Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wschodnietriady z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 30081.11 kilometrów w tym 13629.32 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.53 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wschodnietriady.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Dystans całkowity:658.66 km (w terenie 349.31 km; 53.03%)
Czas w ruchu:42:49
Średnia prędkość:15.24 km/h
Maksymalna prędkość:60.50 km/h
Suma podjazdów:4540 m
Maks. tętno maksymalne:190 (105 %)
Maks. tętno średnie:173 (96 %)
Suma kalorii:34961 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:65.87 km i 4h 45m
Więcej statystyk
  • DST 134.40km
  • Teren 110.00km
  • Czas 11:05
  • VAVG 12.13km/h
  • VMAX 30.30km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 183 (101%)
  • HRavg 161 ( 89%)
  • Kalorie 8057kcal
  • Podjazdy 398m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

DYMnO Nieporęt 2010 czyli koszmar zakończony sukcesem

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 2

Noc przed Dymnem prawie nie spałem. Śniły mi się punkty kontrolne, lampiony, błądziłem po lesie. Jak się okazało sny były prorocze.
Niewyspany, do Nieporętu dojeżdżam przed ósmą. Szybka rejestracja, dostaję szczęśliwy numerek 125. Spotykam Inżyniera, który przygotowuje się do Trophy. Niby trening i rekreacja, ale z drugiej strony wspomina coś o rewanżu za Waypointrace. I tak wiem, że będę z nim rywalizował, tak już po prostu jest.

Punktualnie o 9.00 rozdanie map. Pierwszy szok – dostajemy cztery płachty formatu A3! Bogu dzięki nie pada, bo daleko bym nie zajechał. Etap I ma 14PK i tylko 20km. Mapa w skali 1:16300, do której trudno mi się przyzwyczaić na początku. Wybieram wariant południowy nie myśląc zbyt wiele o kolejności punktów, Jest ich tyle, i na tak małym obszarze, że kolejność wydaje się nie grać roli. Punkty N i R bez problemu, na P zaczynam trochę błądzić, mapa jest tak dokładna, że są na niej ścieżki zupełnie niewidoczne, zarośnięte w naturze. Znajduję P i jadę do O – zaczyna się mój dramat, moja klęska pierwszego etapu. Teraz wiem co się stało – przestrzeliłem drogę, skręciłem w następną będąc pewnym, że jestem we właściwym miejscu. Zaczynam krążyć, chodzić, szukać, dojeżdżam do końca drogi, zawracam, przeczesuję las – słowem obłęd! Wracam do głównej drogi, spotykam Mirka z kilkoma zawodnikami jadą z punktu, którego od 20min szukam. Tak, jest tam, mówią, skręć w prawo przy piachu i masz punkt. Jadę, skręcam (oczywiście za wcześnie) i znów plączę się w tym samym miejscu. Mija kolejne 15 min, jestem zrozpaczony, zamierzam zrezygnować, odpuścić ten punkt. Wreszcie nadjeżdża zawodnik, przedstawiam mu swoją sytuację i postanawiam całkowicie zdać się na jego świeże podejście. Cokolwiek zrobi, jadę za nim. A on wraca! Cofa się kilkadziesiąt metrów, skręca we właściwą drogę i po chwili widzę upragniony, wymarzony lampion! Boże, zbawco mój, nie wiem, jaki miałeś numer, ale dziękuję Ci z całego serca! Uratowałeś moje DYMnO! Kolego, jeśli kiedyś przeczytasz ten tekst, to stawiam Ci piwo, ile tylko chcesz!

Stratę mam ogromną, myślę, że już pewnie wszyscy są na drugim etapie. Jestem strasznie zdenerwowany czuję jak wali mi serce i tylko nasłuchuję czy garmin w plecaku nie pika na 185bps. Zaliczam L i K, zmierzam do C. Punkt, tak jak wszystkie wydaje się łatwy, tym razem świadomie skręcam wcześniej i jadę przecinką w lesie, która doprowadzić ma mnie prosto na punkt. Rzecz jasna przecinka się kończy, a punktu nie ma. Tym razem działam szybko, powrót do głównej drogi, analiza mapy i wybór prawidłowej ścieżki! Guzik, punktu nie ma! Rozglądam się i w lesie widzę kilka, kilkanaście lampionów, co jest? To pomarańczowe wstążki rozwieszone wzdłuż drogi, oszukują nawigatora, mimo to przedzieram się tam i... jest, cholera jest punkt! Następne punkty bez żadnych problemów, w kolejności DABEMHI. Po wyjeździe z M znowu spotykam Mirka. Niemożliwe, jest za mną? Jakim cudem? A może H i I ma już zaliczone? W bazie zmiana map i rozpoczęcie Etapu II.

