Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wschodnietriady z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 30081.11 kilometrów w tym 13629.32 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.53 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wschodnietriady.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 152.27km
  • Teren 140.00km
  • Czas 14:24
  • VAVG 10.57km/h
  • VMAX 35.30km/h
  • Temperatura 38.0°C
  • HRmax 186 (103%)
  • HRavg 148 ( 82%)
  • Kalorie 12971kcal
  • Podjazdy 617m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wielkopolska Szybka Setka (WSS)

Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 26.07.2010 | Komentarze 3

To nie był mój dzień, ale z pewnością były to jedne z najlepszych zawodów na orientacje w tym sezonie! 9 miejsce cieszy, choć pozostał ogromny niedosyt ukończenia bez zaliczonego jednego punktu kontrolnego! Tym gorsza jest świadomość, że mogłem go zaliczyć nawet na samym końcu przed metą!

Wielkopolska Szybka Setka (WSS) – Wronki 2010

Różnorodność maratonów na orientację w Pucharze Polski jest w tym roku wielką siłą tych zawodów. WSS wydawała się być łatwiejszym elementem do zaliczenia – 150km w limicie 15 godzin. Zapowiadano potężne upały, więc start o godzinie 24.00 był idealnym rozwiązaniem i pozwalał odpowiednio zaplanować trasę. Tym razem jechałem z kolegą Danielem Pakulskim, widząc jego mizerne oświetlenie postanowiłem nie dać mu się zabić po nocy oraz samemu mieć towarzystwo w gęstej Puszczy Noteckiej. O świcie w razie problemów kondycyjnych mieliśmy rozjechać się w swoje strony.

Odprawa
Przed rozdaniem map organizatorzy ostrzegają nas przed wilkami (sic!) przy PK20. W okolicy znajduje się eksperymentalna hodowla wilków zatem upraszają o nieprzechodzenie przez ogrodzenia! Spodziewane są też długie piaszczyste przeloty oraz ultra wysoka temperatura (około 38 stopni w cieniu) na drugi dzień. Mamy też zapewnione 3litry wody na głowę na PK17.
Dokładna mapa 1:50tys dwustronna formatu A3. Duża pozytywna niespodzianka. Punktów aż 21 z bardzo różnorodnym rozłożeniem. Znalezienie optymalnej trasy wymaga dłuższego przemyślenia. Na początku biorę pod uwagę dwa kryteria. Z uwagi na upał, chcę się znaleźć na otwartej przestrzeni (północny-wschód mapy) możliwie jak najszybciej, zanim zrobi się totalnie gorąco. Po drugie, nocą zrobić maksimum przelotów asfaltowych żeby nie borykać się po ciemku w lesie. Wybieram zatem mniej popularny wariant na wschód.

PK13 – zakręt suchego rowu (godzina 0:48)
Odpalamy światła i czołówki i jedziemy szosą nr 182 na wschód. Po 2km próbuje odbić na szutrówkę w Smolnicy i zakopuję się po ośki w piachu (to przydarzy mi się jeszcze kilkaset razy). Wracamy zatem na asfalt i postanawiamy jechać dalej aby punkt zaatakować od południa. Właściwą przecinkę odnajduję bezbłędnie, jednak samego punktu zaczynam szukać za wcześnie. Znowu błąd nieokrzesania z mapą zaraz po starcie. Po kilkuminutowym błądzeniu po lesie, pukam się w głowę i przez pola uprawne trafiam do suchego rowu , w którym odnajduję punkt. Nieprawdopodobna ilość owadów lgnie do świateł i czołówki, trzeba stąd uciekać i to szybko!

PK3 – suchy rów na końcu drogi (1:37)
Kolejny suchy rów. Organizatorzy dysponowali lampionami na niskich stojaczkach ze zintegrowanym perforatorem. Takie ustrojstwo najlepiej schować w suchym rowie! Przejeżdżamy przez Obrzycko i dalej na Brączewo. Skręcamy w prawo na czerwony szlak pieszy, proponuję odbić w słabo widoczną przecinkę, która doprowadzi nas bezpośrednio na punkt. Przekraczamy zarośnięte torowisko i już zaczynam się bać mostu kolejowego, którym zamierzamy przekraczać za chwilę Wartę…

