Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wschodnietriady z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 30081.11 kilometrów w tym 13629.32 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.53 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wschodnietriady.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Orientacja

Dystans całkowity:10513.92 km (w terenie 6220.00 km; 59.16%)
Czas w ruchu:794:02
Średnia prędkość:13.20 km/h
Maksymalna prędkość:65.90 km/h
Suma podjazdów:96784 m
Maks. tętno maksymalne:195 (108 %)
Maks. tętno średnie:186 (103 %)
Suma kalorii:654848 kcal
Liczba aktywności:75
Średnio na aktywność:140.19 km i 10h 43m
Więcej statystyk
  • DST 139.56km
  • Teren 80.00km
  • Czas 11:24
  • VAVG 12.24km/h
  • VMAX 47.50km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 148 ( 82%)
  • Kalorie 11307kcal
  • Podjazdy 1036m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

BikeOrient 2010 Łódź

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 0

Maratony na Orientację w Pucharze Polski są teraz co tydzień! Jeżdżę już praktycznie tylko w czasie zawodów, cały tydzień potrzebuję na odpoczynek i regenerację (głównie tyłka). Tydzień po Grassorze wciąż go czułem.
BikeOrient w 3 etapach jechałem z Karolem. Oczekuję od siebie przynajmniej pierwszej dwudziestki. Z 22 miejsca nie mogę byc zadowolony. Pominięcie 3 PK na II etapie po to, by dać sobie wiecej czasu na etap III, to był zdecydowany błąd logistyczny.

Relacja:

Etap I – Wzniesienia Łódzkie
Szybko dochodzimy do wniosku, że, jak większość, pojedziemy zgodnie z ruchem wskazówek.

PK 24 - dno wąwozu
Jedziemy szybko asfaltem. Bardzo nie lubię tak ostrego tempa na początku, zwłaszcza, że jadę na fullu. Zwalniam i daję się wyprzedzać. Precyzyjnie skręcam w ścieżkę w lewo i za chwilę schodzimy na dno wąwozu. Zawodników jest bardzo wielu, nie mamy zatem żadnych problemów. Nasz kolega Daniel, trzyma się mocno i będzie próbował jechać z nami jak najdłużej, niestety już na drugim punkcie go nie ma.

PK 27 – skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem.
Dojazd bardzo prosty, trzymamy się pleców Damiana, który naciska mocno, ale znowu nie aż tak mocno jakbym się tego spodziewał. Punkt ładnie położony, przechodzimy przez strumień i odbijamy karty.

PK23 – cmentarz
Cały czas za plecami Damiana. Pilnuje jednak mapy i skręcam prawidłowo w prawo. Krzyczę do niego ale mnie nie słyszy. Chwilę nam schodzi dotarcie do punktu poprzez zarośla i mur starego cmentarza. Poranna rosa całkowicie moczy mi buty i skarpetki, nie wyschną mi już do końca maratonu.

PK26 – skrzyżowanie przecinek
Marudzimy trochę na cmentarzu, plecy Damiana dawno zniknęły, a ja wybieram trasę asfaltową. Dzięki temu na skraju lasu znowu go doganiamy! Teraz prosto w las ścieżką rowerową, przecinka w lewo i kolejny punkt zaliczony.

PK19 – miejsce biwakowe
Już wcześniej podjęliśmy z Karolem decyzję, że bardziej optymalnie będzie pojechać najpierw do PK 19, a potem do PK20, z uwagi na utrudniony dojazd do tego drugiego od zachodu. Damian pojechał inaczej i spotkamy się dopiero pod koniec pierwszego etapu, na PK20. Przelot do PK19 idealnie-banalnie, na punkcie meldujemy się szybciutko. Bufet, z którego nie korzystamy.

PK22 – obniżenie terenu
Zjazd asfaltem, chwila nieuwagi i po lewej stronie widać szkołę… ups, przejechaliśmy. Wracamy, chcemy przedzierać się przez gospodarstwo żeby dotrzeć do ścieżki widocznej na mapie za zabudowaniami, ale w końcu znajdujemy piękną autostradę idącą bezpośrednio od szosy. Pod lasem spotykamy zawodnika, który szuka punktu od przeciwnej strony. Nie znalazł, więc dalej pakuje się w ewidentnie złym kierunku. Ja jestem dziwnie doskonale zorientowany i jadę na punkt jak po sznurku. Znajduję i wołam kolegę zdezorientowanego.

PK18 – PK14 – odcinek specjalny
Dojazd bez problemu. Na odcinku wzmożona uwaga i obserwacja mapy, średnia spada drastycznie. PK18 znajdujemy szybko, czuję się pewniej po odnalezieniu punktu. Tłumy jadące z przeciwka podpowiadają usytuowanie PK17. Jest! Teraz trochę błądzimy, na szczęście wiemy, że PK16 jest za asfaltem, więc nie patrząc na odcinek jedziemy do skrzyżowania. Teraz znowu wzmożona czujność, skręcam w prawo przed żwirownią i po chwili znajdujemy PK16. Kolejne info od nadjeżdżających – PK15 jest na szczycie górki. Jedziemy skracając nieco krętą drogę wytyczoną na mapie. Odnajdujemy szczyt górki wraz kilkoma kolegami, niestety punktu nie ma. Błąkamy się góra-dół, lewo-prawo, nic. OK, to nie ta górka, odnajduję drogę, która dalej pnie się pod górę, teraz już wiem, że jestem na właściwym szczycie, niestety punktu jak nie było, tak nie ma! Doganiają nas kolejni zawodnicy, informacja, że punkt znajduje się na szczycie była błędna! PK15 znajdujemy nieco niżej przy drodze. Oj kiedy wreszcie nauczę się słuchać tylko siebie i mapy! Teraz już długa prosta, przecinamy kolejny asfalt i w miarę łatwo odnajdujemy PK14 (straszyli, że z tym punktem będziemy mieć najwięcej problemów!).

PK20 – szczyt wzniesienia
Teraz szybki przelot asfaltem i straszliwa wtopa! Tablica w lewo na Buczek, to skręcamy (nie dbając, że znak drogowy pokazuje ślepą uliczkę). W rezultacie przedzieramy się przez ledwo widoczną polną miedzę od południa zamiast gładko kawałek dalej jechać asfaltem. Tragedia i żal własnej głupoty. Na punkcie dogania nas Damian, hm chyba wybrał mniej optymalny wariant, bo przy jego mocy w nogach powinien być już na mecie!

PK25 – dawna żwirownia
Asfaltowy przelot. Znowu mnie kusi i atakuje od południa, co czyni naszą trasę dłuższą i bardziej wyboistą. Mijamy jadącego z przeciwka Damiana, który rzecz jasna jest już przed nami.

PK21 – dno wąwozu
Kolejny długi, łatwy przelot. Karol dzieli się z zawodnikiem dętką (ja mam 29”). Na szczęście ma dwie, bo kilka godzin później sam złapie flaka. Bezbłędna decyzja na skrzyżowaniu z asfaltem i tym razem Karol, ścieżką w głąb wąwozu odnajduje punkt.