Etap I zajął mi 3 godziny, zrobiłem 31km. Rewelacyjna średnia, co?

Patrząc na trzy płachty A3 etapu drugiego, 16PK oraz Odcinek Specjalny nie wierzę, że mogę to wszystko zaliczyć. Jestem potwornie zmęczony, boli mnie głowa i czuję, że 2 litry Enervita w bukłaku już się prawie skończyły.

OK, koniec rozczulania się – trasa, jak mam jechać? Wbrew przypuszczeniom wariant wydaję się być tylko jeden (jak się później okazało były też inne, ale gorsze...) – jadę do B, a potem C. Punkty A, D i E zostawiam na drogę powrotną.
Punkt B jest szybki i łatwy, dodaje mi wiary w siebie i radości z jazdy. Dojeżdżam do szosy, patrzę, a tu stoi sobie Iznżynier i patrzy w mapnik. Co? Nie mam straty? Jest tutaj razem ze mną z tą samą zdobyczą punktową? Wygląda zatem, że nie tylko ja przeżywałem dramaty na pierwszym etapie.... Do punktu C jedziemy razem, zdobywamy kraniec jeziora i Sławek rusza pierwszy w kierunku punktu H. Wybieram dłuższy wariant, ale na punkcie i tak się spotykamy. Znowu cześć- cześć, chociaż widzieliśmy się 15 minut temu. Jadę za nim i widzę jak w Nowych Załubicach skręca w lewo w stronę Kuligowa – punkt K. Ja wybieram wariant z wcześniejszym zaliczeniem punktu I, tak żeby w drodze powrotnej z OS nie zawracać już sobie nim głowy. I, to najwyższy szczyt Górek Radzymińskich położony na wysokości 100,1m. Skręcam w dróżkę w lewo czując, że za wcześnie, ale jestem ciekaw czy nie zaprowadzi mnie na punkt. I rzeczywiście tak by było gdybym nie przestraszył się wielkiego wilczura biegnącego po szczycie. Zawracam i na głównej drodze spotykam zawodnika jadącego w przeciwnym kierunku. Punktu nie znalazł, ale tym razem ja już jestem pewien gdzie jest punkt. Zostawiam rower i wdrapuje się na kolejne górki. Na tej najwyższej, zgodnie z opisem świeci się lampion! Bingo! Teraz szybki asfalt do Kuligowa. Punkt K znajduje się w skansenie. Odbijam kartę kontrolna przy jednym z lampionów, trochę dziwię się, że jest ich kilka, ale myślę, że może organizatorzy chcieli uniknąć kolejek? Kompletna głupota, pozostałe lampiony są dla zawodników z innych tras, a ja właśnie odbiłem punkt z ekstremalnej! Na szczęście bezmyślność startujących też została przewidziana i na karcie kontrolnej znajdują się trzy miejsca oznaczone jako poprawki, gdzie można przecinać pomyłkowo zaznaczone punkty. Odbijam zatem K z trasy rowerowej, nalewam 2 litry wody do bukłaka, rozwijam tym razem dwie płachty map i ruszam w dalszą drogę.
Punkt L odbijam razem z ekipą w kajakach, teraz chciałoby się jechać do P, ale zgodnie ze swoją strategią, skręcam na południe i jadę szosą do M. W lewo dobra droga na skraju lasu, powinienem liczyć odległość na liczniku, nie robię tego i jadę na czuja. Punkt M to „górka”, a po prawej stronie mam same górki. Dojeżdżam do przejazdu przez kanał, to musi być tutaj, wdrapuję się na górkę i szukam. W tym momencie zostaję osaczony przez chmarę komarów. Są wściekle żarłoczne, chyba dawno nie czuły ludzkiej krwi. Przeraźliwie macham rękami i uciekam na rower, nic z tego, punktu nie ma. Pomny niedawnych doświadczeń przyglądam się uważnie mapie. Przestrzeliłem! Wracam się i już bezbłędnie lokalizuje punkt na jednej z górek. M podobnie jak I, to chyba najtrudniejsze nawigacyjnie punkty na