Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wschodnietriady z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 30081.11 kilometrów w tym 13629.32 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.53 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wschodnietriady.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:439.43 km (w terenie 267.00 km; 60.76%)
Czas w ruchu:38:31
Średnia prędkość:11.41 km/h
Maksymalna prędkość:60.10 km/h
Suma podjazdów:8337 m
Maks. tętno maksymalne:187 (103 %)
Maks. tętno średnie:152 (84 %)
Suma kalorii:29381 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:73.24 km i 6h 25m
Więcej statystyk
  • DST 82.14km
  • Teren 70.00km
  • Czas 09:04
  • VAVG 9.06km/h
  • VMAX 56.60km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 142 ( 78%)
  • Kalorie 8529kcal
  • Podjazdy 1838m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łemkowski Orient

Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 30.08.2010 | Komentarze 0

Kolejny kapitalny maraton na orientację zorganizowany przez ekipę BikeOrient! Zakochałem sie w tamtych terenach i ludziach.
MAPA

W piątek po południu trasa krakowska nadzwyczaj pusta i przejezdna! Agroturystyka „Pod Kornutami” (polecam!!!) w miejscowości Bartne, 4km od Bodaków gdzie znajduje się baza maratonu. Dojeżdżamy około 22.00, jest ciepło ale deszczowo, coś zbliżonego do Izerskiej Wyrypy . Pytamy gospodarzy czy okoliczna rzeczka nie wylewa?
Maraton organizowany jest przez ekipę Bike Orient więc zapowiada się ciekawa przygoda. Nie spinam się za bardzo gdyż maraton nie jest wliczany do Pucharu Polski.

Start – 9.00
Tuż po rozdaniu map zaczyna ostro padać. Jest jednak około 20 stopni, więc nie przeszkadza mi to zbytnio. Mapy świetnie przygotowane. Format A3, jednostronne, świeżo aktualizowane, dostępne folie zarówno na mapę jak i na kartę startową – pełen profesjonalizm. Z ważnych rzeczy należy dodać, że opisy punktów nie są zgrupowane w legendzie mapy, tylko umieszczone bezpośrednio przy punktach. W związku z tym nie trzeba ciągle przekładać mapy aby przeczytać opis punktu. W ciągu całego maratonu przekładałem mapę tylko 2 razy!

PK5 Skrzyżowanie dróg – 9.30
Zostałem trochę na starcie żeby lepiej poznać mapę. Zaczynam od gór, chce najtrudniejsze punkty zrobić na początku oraz dojechać do Odcinka Specjalnego jak najszybciej, bo tak SA zgromadzone Az trzy punkty na niewielkiej przestrzeni. Wspinam się asfaltem, a później szutrówką. Obok mnie dwóch zawodników na rowerach i dwóch pieszych. Wszyscy trzymają się głównej drogi i skręcają na wschód. Przedziwne czytanie mapy… ja przecinam strumień i jadę prosto na północ wąską dróżką. Później odbijam na wschód i bezbłędnie odnajduję PK5. Jak się później okaże tylko nieliczni go znaleźli, podobno kilka osób szukało go 4 godziny bez skutku! To właśnie dlatego takie punkty trzeba zaliczać na początku ze świeżymi siłami i umysłem.

PK7 brzeg potoku – 10.50
Chciałem przebić się szybko do zielonego szlaku pieszego, który prowadził prosto na punkt. Niestety, jak to w górach, droga która najpierw idzie na wschód, za chwile skręca i biegnie na południe… A tu jeszcze jakieś autostrady porobili, których rzecz jasna w ogóle nie ma na mapie. Jadę zatem na południe, bo droga piękna, twarda i szeroka. Myślę sobie, że najwyżej dojadę do żółtego szlaku i nim będę się wspinał do zielonego. Niestety po jakichś 4km droga się kończy, pozostaje mi off-roadowe podejście na azymut do zielonego z rowerem na plecach. Na szlak wchodzę dokładnie na wysokości Rezerwatu Kornuty, moim oczom ukazują się cudowne skały piętrzące się tutaj w dużych ilościach. Zakumałem też nazwę mojej agroturystyki – „Pod Kornutami”! Zielony szlak jest rewelacyjny do rowerowania, jak tu pięknie! PK7 znajduję łatwo, chociaż potoku nie ma (zostaliśmy o tym uprzedzeni przez Orgów)

PK10 ambona – 12.00
Zielonym do końca i przesiadka na czerwony. Na mapie poziomice wyglądają złowrogo, w rzeczywistości cudowny szybki i bezpieczny zjazd. Na końcu potworne błoto, zapadam się po kolana. Wreszcie przecinam asfalt w Bartnem i dalej czerwonym pieszym trasa z bajecznymi widokami na Beski Niski. Wymyśliłem sobie chytry plan, żeby nie tracić wysokości, do PK10 postanawiam dotrzeć od płn.-wsch., szerokim szutrem, który urywa się na mapie gdzieś w okolicy. Odbijam zatem na wschód z czerwonego i pędzę z góry z prędkością w okolicach 40km/h. Droga dokładnie jak na mapie urywa się i ostatni kilometr znowu z buta, bardzo zarośniętą drogą przez las. Wychodzę na łąkę i w oddali widzę drzewo-ambonę z lampionem. To chyba był całkiem dobry wariant.
PK10 - ambona