Etap II
Na metę I etapu wjeżdżamy po 5h jazdy. Aż 14 minut marudzimy, odpoczywając, posilając się batonami i uzupełniając bukłaki.
Poganiam Karola i jedziemy. Zamiast zaliczyć całe południe mapy, to zaczynamy od PK13, a do PK9, 12 i 3 już nie wrócimy. Ten karygodny błąd logistyczny kosztował nas przynajmniej 2 miejsca na mecie. Na dziesięć punktów II etapu, które zaliczyliśmy, dwa były naprawdę ciekawe.

PK8 – brzeg bagna
Konkretne jezioro bagienne. Dotrzeć na jego brzeg nie było łatwo, a potem jeszcze trzeba było tym brzegiem pospacerować w poszukiwaniu punktu.

PK10 – zagłębienie terenu
Zamiast myśleć, to łaziliśmy po terenie, który opuszczał się w dół. Dopiero po dobrych 10min łażenia, eureka - punkt jest na szczycie, w wielkiej dziurze. Punkt całkowicie niewidoczny, genialna lokalizacja!

Etap III
Wracamy zatem na przepak bez zaliczenia trzech punktów, uzasadniamy to tym, że będzie więcej czasu na etap III. Ja jednak czuję Grassora, wyjeżdżam na trasę bez entuzjazmu, punkty rozrzucone bardzo daleko i trasa znowu dosyć jednoznaczna.

PK30 – skraj lasu
Dojazd łatwy – czerwony szlak pieszy. Tuż przed skrętem w las Karol łapie kapcia. Biorę od niego kartę i ruszam w poszukiwaniu punktu. Teren ze sporymi wzniesieniami. Dojeżdżam do linii energetycznej i wiem, że jestem za daleko. Wracam i przechodzę obok miejsca gdzie jak sądzę powinien być punkt. Ale dlaczego nie sprawdzam czy go tam rzeczywiście nie ma? Kawałek pola, brak ścieżki… zamiast sprawdzić jadę dalej na południe gdzie spotykam innych zawodników. Pochylamy się wspólnie nad mapą i tłumaczę gdzie powinien być punkt, wskazując miejsce gdzie przed chwilą byłem. Ruszamy tam razem i rzeczywiście punkt jest na swoim miejscu! Dzwoni Karol, zmienił dętkę i zdążył się posilić.

PK29 – szczyt wzniesienia nad wyrobiskiem
Postanawiamy odpuścić PK33, normalnie nigdy bym tego nie zrobił. Czy to zmęczenie, czy namowy Karola, jedziemy do PK29. Wzniesienie i punkt odnajduję bezbłędnie

PK32 – skrzyżowanie drogi i strumienia
Wyczuwam opory Karola ale jedziemy do PK32, dojazd i sam punkt bardzo łatwe.

PK37 – willa
Dosyć przypadkowo decydujemy się na dojazd od wschodu. Rozwiązanie na pewno najkrótsze chociaż nie wyglądało na najłatwiejsze. Na punkcie jest drugi punkt żywieniowy, uświadamiam sobie jak jestem głodny i łakomie pochłaniam kawałki arbuza i bananów. Karol proponuje ostatni punkt 31 i zjazd na metę. Chociaż mamy prawie 2 godziny czasu zaczynam przychylać się do tej propozycji. To Grassor tydzień temu wyssał ze mnie siły i ambicję.

PK31 – pomnik
Długi asfaltowy przelot krajową jedynką. Patrzę na upływający czas i mijane kilometry, czuję kolejny popełniony błąd. Mogliśmy spokojnie zaliczyć przynajmniej jeszcze jeden punkt. Pomnik leży przy niebieskim szlaku, odnajdujemy go bezbłędnie. Teraz pozostaje tylko szybki przelot na metę.

Finiszujemy 35 min przed czasem zaliczając 21,5 na 28 punktów przeliczeniowych. Kiedy wreszcie przestanę bać się upływającego czasu i wpadnę na minutę przed zamknięciem mety jak Daniel Śmieja w tej edycji? Spokojnie i bez wysiłku mogliśmy zrobić od 1 (III etap) do 1,5 (II etap) punktu więcej. Dałoby to nam 19, satysfakcjonującą pozycję. A tak, muszę zadowolić się miejscem 22 w open i czekać na bardziej punktodajne maratony w Pucharze Polski.

Tegoroczny BikeOrient znowu podniósł poprzeczkę organizacyjną. Bardzo bogate zestawy startowe, dwa punkty żywieniowe na trasie, śniadanie przed i ognisko z kiełbaskami po maratonie oraz kapitalna atmosfera nie maja sobie równych. Za to zdecydowanie mniej atrakcyjne były tereny. Długie i banalne przeloty na etapie I i III były nużące. Wybór punktów niemal jednoznacznie narzucał kierunek jazdy, co przypominało bardziej maraton szosowy niż na orientację. Bardzo brakowało mi zeszłorocznych przepraw przez rzekę, czy trudniejszych nawigacyjnie odcinków.


Kategoria Orientacja


  • DST 257.30km
  • Teren 125.00km
  • Czas 23:27
  • VAVG 10.97km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 177 ( 98%)
  • HRavg 137 ( 76%)
  • Kalorie 16836kcal
  • Podjazdy 1264m
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

GRASSOR - 23h 27min na rowerze!

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 0

Legendarny GRASSOR zaliczony!
9 pk na 20, to nie jest dobry wynik ale i tak pozwolił na zajęcie przyzwoitego 16 miejsca w kategorii MM. Zawiodła logistyka i bagno na PK20 od strony północnej. Wkrótce szczegółowa relacja jak się obudzę i dojdę do siebie!


Kategoria Orientacja


  • DST 134.40km
  • Teren 110.00km
  • Czas 11:05
  • VAVG 12.13km/h
  • VMAX 30.30km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 183 (101%)
  • HRavg 161 ( 89%)
  • Kalorie 8057kcal
  • Podjazdy 398m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

DYMnO Nieporęt 2010 czyli koszmar zakończony sukcesem

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 2

Noc przed Dymnem prawie nie spałem. Śniły mi się punkty kontrolne, lampiony, błądziłem po lesie. Jak się okazało sny były prorocze.
Niewyspany, do Nieporętu dojeżdżam przed ósmą. Szybka rejestracja, dostaję szczęśliwy numerek 125. Spotykam Inżyniera, który przygotowuje się do Trophy. Niby trening i rekreacja, ale z drugiej strony wspomina coś o rewanżu za Waypointrace. I tak wiem, że będę z nim rywalizował, tak już po prostu jest.