trasie. Jadę do P, przedzieram się przez zasieki jakiegoś ogrodzenia, bo wiem, że kompas ma wskazywać północ i nic mnie więcej nie obchodzi. Lampion świeci z daleka, znowu mam wrażenie jakbym zbierał grzyby w lesie, gdy serce się cieszy po odnalezieniu dorodnego prawdziwka. Punkt schowany w krzakach i świetnie widoczny tylko dla jadących z południa. Przelot do R szybki, punkt łatwy na skraju lasu przy potwornej kałuży. Jadę do U, nie mam wątpliwości, że zaatakuję ten punkt od południa, widziałem śmiałków zmierzających od północy i to chyba był średni pomysł. Do punktu docieram przeciskając się pod linkami pod prądem dla bydła. Porażenia uniknąłem. Teraz czas na X jak Xtreme. Zostało mi dziwnie dużo czasu i nieśmiało zaczynam myśleć o próbie zaatakowania wszystkich punktów. Do punktu X biegnie piękny skrót przez starorzecze, tylko czy uda mi się przedrzeć po ostatnich powodziach? Próbuję. Dojeżdżam do wieeelkiej wody, najpierw chcę ominąć prawą stroną, ale zgodnie z mapą tędy nie przedostanę się przez wodę. Zostaje zatem znikająca w wodzie droga na wschód. Nagle po drugiej stronie wody widzę zawodnika, który zmierza w moim kierunku! Wraca z punktu, a więc mój skrót jest właściwy, wystarczy tylko przedostać się przez wodę. On w moją, a ja w jego stronę zaczynamy wchodzić do wody. Najpierw kolana, potem pas, rower trzymam już nad głową. Kolega z drugiej strony poddał się, zawrócił. Hej, wracaj! Kto mnie wyciągnie jak będę się topił? Wlazłem po piersi i zrezygnowałem. Jasny szlag! Było tak blisko. Przeklinam stracone minuty i wracam. Przy lesie znowu spotykam Inżyniera, wyjaśniam mu zwięźle sytuację hydrologiczną i pomykam do objazdu. Jadąc objazdem punkt okazuje się banalny.
Jadę do T. Zaczynają się straszne piachy. Mimo to punkt łatwy, chociaż, to znowu „górka”. Teraz zmierzam do S nad jeziorkiem. Bezbłędnie skręcam w przecinkę, która prowadzi mnie nad sam punkt. Spotykam dwóch zawodników, których widziałem wcześniej na U, a potem mijałem ich wracających z X. Tam od razu wybrali poprawny wariant, więc byli sporo przede mną. Dlaczego teraz znowu się spotykamy? Razem jedziemy na OS. Myślę, że łatwiej nam będzie pokonać odcinek specjalny wspólnie. Konsultowanie trasy i wypatrywanie punktów we trzech na pewno ułatwi zadanie. OS zaczyna się koszmarnie – wielka piaszczysta pustynia, to frajda dla quadów, a rowery trzeba prowadzić. Już za drugim zakrętem znajdujemy confetti, ktoś ewidentnie ukradł lampion. Na szczęście znajdujemy go urwanego po drugiej stronie drogi. Brniemy dalej. Wjeżdżamy na normalny grunt i teraz czeka nas długa prosta. Czujnie zauważam mały ząbek na trasie OSu mniej więcej w środku prostej drogi. Ten ząbek to zmiana drogi głównej na gęsto zarośniętą przecinkę. Wcale nas nie dziwi, że po kilkunastu metrach odkrywany drugi punkt. Teraz już łatwo, cały czas prosto. Wyjeżdżamy na chwilę z lasu i tuz za zakrętem znajdujemy trzeci i ostatni punkt OSu. Trzeba przyznać, że Odcinek specjalny był wyjątkowo łatwy nawigacyjnie w tym roku. (w ubiegłej edycji na której debiutowałem, punkty były raczej dla kajakarzy!). Mając komplet odbitych oesików nie przejmuję się dalszą drogą i zmierzam na wschód w stronę asfaltu. Chłopaki odbijają wcześniej, bo jadą jeszcze do M.