PK6 krzyż przydrożny – 12.28
Łąką zjeżdżam do Wołowca i wpadam na żółty Winny Szlak Rowerowy. Nie wiem skąd ta nazwa, ale szlak jest genialny! Jadąc przecinam kilka razy rzekę Zawoję. Kamieniste dno rzeki jest przejezdne, a wodę mam na wysokości połowy koła. Buty już i tak miałem mokre ale teraz po wyjechaniu z lodowatej rzeki jest mi niemal gorąco w stopy. Punkt bezpiecznie wisi przy drodze.

PK13 szczyt wzniesienia – 13.15
Za PK6 szlak winny nie zmienia swojego charakteru, jednak tym razem rzeczka nieco większa – to Wisłoka. Kolejne przejście, tym razem wpław po pas. W miejscowości Czarne zapada decyzja co robić: czy najpierw zaliczam OS, a potem wracam do PK13 i dalej do PK15, czy też jadę do PK13 potem OS, a o PK15 zapominam. Patrząc na zegarek i umiejscowienie PK15 na mapie, wybieram drugi wariant. PK13 znajduje bez kłopotów, tyle że górka wysoka i trzeba z buta.

Odcinek Specjalny – 13.55 – 15.15
Odcinki Specjalne, to nie jest mój mocny punkt. Zaczynam nietypowo, bo od zachodu, gdzie dojechałem asfalto-szutrem, tracąc sporą różnicę wysokości. Od początku schody, najpierw nie trafiam na „ząbek” widoczny na mapie i znowu muszę poruszać się na azymut pod górę. Znajduję PK1. Zaczyna się poważna burza. Leje niemiłosiernie i gwałtownie spada temperatura. Zaczynam czuć zmęczenie, choć to dopiero 40km! Las jest bardzo gęsty i poprzecinany wieloma drogami, których nie ma na mapie. Pomimo to dość łatwo odnajduje PK2, tuż za szczytem górki. Przed wyjazdem z lasu mylę drogę i jadę prosto za daleko. Wracam, odnajduję właściwą i wyjeżdżam z lasu. Teraz odcinek prowadzi jego skrajem, punktu nie widzę. Za strumieniem mam polaną zjechać do asfaltu, tam jest koniec odcinka, ale wciąż nie widzę PK3. Łąka ma spore nachylenie więc jeżdżenie tam i z powrotem kosztuje mnie wiele sił. Wreszcie odpuszczam, nie znajduję trzeciego punktu i jadę dalej do PK9. Wg Orgów punkt był na skraju lasu tuż przy wyjeździe, oznacza to tylko tyle, że koło niego przejechałem i go nie zauważyłem. Szkoda, to jednak spory błąd, nie powinienem był odpuszczać!

PK9 cmentarz wojenny – 16.00
Zimno przeraźliwe, na asfalcie zatrzymuję się i na przystanku zakładam na siebie wszystko co miałem w plecaku. Kurtka trochę pomogła ale nie na zjazdach. Jak się później okazało temperatura spadła o 10 stopni! Asfalt do Gładyszowa i dalej pod górę szlakiem krajoznawczym na cmentarz niemiecki. Cmentarze są w niesamowitym stanie. Zadbane, ogrodzone murem z kamienia, często z wielkimi pomnikami i tablicami pamiątkowymi. Spotykam kilku zawodników, to praktycznie pierwsi uczestnicy, których widzę od początku rajdu!

PK8 cmentarz wojenny – 17.15
Deszcz, zimno i spojrzenie na zegarek ułatwiają decyzję. PK12 nierealne, jadę zatem do PK8, by jeszcze mieć szanse na łatwe PK11 i PK14. Główna droga 977 i serpentyny na Przełęcz Małastowską. Pokonuję 300m przewyższenia w pionie. Na przełęczy odbijam na Przysłup i dalej jest pod górę! Wreszcie skręcam w stronę punktu ale nigdzie nie widać oznaczeń szlaku krajoznawczego. Jadę na ślepo główna drogą i dopiero po chwili orientuję się, że droga wyprowadziła mnie w pole! Dlaczego znowu nie patrzyłem na kompas? Wracam i na punkt próbuję dostać się skrótem. Odnajduję nawet szlak ale zamiast pojechać w prawo, ja jadę nim w lewo dalej na północ. Dżizas! Tracę kolejne 30 minut zanim odnajduję wielki cmentarz wojenny.