Punktualnie o 9.00 rozdanie map. Pierwszy szok – dostajemy cztery płachty formatu A3! Bogu dzięki nie pada, bo daleko bym nie zajechał. Etap I ma 14PK i tylko 20km. Mapa w skali 1:16300, do której trudno mi się przyzwyczaić na początku. Wybieram wariant południowy nie myśląc zbyt wiele o kolejności punktów, Jest ich tyle, i na tak małym obszarze, że kolejność wydaje się nie grać roli. Punkty N i R bez problemu, na P zaczynam trochę błądzić, mapa jest tak dokładna, że są na niej ścieżki zupełnie niewidoczne, zarośnięte w naturze. Znajduję P i jadę do O – zaczyna się mój dramat, moja klęska pierwszego etapu. Teraz wiem co się stało – przestrzeliłem drogę, skręciłem w następną będąc pewnym, że jestem we właściwym miejscu. Zaczynam krążyć, chodzić, szukać, dojeżdżam do końca drogi, zawracam, przeczesuję las – słowem obłęd! Wracam do głównej drogi, spotykam Mirka z kilkoma zawodnikami jadą z punktu, którego od 20min szukam. Tak, jest tam, mówią, skręć w prawo przy piachu i masz punkt. Jadę, skręcam (oczywiście za wcześnie) i znów plączę się w tym samym miejscu. Mija kolejne 15 min, jestem zrozpaczony, zamierzam zrezygnować, odpuścić ten punkt. Wreszcie nadjeżdża zawodnik, przedstawiam mu swoją sytuację i postanawiam całkowicie zdać się na jego świeże podejście. Cokolwiek zrobi, jadę za nim. A on wraca! Cofa się kilkadziesiąt metrów, skręca we właściwą drogę i po chwili widzę upragniony, wymarzony lampion! Boże, zbawco mój, nie wiem, jaki miałeś numer, ale dziękuję Ci z całego serca! Uratowałeś moje DYMnO! Kolego, jeśli kiedyś przeczytasz ten tekst, to stawiam Ci piwo, ile tylko chcesz!

Stratę mam ogromną, myślę, że już pewnie wszyscy są na drugim etapie. Jestem strasznie zdenerwowany czuję jak wali mi serce i tylko nasłuchuję czy garmin w plecaku nie pika na 185bps. Zaliczam L i K, zmierzam do C. Punkt, tak jak wszystkie wydaje się łatwy, tym razem świadomie skręcam wcześniej i jadę przecinką w lesie, która doprowadzić ma mnie prosto na punkt. Rzecz jasna przecinka się kończy, a punktu nie ma. Tym razem działam szybko, powrót do głównej drogi, analiza mapy i wybór prawidłowej ścieżki! Guzik, punktu nie ma! Rozglądam się i w lesie widzę kilka, kilkanaście lampionów, co jest? To pomarańczowe wstążki rozwieszone wzdłuż drogi, oszukują nawigatora, mimo to przedzieram się tam i... jest, cholera jest punkt! Następne punkty bez żadnych problemów, w kolejności DABEMHI. Po wyjeździe z M znowu spotykam Mirka. Niemożliwe, jest za mną? Jakim cudem? A może H i I ma już zaliczone? W bazie zmiana map i rozpoczęcie Etapu II.

Etap I zajął mi 3 godziny, zrobiłem 31km. Rewelacyjna średnia, co?

Patrząc na trzy płachty A3 etapu drugiego, 16PK oraz Odcinek Specjalny nie wierzę, że mogę to wszystko zaliczyć. Jestem potwornie zmęczony, boli mnie głowa i czuję, że 2 litry Enervita w bukłaku już się prawie skończyły.

OK, koniec rozczulania się – trasa, jak mam jechać? Wbrew przypuszczeniom wariant wydaję się być tylko jeden (jak się później okazało były też inne, ale gorsze...) – jadę do B, a potem C. Punkty A, D i E zostawiam na drogę powrotną.
Punkt B jest szybki i łatwy, dodaje mi wiary w siebie i radości z jazdy. Dojeżdżam do szosy, patrzę, a tu stoi sobie Iznżynier i patrzy w mapnik. Co? Nie mam straty? Jest tutaj razem ze mną z tą samą zdobyczą punktową? Wygląda zatem, że nie tylko ja przeżywałem dramaty na pierwszym etapie.... Do punktu C jedziemy razem, zdobywamy kraniec jeziora i Sławek rusza pierwszy w kierunku punktu H. Wybieram dłuższy wariant, ale na punkcie i tak się spotykamy. Znowu cześć- cześć, chociaż widzieliśmy się 15 minut temu. Jadę za nim i widzę jak w Nowych Załubicach skręca w lewo w stronę Kuligowa – punkt K. Ja wybieram wariant z wcześniejszym zaliczeniem punktu I, tak żeby w drodze powrotnej z OS nie zawracać już sobie nim głowy. I, to najwyższy szczyt Górek Radzymińskich położony na wysokości 100,1m. Skręcam w dróżkę w lewo czując, że za wcześnie, ale jestem ciekaw czy nie zaprowadzi mnie na punkt. I rzeczywiście tak by było gdybym nie przestraszył się wielkiego wilczura biegnącego po szczycie. Zawracam i na głównej drodze spotykam zawodnika jadącego w przeciwnym kierunku. Punktu nie znalazł, ale tym razem ja już jestem pewien gdzie jest punkt. Zostawiam rower i wdrapuje się na kolejne górki. Na tej najwyższej, zgodnie z opisem świeci się lampion! Bingo! Teraz szybki asfalt do Kuligowa. Punkt K znajduje się w skansenie. Odbijam kartę kontrolna przy jednym z lampionów, trochę dziwię się, że jest ich kilka, ale myślę, że może organizatorzy chcieli uniknąć kolejek? Kompletna głupota, pozostałe lampiony są dla zawodników z innych tras, a ja właśnie odbiłem punkt z ekstremalnej! Na szczęście bezmyślność startujących też została przewidziana i na karcie kontrolnej znajdują się trzy miejsca oznaczone jako poprawki, gdzie można przecinać pomyłkowo zaznaczone punkty. Odbijam zatem K z trasy rowerowej, nalewam 2 litry wody do bukłaka, rozwijam tym razem dwie płachty map i ruszam w dalszą drogę.
Punkt L odbijam razem z ekipą w kajakach, teraz chciałoby się jechać do P, ale zgodnie ze swoją strategią, skręcam na południe i jadę szosą do M. W lewo dobra droga na skraju lasu, powinienem liczyć odległość na liczniku, nie robię tego i jadę na czuja. Punkt M to „górka”, a po prawej stronie mam same górki. Dojeżdżam do przejazdu przez kanał, to musi być tutaj, wdrapuję się na górkę i szukam. W tym momencie zostaję osaczony przez chmarę komarów. Są wściekle żarłoczne, chyba dawno nie czuły ludzkiej krwi. Przeraźliwie macham rękami i uciekam na rower, nic z tego, punktu nie ma. Pomny niedawnych doświadczeń przyglądam się uważnie mapie. Przestrzeliłem! Wracam się i już bezbłędnie lokalizuje punkt na jednej z górek. M podobnie jak I, to chyba najtrudniejsze nawigacyjnie punkty na trasie. Jadę do P, przedzieram się przez zasieki jakiegoś ogrodzenia, bo wiem, że kompas ma wskazywać północ i nic mnie więcej nie obchodzi. Lampion świeci z daleka, znowu mam wrażenie jakbym zbierał grzyby w lesie, gdy serce się cieszy po odnalezieniu dorodnego prawdziwka. Punkt schowany w krzakach i świetnie widoczny tylko dla jadących z południa. Przelot do R szybki, punkt łatwy na skraju lasu przy potwornej kałuży. Jadę do U, nie mam wątpliwości, że zaatakuję ten punkt od południa, widziałem śmiałków zmierzających od północy i to chyba był średni pomysł. Do punktu docieram przeciskając się pod linkami pod prądem dla bydła. Porażenia uniknąłem. Teraz czas na X jak Xtreme. Zostało mi dziwnie dużo czasu i nieśmiało zaczynam myśleć o próbie zaatakowania wszystkich punktów. Do punktu X biegnie piękny skrót przez starorzecze, tylko czy uda mi się przedrzeć po ostatnich powodziach? Próbuję. Dojeżdżam do wieeelkiej wody, najpierw chcę ominąć prawą stroną, ale zgodnie z mapą tędy nie przedostanę się przez wodę. Zostaje zatem znikająca w wodzie droga na wschód. Nagle po drugiej stronie wody widzę zawodnika, który zmierza w moim kierunku! Wraca z punktu, a więc mój skrót jest właściwy, wystarczy tylko przedostać się przez wodę. On w moją, a ja w jego stronę zaczynamy wchodzić do wody. Najpierw kolana, potem pas, rower trzymam już nad głową. Kolega z drugiej strony poddał się, zawrócił. Hej, wracaj! Kto mnie wyciągnie jak będę się topił? Wlazłem po piersi i zrezygnowałem. Jasny szlag! Było tak blisko. Przeklinam stracone minuty i wracam. Przy lesie znowu spotykam Inżyniera, wyjaśniam mu zwięźle sytuację hydrologiczną i pomykam do objazdu. Jadąc objazdem punkt okazuje się banalny.
Jadę do T. Zaczynają się straszne piachy. Mimo to punkt łatwy, chociaż, to znowu „górka”. Teraz zmierzam do S nad jeziorkiem. Bezbłędnie skręcam w przecinkę, która prowadzi mnie nad sam punkt. Spotykam dwóch zawodników, których widziałem wcześniej na U, a potem mijałem ich wracających z X. Tam od razu wybrali poprawny wariant, więc byli sporo przede mną. Dlaczego teraz znowu się spotykamy? Razem jedziemy na OS. Myślę, że łatwiej nam będzie pokonać odcinek specjalny wspólnie. Konsultowanie trasy i wypatrywanie punktów we trzech na pewno ułatwi zadanie. OS zaczyna się koszmarnie – wielka piaszczysta pustynia, to frajda dla quadów, a rowery trzeba prowadzić. Już za drugim zakrętem znajdujemy confetti, ktoś ewidentnie ukradł lampion. Na szczęście znajdujemy go urwanego po drugiej stronie drogi. Brniemy dalej. Wjeżdżamy na normalny grunt i teraz czeka nas długa prosta. Czujnie zauważam mały ząbek na trasie OSu mniej więcej w środku prostej drogi. Ten ząbek to zmiana drogi głównej na gęsto zarośniętą przecinkę. Wcale nas nie dziwi, że po kilkunastu metrach odkrywany drugi punkt. Teraz już łatwo, cały czas prosto. Wyjeżdżamy na chwilę z lasu i tuz za zakrętem znajdujemy trzeci i ostatni punkt OSu. Trzeba przyznać, że Odcinek specjalny był wyjątkowo łatwy nawigacyjnie w tym roku. (w ubiegłej edycji na której debiutowałem, punkty były raczej dla kajakarzy!). Mając komplet odbitych oesików nie przejmuję się dalszą drogą i zmierzam na wschód w stronę asfaltu. Chłopaki odbijają wcześniej, bo jadą jeszcze do M.