PK20 – szczyt wzniesienia na granicy kultur (z podtytułem – wilki) (2:32)
Najkrótszy dojazd do PK20 prowadzi przez most kolejowy na Warcie w okolicy Brączewa. Najpierw pytaliśmy się siebie czy nas tam jakiś pociąg nie rozjedzie, po zobaczeniu torów powstało pytanie, czy ten most w ogóle istnieje? Dojeżdżamy do Brączewa. Asfaltowa droga ma tu kilka zakrętów, na jednym z nich widzimy w dole zarośnięte tory. Zjeżdżamy do nich wąziutką dróżką wydeptaną chyba przez lokalnych wędkarzy. Torowisko jest w fatalnym stanie. Wstęp na most zablokowany jest wysoką do szyi stalową barierą. Hmm, na pewno nie powinniśmy tu wchodzić… Przeskakuje na drugą stronę i przerzucamy rowery. Wchodzimy na most, nie jest źle, po środku między torami leżą betonowe płyty, a po obu stronach torów drewniane deski. Przemieszczamy się po płytach, które wydają się stabilniejsze. Przy samej koronie mostu, tory się kończą, zostają gołe podkłady kolejowe! Zaraz potem nie ma też betonowych płyt. Poruszamy się ostrożnie po deskach oraz po samych podkładach, rowery niesiemy na ramionach. Staram się nie świecić czołówką w dół. Wiem, że w dzień w życiu bym nie wszedł na ten most. W oddali widzę już kolejną stalową barierkę zabraniającą wstępu na most z drugiej strony. Tutaj czeka nas jeszcze przeprawa przez wielką dziurę, w której nie ma już nic ani torów, ani podkładów, desek czy płyt betonowych. Trzeba skakać (wysoki Daniel dał po prostu duży krok). Z tej strony jest dodatkowo tabliczka – wstęp surowo wzbroniony. Gdybym przyjął odwrotny kierunek, to w tym miejscu stanąłbym w ciągu dnia, z tabliczką przed nosem i wielką dziurą ziejącą z mostu – nie odważyłbym się wejść w takich warunkach!
Uff jesteśmy po drugiej stronie, udało się! Teraz na północ do wilków! Punkt mijamy i jedziemy za daleko. Dosyć szybko odnajduje się w terenie i wracamy bezbłędnie na punkt. Siatka wskazuje obszar wilków, słychać wycie z oddali, masakra!

PK1 – pomnik przyrody – stare drzewo (uwaga na kiepski most) (3:09)
Droga wydaje się łatwa, ale piachu jest co niemiara. Strasznie żałuję, że nie wziąłem swojego 29era. Daniel pruje przez piach a, ja co chwila grzęznę. Stajemy na rozwidleniu dróg, Daniel stwierdza, że zgubił licznik i zaczyna go szukać po ciemku! Boże! Tu chyba nasze drogi się rozejdą, myślę. Chwilę postanawiam poczekać analizując mapę, Daniel wraca – znalazł licznik! Ten ma dzisiaj szczęście, chyba lepiej będzie jechać z nim do końca… Po ciemku drogi nijak się mają do mapy, nagle dostrzegam szlak rowerowy i myślę, że powinien prowadzić przez „kiepski most” i „pomnik przyrody”. Tak też się dzieje!

PK19 – płaska górka 60m od krzyżówki (3:56)
Są dwie opcje: albo jedziemy główną bardzo piaszczystą droga, albo wbijamy się na niepewną przecinkę, która idzie prosto na punkt. Wariant wybiera się sam, po tym piachu nie da się jechać, przecinka zaś jest zarośnięta i opony łapią przyczepność. Teraz dopada nas plaga pająków. Krzyżaki wielkości orzechów włoskich wiją swoje pajęczyny w poprzek tak szerokiej drogi, że jest to aż niewyobrażalne, jak taka sieć może się utrzymać. Pająk – potwór siedzi centralnie dokładnie na wysokości jadącego rowerzysty. Co kilkanaście metrów jadący przodem zrywał sobie z twarzy to stworzenie z obrzydzeniem i wyciem. Kiedy stanęliśmy kilka kilometrów dalej, Daniel miał pod mapnikiem blisko 10 grasujących pająków! Ohyda! Przecinka kończy się nagle powalonymi drzewami i ogólnym „gruzowiskiem” zieleni. Tutaj przechodzimy na pas równoległy, który odnajdujemy zgodnie z mapą. Tą przecinką bezbłędnie docieramy na punkt, pomimo pająków, to była dobra decyzja.