Meta – 18.03
Pomimo tej głupiej straty, mam jeszcze czas, żeby pojechać do PK11, ale zjazd z Przełęczy (tutaj Vmax = 56,6km/h) zmroził mnie na kość. Czuję się sztywny jak sopel lodu, nie mam siły pedałować. Ponieważ miałem się nie napinać, postanawiam zjechać na metę godzinę przed czasem, z zaliczonymi zaledwie 9 punktami kontrolnymi, co i tak daje mi 5 miejsce.

Maratony na orientację w górach, rządzą się swoimi prawami. Dziesiątki leśnych dróg nienaniesionych na mapie, różnice wysokości, gwałtowne zmiany pogody, to wszystko powoduje, że trzeba analizować mapę znacznie częściej niż w przypadku maratonów nizinnych. Beskid Niski oraz jego mieszkańcy dają kapitalne możliwości uprawiania kolarstwa górskiego. Wkrótce tu wracam, na rower i na rydze. Po raz pierwszy skorzystam z tej samej oferty agroturystycznej!


Kategoria Orientacja


  • DST 105.73km
  • Teren 90.00km
  • Czas 10:15
  • VAVG 10.32km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • HRmax 187 (103%)
  • HRavg 151 ( 83%)
  • Kalorie 5327kcal
  • Podjazdy 2920m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Supermaraton Podhalański - Kluszkowce

Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 26.08.2010 | Komentarze 6

Długo zastanawiałem się czy to kategoria "Maratony" czy jednak "Orientacja"?
Na początek napiszę, że zająłem 3 miejsce w M4 (!!!!), ale byłem przedostatni z tych którzy ukończyli... Przeżyłem i to jest najważniejsze. To przecież moje pierwsze GIGA w górach! 15km przed metą jeszcze pęknięty łańcuch. Pasmo Lubania, które śni mi się do tej pory po nocach. Potworny podłaz pod Turbacz i świetne zjazdy, na których jednak bardzo trzeba było pilnować słabo oznakowanej trasy.

Po Izerskiej Wyrypie nabrałem wielkiej chęci na góry. Chciałem się styrać, paść na pysk, czołgać i błagać o zwiezienie z trasy.
Pomyślałem zatem o Supermaratonie Podhalańskim, który organizatorzy nazywają polskim Salzkammergut Trophy. Zapisałem się na trasę OPTI (GIGA) 100km, na 200km chyba już nigdy w życiu stać mnie nie będzie. Na szczęście pogoda zapowiadała się dobrze.
W piątek wstałem z jakimś potwornym bólem pod łopatką. Ja jednak jestem już złom, sypię się i takie pomysły nie powinny przychodzić mi do głowy! Pomimo tego ruszamy rano, tak aby zdążyć na obowiązkową odprawę techniczną dla dystansów 100 i 200, która ma odbyć się o godzinie 20.00.
Niemiłosierne korki na trasie powodują, że do Kluszkowców docieramy dopiero na 19.00. Nasza kwatera jest 50m od bazy maratonu, to naprawdę wspaniała lokalizacja. Podczas rejestracji widzę, że trasa uległa sporym modyfikacjom. Biorę nową mapę aby w domu poprawić tracka w Garminie. Na odprawie dostajemy kluczowe informacje dotyczące oznakowania. Jak się okazuje podstawowym znakowaniem są czerwone taśmy Kellysa wiązane na drzewach i słupach, w następnej kolejności kolorowe strzałki i strzałki malowane na asfalcie. To niezwykle cenna informacja bez której miałbym problemy z ukończeniem maratonu.
Śpię kiepsko (jak zawsze), ale tym razem to chyba przez wyjątkowo kolarskie danie jakie Pani gospodyni przygotowała dla nas na wieczór – tłuste łazanki z kapustą i boczkiem! Wspaniały pomysł, żeby się tego najeść przed snem!
7.45, jestem gotowy na starcie. Jeszcze są mgły, ale już wiadomo, że pogoda będzie cudna, może nawet zbyt upalna. Jest nas 28 osób, w tym dwie dziewczyny. Na starcie spotykam jeszcze Piotra Czapskiego (znajomy znajomych, którego poznałem rok temu po maratonie w Głuszycy). Po starcie szybko odnajduję swoje miejsce w szeregu – ostatnie, razem z jedną z pań. Pierwsza górka, a ja już podchodzę. Snują mi się typowe w tej sytuacji myśli - co ja tutaj robię, nie nadaję się w góry, jak zamierzam zrobić 100km, skoro na pierwszej malutkiej górce schodzę z roweru i podchodzę? Idzie ze mną dziewczyna i jeszcze jeden zawodnik, reszta uciekła w dal. Po chwili zaczyna się długi asfaltowy zjazd z Czorsztyna do Niedzicy. Wyprzedzam nieznacznie koleżankę, ale mijając ją zapowiadam, że nie na długo.
Powoli zaczyna robić się bardzo ciepło, a unoszące się mgły odkrywają niesamowite widoki na Tatry. Widokowo to najpiękniejszy maraton na jakim byłem.