Rany Boskie! Mam tylko 3 punkty do zaliczenia, a słońce jeszcze wysoko, dopiero po piątej!
Teraz długi przelot asfaltem do Radzymina, jakieś 7-8km. Wcinam jakiś żel, po którym robi mi się słabo. Odganiam złe myśli i koncentruje się na jak najszybszym dotarciu do punktu E. Żeby nie przejeżdżać przez centrum sprytnie skręcam przed torami w szutrową drogę i przecinam tory już na wylocie w kierunku stacji uzdatniania wody. W lesie drogi są szerokie i twarde, przyjemnie się jedzie. Nie czytam opisu punktu i go mijam. Szybko jednak odzyskuję kierunek i docieram do wysepki na bagienku. Punkt zlokalizowany przecudnie! Znowu łatwa droga do D. Nagle ktoś mnie dogania i pyta ile mi zostało, odpowiadam, że jeszcze dwa punkty D i A. Zawodnik przestrzega mnie, żebym A brał koniecznie od południa, bo on próbował od północy i mało nie wciągnęły go bagna. Mówi jeszcze, że Mirek niezależnie miał podobną przygodę. W tym momencie rozpoznaję Adama, organizatora Waypointrace i niedawnego zdobywcę Harpagana! Jemu zostały jeszcze trzy punkty, no niemożliwe! Kawałek dalej – mostek i kogo widzę? Inżynier! Świat jest mały! Jedziemy i razem odbijamy punkt D. Pytam jak tam? On jedzie jeszcze do E, potem A i na metę. A ja, ja mam już tylko punkt A i do mety!!! Myślę chwilę o skrócie przy kanale, ale nie, nic z tego, nie będę ryzykował tuż przed metą. Na płn-wsch do zabudowań i głównej drogi, i dalej na południe, kolejny raz przecinam tory. Przecinam drogę 631 i koło leśniczówki, zgodnie ze wskazówkami, atakuję punkt od południa. Trafiam na wyraźne ślady ponad setki rowerzystów, skręcam i leśną drogą pełną gałęzi i błota docieram na bagnisty punkt A. Bagno jest tutaj naprawdę konkretne, wyobrażam sobie dramat zawodników, którzy w nim brnęli. Odbijam kartę i patrzę pod światło nie mogąc uwierzyć, że naprawdę zaliczyłem wszystkie punkty! Podekscytowany sprawdzam godzinę i jadę szosą do mety. Przed kładką wypatruje przeciwników. Czy trzeba będzie jeszcze się z kimś ścigać na mecie? Uff, na szczęście jestem sam, nikogo przed, nikogo za mną. Wjeżdżam na metę godzinę przed czasem! Kilka minut później przyjeżdża Adam również z kompletem punktów.

Impreza FANTASTYCZNA. Perfekcja organizacji pod każdym względem. Uprawiać takie zawody, to po prostu czysta przyjemność bez względu na osiągnięty wynik. Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników i czekam na Wasze relacje. Może umieścicie linki w komentarzach.

Aktualizacja
Są już wyniki. Zająłem 19 miejsce z bliską godzinna stratą do poprzednika. Ta godzina, to pierwszy etap i piekielny punkt O.


Kategoria Orientacja


  • DST 27.09km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 22.27km/h
  • VMAX 32.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 151 ( 83%)
  • HRavg 133 ( 73%)
  • Kalorie 1096kcal
  • Podjazdy 30m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla poranna krótka

Czwartek, 27 maja 2010 · dodano: 27.05.2010 | Komentarze 0

Krótkie sprawdzenie roweru i rozgrzewka przed DYMnO.


Kategoria Kampinos


Dojazdówka przed i po Waypointrace 2010

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 0

Dojazd na start, przejazd na piwko i potem do mamy.