Rany Boskie! Mam tylko 3 punkty do zaliczenia, a słońce jeszcze wysoko, dopiero po piątej!
Teraz długi przelot asfaltem do Radzymina, jakieś 7-8km. Wcinam jakiś żel, po którym robi mi się słabo. Odganiam złe myśli i koncentruje się na jak najszybszym dotarciu do punktu E. Żeby nie przejeżdżać przez centrum sprytnie skręcam przed torami w szutrową drogę i przecinam tory już na wylocie w kierunku stacji uzdatniania wody. W lesie drogi są szerokie i twarde, przyjemnie się jedzie. Nie czytam opisu punktu i go mijam. Szybko jednak odzyskuję kierunek i docieram do wysepki na bagienku. Punkt zlokalizowany przecudnie! Znowu łatwa droga do D. Nagle ktoś mnie dogania i pyta ile mi zostało, odpowiadam, że jeszcze dwa punkty D i A. Zawodnik przestrzega mnie, żebym A brał koniecznie od południa, bo on próbował od północy i mało nie wciągnęły go bagna. Mówi jeszcze, że Mirek niezależnie miał podobną przygodę. W tym momencie rozpoznaję Adama, organizatora Waypointrace i niedawnego zdobywcę Harpagana! Jemu zostały jeszcze trzy punkty, no niemożliwe! Kawałek dalej – mostek i kogo widzę? Inżynier! Świat jest mały! Jedziemy i razem odbijamy punkt D. Pytam jak tam? On jedzie jeszcze do E, potem A i na metę. A ja, ja mam już tylko punkt A i do mety!!! Myślę chwilę o skrócie przy kanale, ale nie, nic z tego, nie będę ryzykował tuż przed metą. Na płn-wsch do zabudowań i głównej drogi, i dalej na południe, kolejny raz przecinam tory. Przecinam drogę 631 i koło leśniczówki, zgodnie ze wskazówkami, atakuję punkt od południa. Trafiam na wyraźne ślady ponad setki rowerzystów, skręcam i leśną drogą pełną gałęzi i błota docieram na bagnisty punkt A. Bagno jest tutaj naprawdę konkretne, wyobrażam sobie dramat zawodników, którzy w nim brnęli. Odbijam kartę i patrzę pod światło nie mogąc uwierzyć, że naprawdę zaliczyłem wszystkie punkty! Podekscytowany sprawdzam godzinę i jadę szosą do mety. Przed kładką wypatruje przeciwników. Czy trzeba będzie jeszcze się z kimś ścigać na mecie? Uff, na szczęście jestem sam, nikogo przed, nikogo za mną. Wjeżdżam na metę godzinę przed czasem! Kilka minut później przyjeżdża Adam również z kompletem punktów.

Impreza FANTASTYCZNA. Perfekcja organizacji pod każdym względem. Uprawiać takie zawody, to po prostu czysta przyjemność bez względu na osiągnięty wynik. Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników i czekam na Wasze relacje. Może umieścicie linki w komentarzach.

Aktualizacja
Są już wyniki. Zająłem 19 miejsce z bliską godzinna stratą do poprzednika. Ta godzina, to pierwszy etap i piekielny punkt O.