Podjeżdżamy pod Pieski Wierch (980m) i potem Hołowiec (1035m). Póki co nie mam problemów z oznakowaniem trasy, ale trzeba bacznie uważać na wstążki w newralgicznych momentach. Problemem są szybkie zjazdy, na których rozglądanie się za wstążkami jest uciążliwe i zazwyczaj wymagało hamowania.
Prawdziwy dramat powstał jednak w miejscowości Nowa Biała, gdzie oznakowania zniknęły. Za moment spotykam dwóch wracających zawodników. Krzyczą, że pomyliliśmy drogę, ale ja dosłownie przed momentem widziałem strzałki kierujące prosto. Zjeżdżam więc kawałek dalej i staję na skrzyżowaniu, faktycznie nie ma tu żadnych oznakowań. Wyciągam z plecaka mapę i porównuję z Garminem. Tutaj powinniśmy jechać zielonym szlakiem na zachód w stronę Gronkowa. OK, jadę zatem pomimo braku oznakowań. Z tyłu w oddali widzę koleżankę i zamykający wyścig Quad, jednak nie chce mi się na nich czekać. Próbuję dodzwonić się do Organizatora, na numer który nam podali, na specjalnie wydrukowanych kartkach. Niestety wybrany abonent jest poza zasięgiem – gratulacje! Kilkukrotne próby połączenia nie dają rezultatu, jadę i wreszcie po kilku kilometrach odnajduję oznakowaną trasę. Wygląda, że Organizatorzy zmienili ten odcinek w ostatniej chwili, bo nijak ma się to do wczoraj otrzymanej mapy z modyfikacjami! To był jedyny problem z oznakowaniem trasy jaki miałem, nigdy więcej nie błądziłem, ale zawsze zachowywałem czujność i skupienie, które towarzyszą mi zwykle w maratonach na orientację.
Na 60km (przedmieścia Nowego Targu) docieram do drugiego bufetu. Dopiero tutaj zjadam pierwszego batona! Zazwyczaj po takim dystansie kończyłem maratony górskie, dzisiaj ten, tak naprawdę dopiero się zaczyna. To kompletna głupota, że nic do tej pory nie jadłem, jedyne co mnie usprawiedliwia, to to, że jest dopiero 12.30 –jestem na tracie raptem cztery i pól godziny! Napełniam bukłak izotonikiem oferowanym przez Orgów koloru zgniłej wiśni. Smak wodnisty, ohydny, izotonik wymieszany w proporcjach zapewne dalekich od tych zalecanych przez producenta. Zaczyna się podjazd na Turbacz. Mój podjazd kończy się bardzo szybko, a zaczyna żmudny, wyczerpujący podłaz. Trasa ponownie łączy się z zielonym szlakiem pieszym i coraz częściej mijam rozbawionych turystów. Zaczynam ponownie wątpić w sens tej wyprawy, Dzwonię do Magdy żeby dodała mi otuchy i trochę wiary w siebie.
Organizatorzy zrezygnowali z Turbacza na trasie 100km i dali nam wejść tylko na Bukowinę Waksmundzką (1105m). No i dzięki Bogu! Zaczyna się piękny zjazd szlakiem niebieskim. Na zjeździe, chociaż nie jadę tak słabo wyprzedza mnie zawodniczka, to Marta Ryłko z Krakowa. Rozmawiamy trochę i razem docieramy do kolejnego bufetu. Jest godzina 14.05, dowiaduję się, że to jest właśnie miejsce gdzie obowiązuje limit wjazdu – 17.30. Czyli nie jest źle! Zostaję wpuszczony i mam wszelkie predyspozycje by ukończyć ten wyścig (poza siłami, które już dawno mnie opuściły). Marta rusza pierwsza, a ja chwilę za nią. Przez pewien czas jadę z tyłu, wreszcie na którymś podjeździe wyprzedzam. To nie był wynik moich umiejętności czy ambicji lecz po prostu duże koło, które nie pozwala mi jechać zbyt wolno pod górę. Kilka kilometrów dalej kolejne okrutne podejście i docieram do kultowego czerwonego szlaku pieszo-rowerowego. Trasa biegnie nim do Przełęczy Knurowskiej gdzie samochód z organizatorami kieruje nas na asfalt w lewo w dół w stronę Ochotnicy Górnej. Jadę szybko, ale pilnowanie rzadko rozwiniętych taśm znakujących nie pozwala rozwinąć maksymalnej prędkości – szkoda. Wreszcie strzałki i zjazd na wąziutką, chyba świeżo wyasfaltowaną drogę, która pnie się pionowo w górę. Przejechanie 1800m asfaltu/238m w pionie zajmuje mi blisko 30minut! Tu wyprzedza mnie czołówka dystansu 200km! Na szczycie trzeci bufet, jest godzina 15.45 i mam przejechane 87km. Przesympatyczny Pan smaruje mi łańcuch i pomaga uzupełnić izotonik. Przede mną pasmo Lubania, zostaje poinformowany, że łatwo nie będzie. Gdy odjeżdżam z bufetu widzę Martę, która się na nim melduje.
Pasmo Lubania wspominam bardzo źle. 3km za bufetem pęka mi łańcuch! Tego jeszcze brakowało! Staję i szukam w plecaku spinki. Mija mnie reszta „dwustukilometrowców”, a chwilę potem Marta.
Pyta mnie – łańcuch?,
łańcuch - odpowiadam.
- Masz skuwacz?
- Mam. I tyle ją więcej widziałem.
Opuszcza mnie zatem ostatnia iskierka motywacji do walki… Podczas 12 minut które spędziłem skuwając łańcuch obsiadło mnie kilka milionów much. To były najpiękniejsze górskie muchy jakie poznałem – dręczyły mnie, ale nie gryzły! Ruszam w dalszą drogę, jestem ostatni i dobrze mi z tym. Gorzej jest z trasą, mijają kolejne kilometry, a Lubania nie widać. Pasek na GPSie ma ciągle tą samą długość, może do tego szczytu nie da się dojechać? Może tej góry w ogóle nie ma? Jezu, dzwonię do Magdy i błagam żeby wysłała po mnie śmigłowiec. Nie pomagają picie ani batony, jestem z waty. Wreszcie Lubań, a właściwie jego okolice i ostatni bufet. Najwyższy punkt jaki pokazał Garmin to 1109 mnpm. Rozpoczyna się piękny zjazd kamienistymi szutrówkami do Kluszkowców. Na mecie jestem z czasem 10h 15min 43s po pokonaniu 105,73km.