Kategoria Szosa


  • DST 111.62km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:57
  • VAVG 18.76km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 187 (103%)
  • HRavg 173 ( 96%)
  • Kalorie 6262kcal
  • Podjazdy 320m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Waypointrace 2010

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 5

Waypointrace 2010. Jak zawsze świetna organizacja, ciekawa trasa i lokalizacja punktów.
Oto moja krótka relacja.
Rozstrzygnięcie maratonu miało miejsce tak naprawdę już na pierwszym punkcie. Jadę jak większość do PK2, trafiam bezbłędnie i tu następuje strategiczna decyzja. Albo jadę punkty 3, 1 i dalej 4, zostawiająć PK5 i PK6 na powrót, albo jadę 1, 3 i dalej PK6, PK5. W tej chwili myślę, że pojechałem gorszy wariant nr 1.
Czyli lecę do PK3, rzecz jasna skrótem czerwonym szlakiem. Mrówka wylała i mam całkowicie mokre buty już na dzień dobry. Wiatę odnajduję gładko, Szybki przejazd do PK1 i trzy punkty mam zaliczone w godzinę. Teraz zaczynają się dłuższe przebiegi. Przecinam katowicką i jadę prosto do Marysina. Odbijam na Szamoty i bojąc się dwóch strumyczków na mapie atakuję punkt od zachodu. Lekko przestrzelam i ląduję na środku wielkiej łąki punkt mam 50m z tyłu. Do PK7 dróg jest nieskończona ilość! Wybieram wariant szutrowy tak aby na punkt wjechać bezbłędnie od wschodu. Jadę prosto aż do Księżaka, mimo że asfalt przez Wolę Krakowiańską i Krakowiany kusi. Kolega jadący przede mną nagle odbija w lewo! Dlaczego? Pewnie nigdy się nie dowiem. Mój wariant opłacił się, punkt schowany na wyrobisku piachu odnajduję bezbłędnie. Jadę dalej szerokim ale błotnistym szutrem, szybko stwierdzam, że nie po to organizatorzy zostawili widoczną na mapie szosę z Tarczyna aby z niej nie skorzystać! Prawie 10km prostego asfaltu do Grzegorzewic. Pięknie położony PK8 znajduję z zamkniętymi oczami. Jadę na północ i drugi raz przecinam trasę katowicką. Szybko odbijam na żółty szlak i lekko przestrzelam punkt. Szybki powrót i dzięki śladom oraz innym towarzyszom niedoli znajduję punkt ukryty głęboko w krzakach. Przed PK9 spotykam Inżyniera, który jak sądzę robi pętlę w drugą stronę. Hm, to mój siódmy punkt, a jego szósty, chociaż on pod koniec będzie miał trzy szybkie punkty. Czyli jesteśmy mniej więcej na tym samym etapie trasy. Czy tym razem uda mi się go objechać? Ciekawe dlaczego mi tak na tym zależy? Dostaje nowych sił w nogach i gnam do PK10. Miało być trudno, wyszło bardzo łatwo. Na punkcie spotykam zawodnika z dokładnie takim samym przebiegiem jak ja, jedziemy do PK5... tylko on w przeciwnym kierunku. Dziwne, ale już dawno postanowiłem jechać swoje i nie oglądać się na innych. Nie pytam, nie dyskutuję, nie tracę czasu, po prostu jadę. W Książenicach jakieś księżycowe osiedle domków jednorodzinnych. Współczuję mieszkańcom. Skręt do PK5 jest zaznaczony setką błotnych śladów rowerowych opon. Pomimo tego, punktu szukam kilka minut kręcąc się wokół opuszczonych zabudowań, po prostu śladów jest zbyt wiele i trzeba się trochę rozglądać. Jadę na PK6, napotkani zawodnicy mówią że nie jest łatwo. Zakaz ruchu, teren prywatny, to jednoznacznie wskazuje na właściwą drogę :-) Znajduję ogrodzenie i strumień ale punktu nie ma. OK, czyli nie ta strona ogrodzenia. Przedzieram się przez opuszczony sad, wygnieciona trawa wskazuje kierunek marszu. Punkt zgodnie z przewidywaniami jest po drugiej stronie. Zostają mi dwa punkty i trzy godziny do mety. Do PK11 mam jeden z najdłuższych przebiegów i to jeszcze przez centrum Milanówka. W Żółwinie zaczyna się kryzys, mam bolesne skurcze i końcówkę picia. Pierwszy raz testuję Enervit G, smak bardzo mi odpowiada ale te skurcze są niepokojące. Rozciągam się na rowerze i gimnastykuję, kawałek gorzkiej czekolady i wszystko wraca do normy. Milanówek cały zalany wodą, przed momentem musiała tu być niezła ulewa. Na mnie, póki co nie spadła nawet kropla. W Żukowie mijam moją córkę, która jedzie FAN z koleżanką. Coś do mnie krzyczy ale ja przecież walczę o kolejne punkty w Pucharze Polski! PK11 w krzakach na błotnej szutrówce. Do PK12 wybieram krótszy lecz gorszy wariant. Straszliwa droga biegnąca w miejscu przyszłej autostrady A2. Dojeżdżam do stawu nad którym ma być punkt i choć chłopaków widać z daleka ja szukam go w zupełnie innym miejscu. To zmęczenie i bliskość mety wprowadza kompletną dezorientację. OK, mam wszytkie punkty, teraz najkrótszą drogą na tor kolarski. W Pruszkowie nie mieszkam już od kilku lat ale skrót przy Daewoo wychodzi mi idealnie! Na mecie omal nie wpadam na wyjeżdżającą samochodem lalę, która w ogóle nie zwraca uwagi na finiszera. Kapie deszcz, ostro hamuję i wpadam w poślizg. Cudem utrzymuję równowagę i mijam linię mety.
Mirek - główny organizator i przyjaciel z czasów liceum - informuje mnie, że jestem w pierwszej dwudziestce!!! Podaje mi butelkę wody, która ratuje mi życie! Po chwili jeszcze jeden news... Inżyniera jeszcze nie ma na mecie!
Mirek już po raz trzeci wycisnął z tych trudnych terenów to co najlepsze. Wielki szacunek za wspaniałą organizację i ciekawą trasę.
W ubiegłym roku byłem 12 na 102 startujących, ale wtedy to nie był Puchar Polski i nie było Panów B. (zajęli pierwsze dwa miejsca rzecz jasna).
Mój przebieg wyglądał nastepująco:

PS:
Są już wyniki, zająłem 15 miejsce! Może jeszcze utrzymam piate miejsce w Pucharze Polski? To byłoby coś!
Damian był szósty, a Inżynier siedemnasty. Wielkie GRATULACJE!


Kategoria Orientacja


  • DST 54.53km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:40
  • VAVG 20.45km/h
  • VMAX 36.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 143 ( 79%)
  • Kalorie 2225kcal
  • Podjazdy 143m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla 50km

Czwartek, 20 maja 2010 · dodano: 20.05.2010 | Komentarze 0

Kampinos przed Waypointracem. Nie mogę się zdecydować jakie opony założyć. W Kampinosie mnóstwo wody, wszystkie małe rzeczki wylały. Na żółtym szlaku przed Truskawiem brnąłem po kolana w wodzie.

PS
Jestem piąty w Pucharze Polski po dwóch maratonach! Taki obrazek już się nie powtórzy!


Kategoria Kampinos


  • DST 60.23km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 19.53km/h
  • VMAX 31.30km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 164 ( 91%)
  • HRavg 132 ( 73%)
  • Kalorie 2586kcal
  • Podjazdy 105m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kampinos zamiast Złotego Stoku

Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 15.05.2010 | Komentarze 0

Pierwszy raz po Harpaganie. Miał być Złoty Stok ale zrobiłem sobie przerwę w maratonach. Musiałbym znowu wziąć wolny piątek, żeby spokojnie dojechać z Telimeną. Ja też potrzebuję trochę czasu na regenerację. Dzisiaj był świetny dzień na rower.


Kategoria Kampinos


Dojazdówka przed i po Harpaganie

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 10.05.2010 | Komentarze 0


Kategoria Wyjazdy


  • DST 187.20km
  • Teren 80.00km
  • Czas 11:25
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 186 (103%)
  • HRavg 154 ( 85%)
  • Kalorie 9771kcal
  • Podjazdy 1462m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 39 - Gdańsk Osowa