Kategoria Orientacja


  • DST 111.62km
  • Teren 50.00km
  • Czas 05:57
  • VAVG 18.76km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 187 (103%)
  • HRavg 173 ( 96%)
  • Kalorie 6262kcal
  • Podjazdy 320m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Waypointrace 2010

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 5

Waypointrace 2010. Jak zawsze świetna organizacja, ciekawa trasa i lokalizacja punktów.
Oto moja krótka relacja.
Rozstrzygnięcie maratonu miało miejsce tak naprawdę już na pierwszym punkcie. Jadę jak większość do PK2, trafiam bezbłędnie i tu następuje strategiczna decyzja. Albo jadę punkty 3, 1 i dalej 4, zostawiająć PK5 i PK6 na powrót, albo jadę 1, 3 i dalej PK6, PK5. W tej chwili myślę, że pojechałem gorszy wariant nr 1.
Czyli lecę do PK3, rzecz jasna skrótem czerwonym szlakiem. Mrówka wylała i mam całkowicie mokre buty już na dzień dobry. Wiatę odnajduję gładko, Szybki przejazd do PK1 i trzy punkty mam zaliczone w godzinę. Teraz zaczynają się dłuższe przebiegi. Przecinam katowicką i jadę prosto do Marysina. Odbijam na Szamoty i bojąc się dwóch strumyczków na mapie atakuję punkt od zachodu. Lekko przestrzelam i ląduję na środku wielkiej łąki punkt mam 50m z tyłu. Do PK7 dróg jest nieskończona ilość! Wybieram wariant szutrowy tak aby na punkt wjechać bezbłędnie od wschodu. Jadę prosto aż do Księżaka, mimo że asfalt przez Wolę Krakowiańską i Krakowiany kusi. Kolega jadący przede mną nagle odbija w lewo! Dlaczego? Pewnie nigdy się nie dowiem. Mój wariant opłacił się, punkt schowany na wyrobisku piachu odnajduję bezbłędnie. Jadę dalej szerokim ale błotnistym szutrem, szybko stwierdzam, że nie po to organizatorzy zostawili widoczną na mapie szosę z Tarczyna aby z niej nie skorzystać! Prawie 10km prostego asfaltu do Grzegorzewic. Pięknie położony PK8 znajduję z zamkniętymi oczami. Jadę na północ i drugi raz przecinam trasę katowicką. Szybko odbijam na żółty szlak i lekko przestrzelam punkt. Szybki powrót i dzięki śladom oraz innym towarzyszom niedoli znajduję punkt ukryty głęboko w krzakach. Przed PK9 spotykam Inżyniera, który jak sądzę robi pętlę w drugą stronę. Hm, to mój siódmy punkt, a jego szósty, chociaż on pod koniec będzie miał trzy szybkie punkty. Czyli jesteśmy mniej więcej na tym samym etapie trasy. Czy tym razem uda mi się go objechać? Ciekawe dlaczego mi tak na tym zależy? Dostaje nowych sił w nogach i gnam do PK10. Miało być trudno, wyszło bardzo łatwo. Na punkcie spotykam zawodnika z dokładnie takim samym przebiegiem jak ja, jedziemy do PK5... tylko on w przeciwnym kierunku. Dziwne, ale już dawno postanowiłem jechać swoje i nie oglądać się na innych. Nie pytam, nie dyskutuję, nie tracę czasu, po prostu jadę. W Książenicach jakieś księżycowe osiedle domków jednorodzinnych. Współczuję mieszkańcom. Skręt do PK5 jest zaznaczony setką błotnych śladów rowerowych opon. Pomimo tego, punktu szukam kilka minut kręcąc się wokół opuszczonych zabudowań, po prostu śladów jest zbyt wiele i trzeba się trochę rozglądać. Jadę na PK6, napotkani zawodnicy mówią że nie jest łatwo. Zakaz ruchu, teren prywatny, to jednoznacznie wskazuje na właściwą drogę :-) Znajduję ogrodzenie i strumień ale punktu nie ma. OK, czyli nie ta strona ogrodzenia. Przedzieram się przez opuszczony sad, wygnieciona trawa wskazuje kierunek marszu. Punkt zgodnie z przewidywaniami jest po drugiej stronie. Zostają mi dwa punkty i trzy godziny do mety. Do PK11 mam jeden z najdłuższych przebiegów i to jeszcze przez centrum Milanówka. W Żółwinie zaczyna się kryzys, mam bolesne skurcze i końcówkę picia. Pierwszy raz testuję Enervit G, smak bardzo mi odpowiada ale te skurcze są niepokojące. Rozciągam się na rowerze i gimnastykuję, kawałek gorzkiej czekolady i wszystko wraca do normy. Milanówek cały zalany wodą, przed momentem musiała tu być niezła ulewa. Na mnie, póki co nie spadła nawet kropla. W Żukowie mijam moją córkę, która jedzie FAN z koleżanką. Coś do mnie krzyczy ale ja przecież walczę o kolejne punkty w Pucharze Polski! PK11 w krzakach na błotnej szutrówce. Do PK12 wybieram krótszy lecz gorszy wariant. Straszliwa droga biegnąca w miejscu przyszłej autostrady A2. Dojeżdżam do stawu nad którym ma być punkt i choć chłopaków widać z daleka ja szukam go w zupełnie innym miejscu. To zmęczenie i bliskość mety wprowadza kompletną dezorientację. OK, mam wszytkie punkty, teraz najkrótszą drogą na tor kolarski. W Pruszkowie nie mieszkam już od kilku lat ale skrót przy Daewoo wychodzi mi idealnie! Na mecie omal nie wpadam na wyjeżdżającą samochodem lalę, która w ogóle nie zwraca uwagi na finiszera. Kapie deszcz, ostro hamuję i wpadam w poślizg. Cudem utrzymuję równowagę i mijam linię mety.
Mirek - główny organizator i przyjaciel z czasów liceum - informuje mnie, że jestem w pierwszej dwudziestce!!! Podaje mi butelkę wody, która ratuje mi życie! Po chwili jeszcze jeden news... Inżyniera jeszcze nie ma na mecie!
Mirek już po raz trzeci wycisnął z tych trudnych terenów to co najlepsze. Wielki szacunek za wspaniałą organizację i ciekawą trasę.
W ubiegłym roku byłem 12 na 102 startujących, ale wtedy to nie był Puchar Polski i nie było Panów B. (zajęli pierwsze dwa miejsca rzecz jasna).
Mój przebieg wyglądał nastepująco:

PS:
Są już wyniki, zająłem 15 miejsce! Może jeszcze utrzymam piate miejsce w Pucharze Polski? To byłoby coś!
Damian był szósty, a Inżynier siedemnasty. Wielkie GRATULACJE!


Kategoria Orientacja


  • DST 187.20km
  • Teren 80.00km
  • Czas 11:25
  • VAVG 16.40km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 186 (103%)
  • HRavg 154 ( 85%)
  • Kalorie 9771kcal
  • Podjazdy 1462m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 39 - Gdańsk Osowa