Zajmuję 23 miejsce na 24 zawodników którzy ukończyli wyścig (2 osoby wycofały się z maratonu). Ale, uwaga, jestem trzeci w kategorii M4. Czyli byłem na PODIUM, o którym dowiedziałem się kilka dni po powrocie do domu….
Wyścig wspaniały. Dla mnie, który walczył wyłącznie z samym sobą, wprost idealny. Znakowanie trasy na pewno nie podobało się, tym którzy jechali ścigać się o czołowe lokaty. Poza tym można mówić o Supermaratonie wyłącznie w pozytywnych słowach. Niesamowite tereny i widoki, bufety bez większych zastrzeżeń, świetne nagrody i duża ilość loterii fantowych (nawet ja wygrałem płyn do konserwacji łańcucha, czyżby wiedzieli że mi pękł na trasie?). Zapewne daleko mu do Salzkammergut Trophy, ale to dopiero druga edycja i liczę, że będą następne.
Supermaraton Podhalański spełnił wszystkie moje oczekiwania: styrałem się, padłem na pysk, czołgałem się i błagałem o zwiezienie z trasy!
PS:
Przemiła Pani odpowiedziała na mojego maila i obiecała przesłać pamiątkowe trofeum za zajecie 3 miejsca w M4!!!


Kategoria Maratony


  • DST 40.38km
  • Teren 10.00km
  • Czas 02:06
  • VAVG 19.23km/h
  • VMAX 32.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 179 ( 99%)
  • HRavg 135 ( 75%)
  • Kalorie 1676kcal
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla z Bereniką

Czwartek, 19 sierpnia 2010 · dodano: 19.08.2010 | Komentarze 1

Treningowo przed maratonem. Dołącza Nika i jedziemy razem spokojnie. Z przodu Continental Mountain King 2.2, z tyłu WTB Nano Raptor 2.1. Ciekawe jak ta kombinacja sprawdzi się w górach?


Kategoria Kampinos


  • DST 44.36km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:17
  • VAVG 19.43km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • HRmax 173 ( 96%)
  • HRavg 152 ( 84%)
  • Kalorie 2031kcal
  • Podjazdy 91m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Średnia pętla

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 0

Tradycyjna pętla kampinoska. Bardzo gorąco.


Kategoria Kampinos


  • DST 44.33km
  • Teren 17.00km
  • Czas 03:21
  • VAVG 13.23km/h
  • VMAX 60.10km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 141 ( 78%)
  • Kalorie 2268kcal
  • Podjazdy 725m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Smrekovy Singletrack Nove Mesto pod Smrkem

Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 0

Po Izerskiej Wyrypie, zostaliśmy jeszcze dwa dni w Leśnej. Miasto po powodzi wyglądało strasznie.






Tu widać wyraźnie dokąd wczoraj sięgała woda!

Jeszcze w niedzielę rano byliśmy przygotowani do wyjazdu, na szczęście po południu włączyli prąd i mogliśmy zostać. Zwiedzaliśmy okolicę: cudowne zapory na Kwisie, zamek Czocha itp.


Wieczorem wszedłem na stronę Damiana i przeczytałem to! Już wiedziałem gdzie wybiorę się w poniedziałek! Damian napisał wszystko na temat singla. Przejechanie go, to podstawa i obowiązek każdego rowerzysty. Nawet w złą pogodę jaką miałem, uśmiech nie schodził mi z gęby.