PK7 – szczyt górki 10m na wschód od drogi (4:32)
Wybieramy ten sam wariant – wąska zarośnięta przecinka, idąca niemal prosto do punktu. Po przekroczeniu drogi asfaltowej, wyłączamy całe oświetlenie. Słońca jeszcze nie widać, ale jest już wystarczająco jasno. Patrzyłem wtedy na zegarek i była jakaś 4.10. Poruszamy się dalej przecinką, która jest jednak mocno piaskowa i dodatkowo pagórkowata. Punkt znajdujemy łatwo.

PK11 – koniec drogi, skraj lasu. (5:03)
Początkowo plan był taki, żeby po PK 7 jechać do PK18 – najbardziej odkrytego punktu na mapie. Jednak jest na tyle wcześnie i chłodno, że zmieniam taktykę i jedziemy najpierw do PK 11 i PK9. Po przekroczeniu szosy spotykamy Pawła Brudło jadącego w przeciwnym kierunku! Czyżby zrobił już piętnaście punktów??? Znowu zatykam się w piachu. Skręcamy bezbłędnie w przecinkę i zaliczamy punkt.

PK9 – stary dąb na skraju lasu. (5:38)
Chcieliśmy jechać zielonym szlakiem pieszym, jednak był niewidoczny i zarośnięty, odbiliśmy zatem trochę na zachód. Znowu paskudny piach, trochę idę, trochę jadę. Słoneczko wstaje i czuć pierwsze oznaki zbliżającego się upalnego dnia. Las jest bardzo gęsty, więc punkt znajdujemy od tyłu.

PK18 – zakręt suchego rowu (6:10)
Wyjeżdżamy z lasu i teraz czeka nas długi przelot, w większości asfaltem i dobrymi szutrówkami. 500m przed punktem przy gospodarstwie goni nas kilka psów, na szczęście tylko ujadają, a nie gryzą. Standardowo punkt ukryty w suchym rowie. Łatwo i bezbłędnie.

PK5 – obniżenie terenu (6:34)
Wyjeżdżając z PK18, znowu spotykamy Pawła, chciałbym poznać jego model trasy. Do PK5 asfalcik w otwartej przestrzeni. Słońce świeci, ale jest jeszcze bardzo przyjemnie. Chłodny poranny wiatr i cudowne nisko osadzone słoneczko z pierwszymi ciepłymi promieniami. Dokładnie o tej porze chciałem się tu znaleźć, to praktycznie jedyne odkryte miejsce na maratonie. PK5 leży nad jeziorem Dużym, trafiam bezbłędnie.

PK12 – zakręt rowu (7:12)
Nadal asfalt, spotykamy coraz więcej zawodników jadących w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie mijamy również Ulę z Sherpasa jadącą z koleżanką. Jeśli zrobiły wszystkie punkty po drugiej stronie mapy, to mamy jeden punkt do tyłu (właśnie jedziemy zaliczać nasz 11 punkt). Jestem trochę zaskoczony, bo poza piachem, wszystko szło nam praktycznie bezbłędnie. Przejeżdżamy przez Strajkowo, Nowinę i mijamy Leśniczówkę Kruczlas. Punkt ponownie z zamkniętymi oczami.

PK15 – krzak iglasty na górce (8:34)
I tu zaczęły się schody! Jak zwykle piaszczyste leśne drogi, ale dojazd wydaje się prosty. Jedziemy, jedziemy i nagle wszystko przestało się zgadzać z mapą. Nie wiadomo, która droga jest Głowna, a która to przecinka, w pewnym momencie zupełnie nie wiem gdzie jesteśmy. Wreszcie trafiamy na charakterystyczne skrzyżowanie dróg leśnych i odnajduję się na mapie. Teraz już łatwo, myślę, pierwsza w prawo i 1,2km prosto na punkt. Pomimo precyzyjnych pomiarów, nie znajduję charakterystycznych dróg polnych poprzedzających punkt i przejeżdżamy, Wiem, że jesteśmy za daleko, ale nagle spotykamy zawodników szukających punktu. Wracamy, jeszcze raz odmierzam precyzyjnie odległość, jestem coraz bardziej poirytowany. Pomimo piachu wstąpiły we mnie nowe siły, obserwuję licznik i mocno kręcę. Nagle Daniel z tyłu krzyczy, PUNKT, JEST PUNKT! Nie wierzę własnym oczom widząc w krzakach po prawej stronie świecący lampion. Kamień spadł mi z serca, mam ochotę ucałować Daniela! Obliczyłem, że straciliśmy tutaj 50 minut!