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 10.05.2010 | Komentarze 7

Ten Harpagan przejdzie do historii!!! 6-ciu Harpaganów rowerowych, kapitalna trasa i jak dla mnie świetna pogoda (no, może poza wiatrem). To był mój drugi start w Harpie i jaki rezultat.... Ale po kolei. Jedziemy z Magdą i Telimeną w piątek wieczorem. Decyduję się wystartować na semi-slickach Maxxis Oriflame. Na obwodnicy ulewa nieprawdopodobna, myślę o startujących właśnie na trasie pieszej i o tym jak poradzę sobie na jutrzejszym błocie.
Sobota 5.30 rano, uff na szczęście nie pada, jest pochmurno i chłodno. Szybki dojazd na start i rozdanie map. Tak jak przypuszczałem, większość punktów zlokalizowana przy jeziorach kaszubskich. Pierwsza decyzja po przyjrzeniu się mapie - jadę przeciwnie do wskazówek zegara. Najpierw na północ zaliczając dwa stosunkowo trudne punkty PK10 - Góra Donas, wieża widokowa i PK20 - Pustki Cisowskie, skrzyżowanie dróg. Drugi punkt zaliczam 90 min po starcie, więc średnia słaba, ale punkty trudne. Zjeżdżając z PK20 pierwszy raz spotykam Sławka Inżyniera, jestem przed nim dobre kilka minut - szok! Następnie PK2 – Okuniewo, polana, dojazd łatwy asfaltem i ładny skrót przez Marchowo, który niespodziewanie wyprowadza mnie prosto na punkt. Teraz mam dylemat PK18 czy PK14? Większość wybiera się na PK18, żeby nie tracić czasu jadę w kierunku Szemud pozwala mi to odwlec i przemyśleć decyzję po drodze. W końcu odbijam w lewo i jadę do PK14, to tłusty punkcik, a od zachodu jest do niego utrudniony dostęp. Tuż przed punktem mylę drogę i dopiero widok jeziora nie po tej stronie co trzeba zawraca mnie z drogi. OK, teraz PK18 – nie decyduję się na skrót i wracam tą sama drogą do Szemud, dalej urokliwą pofałdowana drogą przez Głazice. Bardzo łatwy tłuściutki punkt. Po sznureczku PK4 i PK16. Na tym odcinku zaliczam Vmax = 60,5 km/h. Punkty jakby coraz łatwiejsze? Mam zaliczone 7 PK w niecałe 5h, na H38 7 punktów to był cały mój dorobek w 12 godzin!!! Lecę dalej. PK6 miało być łatwe, a ja niestety trochę błądzę, powód oczywisty i tradycyjny – ślepo jadę za jakimś zawodnikiem zamiast gapić się w mapę i liczyć tylko na siebie! Zaliczam PK6 i tu następują kluczowe decyzje: czy jechać do PK12 czy PK1 czy PK7? Dwunastka tłusta, ale daleko, jedynka chudziutka - wybieram zatem PK7, które otworzy mi drogę do PK19 i dalej na wschód. Przejeżdżam przez Kartuzy i jadę na płd-zach. w poszukiwaniu czerwonego szlaku pieszego. Szlaku nie ma, ale włażę na wielką skarpę i łatwo odnajduję drogę na PK7. Punkt nad jeziorem jest tak śmiesznie ukryty, że mimo tłumu ludzi mijam go i jadę dalej. Szybki powrót i zaliczone. Teraz bardzo urokliwa, kręta droga między jeziorami do PK19. To mój 10 punkt czyli harpaganowa połowa. Wiem, że już wszystkich nie zaliczę, bo jestem 7h 20 min na rowerze. Zjadam jedyny posiłek – przepyszną kanapeczkę z białym serem. Kończy mi się picie w camelbaku, na szczęście wziąłem jeszcze bidon 0,75 i nie będę musiał stawać do sklepu. Pamiętam z poprzednich maratonów, że przerwa sklepowa bardzo mnie osłabiała i traciłem motywację. Lecę na PK9, po drodze błotnisto - gliniasty zjazd, z którym kompletnie nie radzą sobie moje slicki. Na PK9 podejmuje błędną decyzję o odpuszczeniu PK13 i jadę na PK3. Dojeżdżam do Babiego Dołu i wykonuję jeden z najgłupszych manewrów jakie mi się zdarzyły. Jestem już mocno zmęczony i myślę o szybkim powrocie na metę. Mapę mam złożoną w taki sposób, że nie widzę PK17, który jest klika kilometrów za PK15. Mój tok rozumowania był następujący: teraz minę PK3 pojadę do PK15, a wracając do głównej szosy zaliczę PK3 skrótem. Co za głupota! Mijam zatem PK3 w odległości 1km i jadę do piętnastki. Na PK15 eureka! Rozwijam mapę i patrzę na zegarek. Mam jeszcze 3 godziny i tłuściutki PK17 15 min ode mnie! Olewam zatem PK3 (to tylko jeden punkt wagowy na szczęście) i zaliczam siedemnastkę. Przed PK 17 drugi raz mijam Inżyniera, tym razem pędzi na czele sporej grupy zawodników. Czyżby spełniło się jego marzenie i został wreszcie Harpaganem? Dzisiaj z pewnością jest to możliwe! Szukam optymalnej drogi do PK5, jadę po lewej stronie rzeki Raduni, może to nie najkrótszy wariant, ale w większości asfaltowy. Przechodzę kładkę na rzece i trafiam do przepięknego wąwozu.

Zaczyna się poważny kryzys. Serce wali, ręce drętwieją, tylko nogi mocne jak nigdy. PK5 – stary cmentarz i 1h 50min do zamknięcia mety, mam mnóstwo czasu, dotrę nawet piechotą! Biorę pastylkę Enervita i „gnam” 16km/h polną drogą w kierunku Lezna. Tam czeka na mnie mój przedostatni punkt - PK11. Przede mną dwóch chłopaków pada na ziemi wyczerpanych. Pytam czy jadą jeszcze na PK8, bo szukam towarzystwa w razie jakbym zemdlał :-). Mówią, że chyba oszalałem, że jak coś pójdzie nie tak, to się spóźnimy na metę i że nie mają już sił – leżą i odpoczywają. Do mety 1h 30min jak trzeba to się doczołgam – jadę na PK8. Po drodze wyprzedza mnie ktoś bardzo szybki i pełny sił, dodaje mi otuchy i krzyczy, że jedzie na PK8. Nawet nie próbuję dotrzymać mu tempa, ale jego sylwetka długo majaczy z przodu wskazując drogę. Jadę zamkniętą dla ruchu szosą w pobliżu lotniska, czuję się jakbym był na pasie startowym, zaraz rozpędzę się i uniosę w powietrze! Zaliczam PK8 i nie mam już innego wyjścia jak jechać do mety. Po drodze mijam wykończonych harpaganowiczów, niewiarygodne, że niektórzy maja jeszcze mniej siły niż ja! Wpadam na metę 30 minut przed czasem!!! Skandal, to świadczy jak fatalnie zaplanowałem mój powrót, w te 30 min spokojnie zmieściłbym jeszcze dwa punkty kontrolne! PK3 jest nie do odżałowania, PK13 było w zasięgu. Ale dlaczego płaczę? Popijam czeskie piwo, które przywiozłem z Karpacza i dumam. Przed H39 błagałem Pana żeby dał mi pierwszą setkę i więcej niż 1 punkt w klasyfikacji Pucharu Polski. Teraz labieduję, że wyprzedził mnie Inżynier pomimo zaliczenia mniejszej ilości PK (52 pkt wag przy 15 zaliczonych PK)? Oszalałem - tak wygląda smutek spełnionych baśni. Drugi Harpagan w życiu, 34 miejsce (na 282 osoby startujące), 51 pkt. wagowych, 16 na 20 zaliczonych PK. Brawo stary, brawo! Dla przypomnienia na H38 byłem 187 (na 302 startujących)
Ślad z Garmina