Kategoria Wyjazdy


  • DST 122.49km
  • Teren 60.00km
  • Czas 11:28
  • VAVG 10.68km/h
  • VMAX 57.16km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 186 (103%)
  • Kalorie 9550kcal
  • Podjazdy 2700m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Izerska Wielka Wyrypa - Armageddon w Leśnej

Sobota, 7 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 13

Komisja Ekstremalnego Rajdu na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa" w dniu 07.08.2010r. o godzine 13 podjeło decyzję o przerwaniu zawodów i odstąpieniu od klasyfikowania uczestników. Do momentu startu wszystkich uczestników na trasy rajdu prognozy rajdu nie wskazywały na tak krytyczną sytuację pogodową i wystąpienie zagrożenia powodziowego. Z powodu warunków atmosferycznych i obciążenia sieci łączności komórkowej nastąpił paraliż w komunikowaniu się z bazą imprezy oraz odwrotnie z uczestnikami będącymi w terenie. Z uwagi na powstałą sytuację klęski żywiołowej komisja postanowiła przerwać zawody bez ogłaszania wyników współzawodnictwa.

Kierownik zawodów

Relacja:
Wszystko szło nie po myśli. Najpierw ja byłem chory, zapalenie nerwu kulszowego, to nic przyjemnego dla rowerzysty. Potem przyszło jeszcze gorsze – zachorowała Magda! Postanowiłem zrobić wszystko aby na Wyrypę jednak pojechać. Musieliśmy podjąć radykalną decyzję o odstawieniu Telimeny od cycka, aby wprowadzić poważne dragi do leczenia Magdy. Zasypianie bez cyca, to zupełna nowość dla Teli, która rzecz jasna zdecydowanie protestuje przeciwko metodom leczenia mamy. W środę bez przekonania, ale jednak Magda zgadza się na wyjazd. Ponieważ droga bardzo długa postanawiam jechać w czwartek w nocy aby być na miejscu w piątek około 7 rano i w dzień odespać zarwaną noc.
Na miejscu, wypakowanie maneli, spacer z Telimeną, wreszcie rejestracja w biurze zawodów, no i oczywiście nie śpię wcale! Dojeżdżają do nas moi koledzy z temu Karol i Daniel. Ten maraton pojedziemy razem. Noc bardzo niespokojna, śpię źle i rano czuję się słabo. Do biura mamy jakieś 800m, mimo to Karol postanawia zawieźć tam nas swoim samochodem. Boi się zimna i chce wziąć ze sobą rzeczy na zmianę. Jesteśmy tuż przed rozdaniem map, więc nie ma już miejsc na parkingu przed szkołą. Stajemy przy głównej ulicy, co będzie miało dość kluczowe znaczenie. Organizator informuje nas, że ciężko będzie przejechać całość i pewnie uda się to tylko nielicznym. Patrząc na pogodę, w zupełności się z nim zgadzam.

Start (7.00)
Dostajemy mapy, są to regularne mapy turystyczne (galileos 1:50tys), na których orgi RĘCZNIE nanieśli 24 punkty kontrolne!!! Niestety zrobili to czerwonym cienkopisem, który spływał przy minimalnym kontakcie z wodą. A wody od rana jest dużo. Prognozy mówiły jedno, na początku będzie lało, a potem będzie prawdziwy zlew! Ale i tak nikt z nas nie spodziewał się tego co nastąpiło. Kolejność zaliczania punktów jest obowiązkowa, zastanawiam się czy nie przerodzi się to w zwykły maraton MTB, bo w górach kombinacji tras nie jest zbyt wiele. Po opakowaniu mapy w folię ruszamy.

PK1 – Stożek Perkuna – skała (7.44)
Leje. Postanawiam jechać szlakiem rowerowym, a nie asfaltem. Po pierwsze droga jest krótsza, po drugie wczoraj na spacerze szedłem tym asfaltem - było bardzo stromo. Chłopaki protestują ale nie mają zbyt wiele do gadania. Jedziemy po betonowych płytach pokrytych błotem ale stromo nie jest. Skręcamy na południe i dojeżdżamy do kopalni bazaltu. I tu niestety nie podejmuje męskiej decyzji skrętu w mocno zarośniętą drogę i przejeżdżamy. Potem szybki powrót łąką i już bezbłędne dotarcie na punkt.

PK2 – grodziszcze – skraj lasu (8.10)
Leje. Szybki zjazd asfaltem do Grabiszyc. Gonimy jakiegoś zawodnika, mówiłem, że będzie MTB. Punkt łatwy przy drodze.

PK3 – Bartnik – pomnik (8.47)
Leje. Lecimy na południe do Grabiszyckiego lasu na cypelku przy granicy z Czechami. Sympatyczny pofałdowany teren, mijamy Baranów i docieramy do lasu. Tu pojawia się droga skrajem lasu której nie ma na mapie. Najpierw chcę jechać według mapy ale szybko wracamy do tego pięknego szutru. Skręcamy za szybko i beznadziejnie głupio błądzimy chwilę tuż przy punkcie. Razem z nami jest wspomniany wcześniej zawodnik. W końcu znajdujemy lampion i zaczynam rozumieć, że punkty ustawione są w prostych i oczywistych miejscach, a to ja, na siłę próbuję skomplikować ich umiejscowienie. Od tego momentu nawigacja przebiega bezbłędnie i wszystkie następne punkty okażą się bardzo łatwe do odnalezienia.