PK2 – początek rzeczki 20m od drogi. (9:02)
Przez to błądzenie zaczyna brakować mi wody. Czuję się już mocno zmęczony, w ogóle od początku jedzie mi się źle. Cały czas głęboki, kopny piach i robi się gorąco. Punkt łatwy.

PK4 – górka 30m od łuku drogi (9:27)
Po PK2 mieliśmy jechać na PK17, gdzie czeka na nas 3l wody. Marzę już o kanapce i chwili odpoczynku. Przede wszystkim chciałbym zaspokoić pragnienie czystą wodą. Ponieważ o dziwo wciąż jeszcze myślę, jedziemy na PK4, do którego jest blisko i prowadzi prosta (i nie tak piaszczysta droga). Daniel dzieli się ze mną resztkami picia (dzięki Daniel!), jego nowy 29er mknie po piachu jakby to był twardy szuter. Klnę i ponownie rozpaczam dlaczego nie zabrałem tu swojego Intensa! Przed samym punktem już przestaję myśleć (a może po prostu czuję potrzebę zejścia z roweru) i na wszelki wypadek przeszukuję górkę poprzedzająca tę właściwą.

PK17 – górka 30m od drogi (woda) (10:08)
Po drodze do punktu tankujemy bidony w pobliskim akwenie przeciwpożarowym. Nie, tej wody nie pijemy, służy ona polewaniu głowy i karku. Temperatura jest już bardzo wysoka, a w lesie dodatkowo duszno i parno. Ten sposób ochłody jest bardzo skuteczny. Na punkcie jedzenie, picie wody i uzupełnienie bukłaków zajmuje nam około 15 minut. Mam wrażenie, że bez trudu zaliczymy wszystkie punkty przed czasem, zostało już ich tylko siedem!

PK21 – 60m przy drodze w małych brzózkach na wzniesieniu (10:51)
Niemal w całości przelot asfaltowy, pomimo to jadę wolno i Daniel nudzi się ze mną. Jestem wyczerpany piachem i upałem, teraz dodatkowo dźwigam kolejne dwa litry płynów na plecach. Brzózki lekko przestrzelamy, ale za moment są nasze. Żółty szlak pieszy, to pustynia, tragedia dla moich zmęczonych nóg i beznadziejnych 26 calowych kół! Zaciskam zęby i jadę dalej.

PK10 – górka po wschodniej stronie drogi, ok. 20m od drogi. (12:07)
Jeden z najłatwiejszych punktów zabija nasz występ na tym maratonie. Zabija mnie rutyna i głupawa pewność, że jadę właściwą droga i nie trzeba patrzeć na kompas! Beznadziejnie prosta droga na punkt, a jednak skręcamy (czy też jedziemy prosto zamiast odbić w prawo) i świadomość wraca nam dopiero po napotkaniu żółtego szlaku pieszego jakieś 3km od punktu. Co więcej, przez dłuższy czas nie mogę pojąć gdzie jestem i skąd u licha wziął się tutaj ten żółty szlak. Próbuje nawet wracać, myśląc, że przejechaliśmy nasz cel! To wszystko sprawia, że zamiast zaliczyć go około 11.20, trafiamy na niego o 12:07. Kolejne 40 minut w plecy!

PK16 – Narożnik ogrodzenia (12:51)
Wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Rzecina, kilometr stąd mieszkam z rodzinką w gospodarstwie agroturystycznym Kasztanka. Plan był taki, że jedziemy do PK8, ale zaraz, mamy już niecałe 3 godziny do zamknięcia mety i aż 4 piaszczyste punkty do zdobycia. Koncepcji jest wiele, ale w rezultacie postanawiam odpuścić najdalej wysunięty PK8 i skoncentrować się na trzech punktach zlokalizowanych najbliżej mety. Zawracamy zatem i jedziemy do PK16. Odliczam precyzyjnie przecinki. Po drodze spotykamy zawodnika z trasy 100km, oni rozpoczęli o godzinie 9 rano, a kończyć będą o 21.00. Swoją droga współczuję upałów, zdecydowanie wolę nasz wariant nocno-dzienny. Do punktu jedziemy razem, trochę intuicyjnie, ale prowadzę bezbłędnie.