Kategoria Orientacja


  • DST 94.63km
  • Teren 50.00km
  • Czas 06:47
  • VAVG 13.95km/h
  • VMAX 48.50km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Kalorie 5769kcal
  • Podjazdy 1248m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja Olkuska 2010 dzień pierwszy - ostatni

Niedziela, 11 kwietnia 2010 · dodano: 11.04.2010 | Komentarze 1

Ostatni tydzień mojego rowerowania był fatalny. Nie wiem czy to pogoda czy wiosenna deprecha, a może po prostu SKS. Czułem się słabo, pojawiały się dziwne dolegliwości, a jazda nie sprawiała przyjemności.
Z wielką obawą podchodziłem do wiosennej Odysei. Uprzedziłem Karola, że jedziemy spokojnie z dużym naciskiem na precyzyjne nawigowanie. Rozdanie map i pierwsze zaskoczenie - 21 punktów, w tym etap liniowy! Uff, jak odnaleźć właściwą ścieżkę przejazdu w takim gąszczu? Po krótkiej naradzie jedziemy prawoskrętnie zaczynając od PK3. Zaraz po starcie zatrzymuję się by w plecaku uruchomić Garmina. Jadę i myślę czy nie wycofać się już teraz, na niebie ciężkie chmury, ja mam ciężkie nogi i ledwo oddycham wjeżdżając pod maleńkie wzniesienie na którym stoi dobrze widoczny lampion PK3. Karol wyprzedził mnie już dawno i czeka pod punktem. Podchodzę, przecinam kartę kontrolną i ruszamy dalej. Wyjeżdżamy grupą na szosę i zaraz w polną drogę po prawej stronie. Nikt poza nami nie decyduje się na ten wariant. Kawałek dalej czeka nas piękny lecz krótki zjazd i przez gospodarstwo wyjeżdżamy idealnie na szosę biegnącą do PK2. Dojeżdżamy do końca drogi, przed nami wielkie obniżenie terenu, jakby wyrobisko poprzecinane drogami. Nie zjeżdżamy, bo w oddali punkt świeci się na naszej wysokości, jedziemy skrajem lasu. Następnie PK1, postanawiamy jechać asfaltem i trafić na punkt od Lewej strony. Odnajdujemy go łatwo, tu mamy pierwszą i jedyną kontrolę czy jedziemy w parze. Wieża - PK10 to formalność, byłem tam z dziećmi trzy lata temu. Dalej jedziemy na PK12 i tu pierwszy raz mamy gradobicie. Kulki małe ale lecą prosto w twarz i naprawdę bolą. Następnie PK11, myślimy czy skracać czerwonym szlakiem pieszym/konnym czy dookoła lepszą drogą. Wybieramy wariant dłuższy, tu dopada nas kolejne, potężne gradobicie. Temperatura gwałtownie spada, zaczynamy marznąć i dygotać z zimna. Wjeżdżamy na szlak czerwony pieszy/konny który doprowadzi nas do PK21, już wiem, że decyzja trasy dłuższej była słuszna. Droga jest piaszczysta i przejezdna z minimalną prędkością. Dojeżdżamy do wsi Hutki-Kanki (byłem tu 21 marca!), wyjmuję telefon i dowiaduję się o tragedii w Smoleńsku. Chwila zadumy i ruszamy dalej, lekkie błądzenie przez las i mamy PK21. Tutaj zaczyna się etap liniowy, chyba nasza największa porażka. Przestawienie się z mapy 1:50 tys na 1:15 tys. zajmuje mi zbyt wiele czasu. Skręcamy w prawo za daleko i nagle spotkamy zawodników jadących w przeciwnym kierunku. Po tym jak okazuje się, że jadą z tego samego punktu odnajduję się na mapie i znajdujemy PK20 jadąc w przeciwnym kierunku! PK19 jest dosłownie kilkaset metrów dalej. Trasa liniowa jest okrutna. Gęsty las, nawigacja wymaga ogromnej koncentracji, co znacznie spowalnia prędkość. Długo, długo nic i wreszcie PK18. Zaczyna się las bukowy, liście zacierają ścieżki i tracimy szlak. Po chwili odnajdujemy się gdzieś w lesie i cudem, oglądając się za siebie odkrywamy PK17! PK16 jest kawałeczek dalej i wreszcie lądujemy na PK15 - koniec liniówki. Strasznie dużo czasu straciliśmy na etap liniowy ale zaliczone wszystkie punkty! Mam się znacznie lepiej i już wcale nie myślę o zakończeniu maratonu. Teraz oczywistym wydaje się PK14, do którego prowadzi czerwony szlak rowerowy. Jedziemy a końcówka - idziemy przez powalone drzewa na szlaku. Wreszcie szczyt i... punktu nie ma! Co jest? Ukradli? Wczytujemy się w legendę wreszcie objawienie! Na Odysei zamykają punkty! PK14 o 15.00, a teraz jest 15.40! Masakra, przecież tu jesteśmy, dlaczego nie możemy odbić punktu! To niesprawiedliwe! W tym momencie moje morale spada do zera. Owszem popełniłem błąd, nie doczytałem legendy, ale ta informacja powinna być na mapie, a nie w legendzie! Proponuję konstruktorom map aby zamiast informacji o minutowych karach za niezaliczenie punktu umieszczać tam godzinę zamknięcia punktu, bo jadąc patrzę na mapę, a nie na legendę! Teraz szczegółowo analizujemy czasy zamknięcia: PK13 już bez szans, PK9-zapomnij, pozostaje PK8. Jedziemy asfaltem droga prosta i jasna. Pozostaje już tak mało czasu, że decydujemy się na dwa ostatnie punkty najbliższe mecie: PK4 i PK5. Na szosie do PK4 ostatnie krótkie gradobicie. Te punkty są łatwe, wracamy na metę, ja potwornie zmęczony, Karol jeszcze ma dużo sił, ściga się z napotkanymi zawodnikami i wygrywa! Na mecie, zgodnie z przewidywaniami dowiadujemy się, że drugi etap jest odwołany. Czeka na nas piwo i kiełbaska. Organizatorzy rozdają mapy obu etapów. Odyseję Olkuską uważam za bardzo, bardzo trudne zawody, dużo trudniejsze niż z rok czy nawet dwa lata temu! Załatwił nas chyba ten etap liniowy. Perfekcyjna organizacja, trasa MTB chyba równie trudna. Z wielką nadzieją czekam na jesienną edycję, do której moja psyche już się wygrzebie, mam nadzieję.
Na koniec wyniki - dość optymistycznie szokujące. Zajeliśmy 13 miejsce w MM i 18 w generalce, to lepiej niż w zeszłym roku gdy na dwa pełne etapy nie zaliczyliśmy tylko jednego punktu!
Nasz przejazd:

Karol na PK10

Gradobicie przed PK11:


Wejście pod Hutki-Kanki

Dojazd do PK4

Czerwony szlak przed PK4


Kategoria Orientacja


  • DST 69.14km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:55
  • VAVG 14.06km/h
  • VMAX 39.60km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • HRmax 168 ( 93%)
  • HRavg 186 (103%)
  • Kalorie 3902kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Orient Prolog