PK4 – Miłoszów – ruiny budynku (9:30)
Leje. Bardzo szybki zjazd do Miłoszowa. Na zakrętach należy naprawdę mocno uważać na śliskim asfalcie. Na moście w Miłoszowie spotykam znajomego zawodnika, który wraca do bazy. Okazuje się, że już spłynęła mu cała mapa i wraca po drugi egzemplarz. Ruiny są na miejscu, punkt również.

PK5 – Gierałtówek – ruiny wieży (10:25)
Zlew, burza. Długi przelot głównie asfaltem. Jedziemy w stronę Świeradowa. Piękna wieża obserwatorium astronomicznego na skraju lasu. Zaczyna kończyć mi się mapa, już przerwała się na zgięciach, dzięki czemu mylę trasę przez moment. Tu ostatni raz widzimy zawodnika, który jechał czasami przed, czasami za, a czasami razem z nami.

PK6 – Czerniawa Zdrój – skała (10:52)
Zlew. Niby blisko ale nie wygląda łatwo. Org mówił, że punktu może nie być , takie sygnały doszły z trasy pieszej. O dziwo punkt wisi przy drodze i ma się dobrze. Muszę przełożyć mapę, ale leje tak mocno, że jeśli ją teraz wyjmę, to będę mógł j a w tym lesie zostawić. Zjeżdżamy do przystanku autobusowego. Tu posila się kilku młodych turystów, deszcz jest nieprawdopodobny, asfaltem płynie już mała rzeczka. Przekładam mapę i zdaje sobie sprawę, że to ostatni cały fragment mapy na który patrzę. Punkty narysowane cienkopisem popłynęły. Ale jest nas trzech, Karol ma lepszy mapnik i w środku suchą mapę, a Daniel swojej w ogóle nie wyjął, zatem póki co jesteśmy zabezpieczeni.

PK6: Nic nie widać? Tak właśnie było przez cały maraton!


PK7 – Zajęcznik – przekaźnik, ogrodzenie (11:32)
Totalny zlew. Punkt wysoko, ciężko podjeżdżamy, trochę podchodzimy. Zaliczamy i teraz w dół. Nie wierzę własnym oczom, kiedy widzę podjeżdżającego Daniela Śmieję. Jak zwykle uśmiechnięty, w krótkim rękawku, bez żadnego plecaka. Co się dzieje?

PK8 – Orłowice – strumień (11:49)
Leje. Bardzo blisko i bardzo łatwo. Teraz nawigację mapy przejmuje Karol, po przełożeniu widzimy punkty od 9 do 12.

PK9 – Sępia Góra – skała (12:47)
Leje. Zaczynają się prawdziwe góry. Sępia Góra ma 828m, jedziemy ostro w pod górę asfaltem do niebieskiego szlaku. Prawie dwa tygodnie nie jeździłem, nie idzie mi dobrze w tym deszczu. Na podjeździe dochodzi mnie Daniel i opowiada swoją historię. Coś mu się pochrzaniło i z PK1 pojechał na PK4, cały Daniel.

PK10 – Stóg Izerski – przekaźnik, ogrodzenie (14:49)
Zlew, burza. Nie jesteśmy pewni czy wspinaczka do przekaźnika na najwyższy szczyt gór Izerskich (1108m) w burzę z piorunami, to dobry pomysł. Ale cóż, nie ma wyjścia jeśli punkty trzeba zaliczać w kolejności. Wybieramy podjazd od zachodu, zielonym szlakiem pieszym. Najpierw podjazd do stacji gondolowej. Przez chwilę myślimy żeby z niej skorzystać :-) Przed największym podjazdem próbuję dodzwonić się do Magdy. Mój telefon zostaje zatopiony, zafoliowałem wszystko oprócz niego. Karol odczytuje pocztę, Magda błaga nas o kontakt, zerwało most w Leśnej i nie ma pewności czy będziemy mieli jak wrócić. Próbuję się dodzwonić ale sieć jest przeciążona. Wspinamy się na górę. Odstaję mocno w tyle, Daniel jest cyborgiem, a Karol trenował ostatnio ostro w Tatrach. Wlokę się daleko za kolegami i oddycham ciężko. Deszcz napieprza, a środkiem płynie zimna rzeka, którą brniemy, krok po kroku. Dobre półtora kilometra robimy z buta, dopiero końcówka nadaje się w tych warunkach do wjechania. Na szczycie przestaje padać. W hali kolejki gondolowej, przebieramy ciuchy, a w schronisku uzupełniamy wodę. Odpoczynek i popas dobrze nam robi. Spotykamy kolegę, który wcześniej wracał po mapę w Miłoszowie. On już wraca do bazy, nie znalazł PK6 i będzie jeszcze chciał po drodze go odnaleźć. Podobno bardzo wielu zawodników już zrezygnowało. Przez kilka sekund, na dziesiątki prób udaje mi się połączyć z Magdą, strasznym głosem pyta czy żyjemy. Z uśmiechem wyjaśniam, że spoko, ale połączenie zostaje przerwane. Po zmianie ciuchów jest znacznie lepiej i postanawiamy jechać dalej i zaliczyć jeszcze 2 punkty.