PK6 – wzniesienie 60m od skrzyżowania dróg (13:17)
Powrót do szosy i skręt w lewo w Jasionnej. Ilość piachu przekroczyła tutaj wszystkie dopuszczalne normy – głównie prowadzę.

PK14 – przy drodze na skraju lasu (13:57)
Znowu powrót do tej samej szosy i jedziemy prawie do samych Wronek. To nasz ostatni punkt. Jest mi strasznie przykro, że nie zdobędziemy kompletu, co jeszcze klika godzin temu wydawało się niemal pewne. Gdy zjeżdżamy z asfaltu, Daniel ma dość, drętwieją mu ręce i ma zawroty głowy, boję się żeby to znowu nie był udar słoneczny jak ostatnio w Mławie. Po chwili wahania postanawia jednak zaliczyć ze mną nasz ostatni punkt. Kolejny piaszczysty przelot, mam naprawdę dosyć.

META – Wronki (14:24)
Z perspektywy czasu i dalszej analizy mapy, wynika jasno, że nawet na samym końcu mogliśmy jeszcze jechać zaliczyć ostatni punkt na trasie. Prawdopodobnie zmieścilibyśmy się w czasie. Znowu zabrakło koncentracji na ostatnich kilometrach. Pomimo tego zajęliśmy z Danielem 9 miejsce na 25 uczestników. Realnie, zaliczając wszystkie punkty mogliśmy awansować najwyżej o jedno miejsce. Ale nie o miejsce przecież chodzi, jest niedosyt z braku kompletu punktów i tyle. Zwyciężył Paweł Brudło (a jakże!) z czasem 9h 37 min.

Byłem potwornie zmęczony. Upał, piaszczysta trasa i kiepski na te warunki rower zrobiły swoje. Pomimo tego uważam, że WSS był jak do tej pory najciekawszym maratonem na orientację w tym sezonie. Skomplikowane rozłożenie punktów dawało do myślenia. To nie było ściganie się tylko prawdziwa, przyprawiająca o ból głowy orientalistyka. Obowiązkowy punkt programu na 2011.


Kategoria Orientacja



Komentarze
bronek | 09:46 środa, 18 sierpnia 2010 | linkuj Co do IWW to mi warunki bardzo odpowiadały - lubię deszcz i chłód bez wiatru. Od PK2 jechaliśmy na czele we trzy osoby (ja, Grześ Liszka i Wojtek Paszkowski). Piotrek Buciak miał jakies problemy z rowerem i doszedł nas dopiero w okolicach PK 11. Próbowaliśmy dotrzymać mu koła ale na dłużsżą metę byłoby ciężko. Problem tempa jakie narzucił Piotrek szybko się rozwiązał bo okazało się, że ma rozmoczoną mapę i problemy z klockami hamulcowymi i po PK 14 zjechał do bazy. My jechaliśmy dalej. Na PK 16 nie moglismy znaleźć lampionu w ruinach i zadzwonilismy do orgów dowiadując się przy okazji, że zawody przerwane no i z PK 16 wróciliśmy prosto do bazy.

Trasa była ciekawa i wymagająca kondycyjnie - po zdobyciu 16 PK szacuję, że byłoby to ok 160 km i 4000m sumy podjazdów. Kluczowe w takiej pogodzie były trzy sprawy:
-zapasowe klocki
-odpowiednie ubranie zabezpieczające prze wychłodzeniem
-dbanie o mapę
Ten ostatni punkt realizowałem nie wyciągając mapy z torebki strunowej - przekładałem ją wkładając rękę (w miarę osuszoną) do środka. Mapa była cały czas w bardzo dobrym stanie.
wschodnietriady
| 20:52 środa, 11 sierpnia 2010 | linkuj Paweł, bardzo dziękuję za linka. Mam materiał do przemyśleń. Jestem bardzo ciekaw Twoich wrażeń i wyników na Izerskiej Wyrypie. Czy jechałeś do końca? Jak radziłeś sobie z mokrą mapą?
bronek | 22:54 środa, 4 sierpnia 2010 | linkuj Jak chcesz poznać mój wariant to zerknij na BB:
http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=14429

Wariantów było tyle, że chyba nie znajdziemy dwóch zawodników, ktrórzy jechali taki sam wariant.

pozdrawiam
Paweł Brudło
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa gowdu
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]