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 10.05.2010 | Komentarze 7

Ten Harpagan przejdzie do historii!!! 6-ciu Harpaganów rowerowych, kapitalna trasa i jak dla mnie świetna pogoda (no, może poza wiatrem). To był mój drugi start w Harpie i jaki rezultat.... Ale po kolei. Jedziemy z Magdą i Telimeną w piątek wieczorem. Decyduję się wystartować na semi-slickach Maxxis Oriflame. Na obwodnicy ulewa nieprawdopodobna, myślę o startujących właśnie na trasie pieszej i o tym jak poradzę sobie na jutrzejszym błocie.
Sobota 5.30 rano, uff na szczęście nie pada, jest pochmurno i chłodno. Szybki dojazd na start i rozdanie map. Tak jak przypuszczałem, większość punktów zlokalizowana przy jeziorach kaszubskich. Pierwsza decyzja po przyjrzeniu się mapie - jadę przeciwnie do wskazówek zegara. Najpierw na północ zaliczając dwa stosunkowo trudne punkty PK10 - Góra Donas, wieża widokowa i PK20 - Pustki Cisowskie, skrzyżowanie dróg. Drugi punkt zaliczam 90 min po starcie, więc średnia słaba, ale punkty trudne. Zjeżdżając z PK20 pierwszy raz spotykam Sławka Inżyniera, jestem przed nim dobre kilka minut - szok! Następnie PK2 – Okuniewo, polana, dojazd łatwy asfaltem i ładny skrót przez Marchowo, który niespodziewanie wyprowadza mnie prosto na punkt. Teraz mam dylemat PK18 czy PK14? Większość wybiera się na PK18, żeby nie tracić czasu jadę w kierunku Szemud pozwala mi to odwlec i przemyśleć decyzję po drodze. W końcu odbijam w lewo i jadę do PK14, to tłusty punkcik, a od zachodu jest do niego utrudniony dostęp. Tuż przed punktem mylę drogę i dopiero widok jeziora nie po tej stronie co trzeba zawraca mnie z drogi. OK, teraz PK18 – nie decyduję się na skrót i wracam tą sama drogą do Szemud, dalej urokliwą pofałdowana drogą przez Głazice. Bardzo łatwy tłuściutki punkt. Po sznureczku PK4 i PK16. Na tym odcinku zaliczam Vmax = 60,5 km/h. Punkty jakby coraz łatwiejsze? Mam zaliczone 7 PK w niecałe 5h, na H38 7 punktów to był cały mój dorobek w 12 godzin!!! Lecę dalej. PK6 miało być łatwe, a ja niestety trochę błądzę, powód oczywisty i tradycyjny – ślepo jadę za jakimś zawodnikiem zamiast gapić się w mapę i liczyć tylko na siebie! Zaliczam PK6 i tu następują kluczowe decyzje: czy jechać do PK12 czy PK1 czy PK7? Dwunastka tłusta, ale daleko, jedynka chudziutka - wybieram zatem PK7, które otworzy mi drogę do PK19 i dalej na wschód. Przejeżdżam przez Kartuzy i jadę na płd-zach. w poszukiwaniu czerwonego szlaku pieszego. Szlaku nie ma, ale włażę na wielką skarpę i łatwo odnajduję drogę na PK7. Punkt nad jeziorem jest tak śmiesznie ukryty, że mimo tłumu ludzi mijam go i jadę dalej. Szybki powrót i zaliczone. Teraz bardzo urokliwa, kręta droga między jeziorami do PK19. To mój 10 punkt czyli harpaganowa połowa. Wiem, że już wszystkich nie zaliczę, bo jestem 7h 20 min na rowerze. Zjadam jedyny posiłek – przepyszną kanapeczkę z białym serem. Kończy mi się picie w camelbaku, na szczęście wziąłem jeszcze bidon 0,75 i nie będę musiał stawać do sklepu. Pamiętam z poprzednich maratonów, że przerwa sklepowa bardzo mnie osłabiała i traciłem motywację. Lecę na PK9, po drodze błotnisto - gliniasty zjazd, z którym kompletnie nie radzą sobie moje slicki. Na PK9 podejmuje błędną decyzję o odpuszczeniu PK13 i jadę na PK3. Dojeżdżam do Babiego Dołu i wykonuję jeden z najgłupszych manewrów jakie mi się zdarzyły. Jestem już mocno zmęczony i myślę o szybkim powrocie na metę. Mapę mam złożoną w taki sposób, że nie widzę PK17, który jest klika kilometrów za PK15. Mój tok rozumowania był następujący: teraz minę PK3 pojadę do PK15, a wracając do głównej szosy zaliczę PK3 skrótem. Co za głupota! Mijam zatem PK3 w odległości 1km i jadę do piętnastki. Na PK15 eureka! Rozwijam mapę i patrzę na zegarek. Mam jeszcze 3 godziny i tłuściutki PK17 15 min ode mnie! Olewam zatem PK3 (to tylko jeden punkt wagowy na szczęście) i zaliczam siedemnastkę. Przed PK 17 drugi raz mijam Inżyniera, tym razem pędzi na czele sporej grupy zawodników. Czyżby spełniło się jego marzenie i został wreszcie Harpaganem? Dzisiaj z pewnością jest to możliwe! Szukam optymalnej drogi do PK5, jadę po lewej stronie rzeki Raduni, może to nie najkrótszy wariant, ale w większości asfaltowy. Przechodzę kładkę na rzece i trafiam do przepięknego wąwozu.