PK11 – Sina Droga – mostek (16:19)
Leje. Długi zjazd, krótki podjazd i bardzo długi zjazd do Hali Izerskiej. Cała dolina w wodzie, widok niesamowity. Przy skręcie do Chatki Górzystów mijamy wytrwałych turystów, których nie zraziła pogoda. Dalej czeka nas szeroki szutrowy żółty szlak pieszy.

PK12 – Widły I – Strumień (16:57)
Normalny, intensywny deszcz. Jedziemy oznakowaną drogą Bikemaratonu, Droga jest nietknięta i wygląda jakby nikt nią nie jechał. Jak się później okazało, rzeczywiście maraton został odwołany – mięczaki . Jedzie mi się coraz lepiej i zastanawiam się nad kontynuowaniem jazdy na następne punkty. Do PK12 prowadzi piękny szutrowy zjazd. Zapisujemy punkt i zjeżdżamy do głównej szosy prowadzącej do Świeradowa. Tu, do godziny 14 miał stać tzw. punkt techniczny z wodą i jedzeniem. No ale jest 17.00 i obsługi nie ma. Zaczyna być chłodniej i czujemy w kościach całą wodę dzisiejszego dnia. Następne punkty są dosyć trudne. 13 – Tłoczyna – szczyt; 14 – Kufel – szczyt; 15 – Smolnik – szczyt.
Decydujemy zakończyć maraton i zjechać asfaltem do bazy w Leśnej. Zaliczamy 12 na 24 punkty kontrolne.

Meta (18:27)
Leje. Zjeżdżamy do Świeradowa i dalej przez Orłowice, Czerniawe-Zdrój, Świecie do Leśnej. Po drodze widzimy podtopione gospodarstwa ale nie wygląda to na nic poważnego. W Leśnej przeżywamy SZOK. Miasto wygląda jak po przejściu tornada. Powyrywana kostka brukowa chodników, przewrócone ogrodzenia, kilogramy szlamu i gałęzi na ulicach, pozalewane piwnice i domy, wszedzie straż i stażacy. Dojeżdżamy do bazy maratonu. Na parkingu stoją zatopione samochody. Woda przed głównym wejściem sięga do kolan. W środku przerażone i załamane twarze organizatorów. Maraton jest odwołany i nie będzie klasyfikacji, podobno od 13 próbowali skontaktować się ze wszystkimi uczestnikami. Próbujemy namówić ich na zrobienie klasyfikacji w imię tych którzy męczyli się na trasie, w imię tych którzy wciąż są na trasie i przyjadą przed 22.00! Ale odpowiedź jest krótka, tu jest powódź, klęska żywiołowa, nikt nie ma głowy by myśleć o jakichś zawodach! Mała rzeczka Miłoszówka przybrała do monstrualnych rozmiarów i zalała całe miasto. Zaczyna docierać do nas co tu się stało! Karola samochód stoi bezpiecznie na chodniku, jednak gdy podchodzimy bliżej okazuje się, że woda i jego nie oszczędziła, pomimo, że stał znacznie wyżej niż te na parkingu przed szkołą. W środku jest pełno wody, gałęzie powbijane w nadkola, ślimaki na masce! Teraz pytanie czy ten samochód w ogóle odpali? Uff, silnik pracuje, nie działa natomiast elektroniczny hamulec ręczny i połowa innych elektronicznych gadgetów. W drodze powrotnej spotykamy Magdę, podczas powodzi była niemal pewna, że nas z tych gór będą ściągać helikopterami! Wracamy opowiadając swoje przygody, bidulka przeżyła ten dzień bardziej niż ja. W całym mieście nie ma wody i prądu. Jeśli to się utrzyma, to będziemy musieli wyjechać, bo z małą długo tak się nie da.

W obliczu klęski żywiołowej trudno mówić o tym maratonie. Dla mnie był wspaniałą przygodą i tylko bardzo liczę na to, że organizatorzy nie poddadzą się i przygotują kolejną edycję w przyszłym roku.

Ponieważ nie będzie wyników jestem niezmiernie ciekaw jak poradziła sobie czołówka. Jak pojechał Paweł, Piotr i Daniel? Czy udało im się zaliczyć wszystkie punkty i w jakim czasie? A może organizatorom udało się odwołać ich z trasy?

Zdjęcia z powodzi






A to zdjęcia samochodów, które pływają po parkingu przed biurem zawodów. Zdjęcia zaczerpnąłem z relacji jednego z uczestników trasy pieszej.


Kategoria Orientacja