Zaczyna się poważny kryzys. Serce wali, ręce drętwieją, tylko nogi mocne jak nigdy. PK5 – stary cmentarz i 1h 50min do zamknięcia mety, mam mnóstwo czasu, dotrę nawet piechotą! Biorę pastylkę Enervita i „gnam” 16km/h polną drogą w kierunku Lezna. Tam czeka na mnie mój przedostatni punkt - PK11. Przede mną dwóch chłopaków pada na ziemi wyczerpanych. Pytam czy jadą jeszcze na PK8, bo szukam towarzystwa w razie jakbym zemdlał :-). Mówią, że chyba oszalałem, że jak coś pójdzie nie tak, to się spóźnimy na metę i że nie mają już sił – leżą i odpoczywają. Do mety 1h 30min jak trzeba to się doczołgam – jadę na PK8. Po drodze wyprzedza mnie ktoś bardzo szybki i pełny sił, dodaje mi otuchy i krzyczy, że jedzie na PK8. Nawet nie próbuję dotrzymać mu tempa, ale jego sylwetka długo majaczy z przodu wskazując drogę. Jadę zamkniętą dla ruchu szosą w pobliżu lotniska, czuję się jakbym był na pasie startowym, zaraz rozpędzę się i uniosę w powietrze! Zaliczam PK8 i nie mam już innego wyjścia jak jechać do mety. Po drodze mijam wykończonych harpaganowiczów, niewiarygodne, że niektórzy maja jeszcze mniej siły niż ja! Wpadam na metę 30 minut przed czasem!!! Skandal, to świadczy jak fatalnie zaplanowałem mój powrót, w te 30 min spokojnie zmieściłbym jeszcze dwa punkty kontrolne! PK3 jest nie do odżałowania, PK13 było w zasięgu. Ale dlaczego płaczę? Popijam czeskie piwo, które przywiozłem z Karpacza i dumam. Przed H39 błagałem Pana żeby dał mi pierwszą setkę i więcej niż 1 punkt w klasyfikacji Pucharu Polski. Teraz labieduję, że wyprzedził mnie Inżynier pomimo zaliczenia mniejszej ilości PK (52 pkt wag przy 15 zaliczonych PK)? Oszalałem - tak wygląda smutek spełnionych baśni. Drugi Harpagan w życiu, 34 miejsce (na 282 osoby startujące), 51 pkt. wagowych, 16 na 20 zaliczonych PK. Brawo stary, brawo! Dla przypomnienia na H38 byłem 187 (na 302 startujących)
Ślad z Garmina


Kategoria Orientacja


  • DST 15.52km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 10.35km/h
  • VMAX 58.30km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 174 ( 96%)
  • HRavg 137 ( 76%)
  • Kalorie 1102kcal
  • Podjazdy 404m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karpacz, krótkie kręcenie po maratonie

Poniedziałek, 3 maja 2010 · dodano: 04.05.2010 | Komentarze 0

Dystans mini w przeciwną stronę lekko wydłużony. Pada i w lesie jest bardzo ślisko. Wszystko mnie boli!


Kategoria Wyjazdy


  • DST 52.31km
  • Teren 44.31km
  • Czas 05:24
  • VAVG 9.69km/h
  • VMAX 45.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 190 (105%)
  • HRavg 169 ( 93%)
  • Kalorie 3862kcal
  • Podjazdy 1678m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 04.05.2010 | Komentarze 2

Najważniejsze, że przeżyłem! Reagowałem tylko gdy pulsometr pikał przy przekroczeniu 185 bpm. Były chwile zwątpienia i mroki przed oczami. Trasa trudna, dużo technicznych kamienistych zjazdów. Mam nadzieję, że nie będę musiał z tego wkrótce zrezygnować!
Wyników juz nie piszę, nie dla nich jeżdżę w maratonach.


Kategoria Maratony