Sobota, 27 marca 2010 · dodano: 28.03.2010 | Komentarze 7

Bike Orient Prolog 2010. Nie pojechałem na Nocną Masakrę, więc nadszedł czas aby wreszcie sprawdzić swoje (i sprzętu) mozliwości w nocnym maratonie na orientację.
Zaczęło się spokojnie, asfalt i decyzja, że zaczynam wyścig od północy. PK13 ziemianka, punkt mógły być trudny gdyby nie duża liczba uczestników atakujących go w tym momencie. Dalej PK11 bez żadnych problemów. Na szosie przed PK14 pierwszy raz spotykam Krzysztofa Wiktorowskiego (jak się okaże zwycięzcę tego maratonu). Trochę rozterek i wreszcie atakujemy błotną drogę w górę pola. Kępa drzew, PK14 zaliczone. Tu miałem dylemat czy jechać na PK6, w końcu zmieniam zdanie i jadę na PK16, potem łatwo PK8. Kolejna błotna masakra na polach przed PK12. Dalej skrajem lasu w kierunku PK7, główna droga prowadzi na południe ale kompas szybko weryfikuje pomyłkę. Przed PK7 widzę błyskające lampki, jak się okazuje, to znowu Krzysztof z kolegą. Na PK10 jedziemy razem, po drodzę dowiaduję się, że Panowie nie zaliczyli jeszcze PK16. Na cmentarzu (PK10) spotykamy wielu uczestników rajdu, dziwnie nikomu prócz nas się nie spieszy... Krzysztof jedzie na PK16, wśród siedmiu równoległych dróg, trafiamy akurat na tę, która jest ślepa! Po wyjeżdzie na szosę popełniam kolosalny błąd, który kosztuje mnie zwycięstwo. Zamiast zaliczyć najtrudniejszy PK6, jadę asfaltem na PK15. Dalej kolejny błąd, nie czytam uważnie mapy i trafiam na uliczkę z której nie ma przejazdu przez tory, więcej, przede mną wyrasta wielki mur i nawet nie ma mowy o przejściu na piechotę. Wracam do głównej drogi i stamtąd już łatwo odnajduję ulicę Bedońską która idzie prosto do PK15. PK6 mnie prześladuje, zostawiam go na koniec. Jadę do łatwego PK9 i w końcu nadszedł czas na ostatni punkt. Postanawiam jechać szosą i zaatakować go od północy. Trafiam na polną drogę idącą do zabudowań. Dalszą część drogi gospodarz zaorał. Przedzieram się przez podmokłe pole po kolana w błocie. Wreszcie docieram do lasu, tutaj chyba ze zmęczenia jadę w przeciwną stronę. Skraj lasu budzi moją czujność, zawracam i wypatruję lampionu który ma być w pasiece obok drogi. Świecąca czołówka co chwila wyłuskuje wpatrujące się we mnie ślepia leśnej zwierzyny. Brrr, zbliża się północ. Wreszcie jest PK6, droga przez las jest wygodna więc jadę nią na zachód do samego asfaltu. Szybko na metę. Jest 22.40, mam zatem tylko 20min na II częśc maratonu. Pięć punktów do odkrycia jadąc po zadanej trasie. Wiem, że nie mam szans ale jadę. Po przeprawie przez potworne błoto (w tym jedna gleba) znajduję punkt nr 1. Na nic więcej nie mogę liczyć ale z czystej głupoty jadę dalej! Gdy nadchodzi refleksja, że to już koniec i czas wracać, jest już naprawdę późno! Wpadam na metę za pięć dwunasta.
Wg BikeOrient zająłem trzecie miejsce! Jestem w szoku! Co za wynik!
Miałem dwie lampki ledowe i czołówkę, na dziurawych asfaltach, leśnych duktach i bezdrożach czułem się naprawdę bezpiecznie.
Trasa: Ślad z garmina

Rano sprzęt wyglądał tak:


Kategoria Orientacja


  • Temperatura -20.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nowa kolarka - TELIMENA

Wtorek, 26 stycznia 2010 · dodano: 26.01.2010 | Komentarze 5

Telimena - urodzona 26 stycznia 2010. Silne, tłuste nóżki :-)




  • DST 150.39km
  • Teren 100.00km
  • Czas 11:11
  • VAVG 13.45km/h
  • VMAX 46.37km/h
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harpagan 38 - Reda

Sobota, 17 października 2009 · dodano: 19.10.2009 | Komentarze 0

Mój pierwszy Harpagan!
-5 stopni na starcie, ciemna noc choć jest 6,30 rano. Biorę mapę i nie widzę na niej nic. Skala 100tys, ciemno, zimno a ja z kontaktami na rower, w których z bliska słabo widzę.
Zaczynam dobrze od PK19. Jadę w sporym peletonie więc nawet nie trzeba nawigować. Potem do PK11 jadę już sam. Następnie PK17 i PK7, stosunkowo gładko ale i tak każdy z nich zaliczam mniej więcej co godzinę. Gdyby było tak dalej to zaliczyłbym 12 punktów i był w pierwszej setce. Niestety skończyło się gdy zaatakowałem PK12 od zachodu na azymut. Zatrzymała mnie rwąca zlodowaciała rzeka i bagno, w które zapadłem się po uda! Mozolne wyplątywanie się z tego terenu i zaliczenie PK12 już od właśwej strony zajęło mi kolejne 2 godziny. Niestety, to mnie niczego nie nauczyło i na stosunkowo łatwy jak sądzę PK14, w ogóle nie natrafiłem! Za to zwiedziłem z rowerem wszystkie okoliczne górki. Po co na nie właziłem skoro nie było żadnych śladów rowerzystów? Nie mam pojęcia. PK14 odpuszczam i kieruję się na PK16. W miejscowości Chmielenieco uzupełniam płyny w camelbacku i zjadam kanapkę. PK16 to łatwizna, już snuję plany co do następnych punktów, kiedy dojeżdżając do szosy uświadamiam sobie, że zostały mi zaledwie 3 godziny do zamknięcia mety, a ja jestem jakieś 40km od niej! Wybieram wariant awaryjny, kierując się w stronę Redy zamierzam zaliczyć jeszcze PK6, 13 i 5. Moje plany znowu krzyżuje mapa, której aktualność skończyła się chyba jeszcze w poprzednim wieku. Wyraźna droga do PK6 od płn-wsch kończy się na jeziorze czy raczej świeżym stawie hodowlanym. Dojazd do PK6 od drugiej strony zabiera mi dodatkowe pół godziny. Robi się ciemno i zaczyna ostro padać, wracam na metę. Zaliczone 7PK i zebrane 24 punkty wagowe dają mi 187 miejsce na 300 uczestników. Mizernie ale będzie co poprawiać na wiosnę. Tej mapy naprawdę trzeba się nauczyć.
Pomimo górek niepotrzebnie jechałem na fullu, owszem było wygodnie ale ostatnie kilometry szosą pokonałbym pewnie dwa razy szybciej jadąc na hardtailu. Wszystko to poprawiam na wiosnę!


Kategoria Orientacja


  • DST 66.66km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:54
  • VAVG 13.60km/h
  • VMAX 63.63km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Intense Spider 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odyseja 2009 dzień2

Niedziela, 4 października 2009 · dodano: 07.10.2009 | Komentarze 1

Wszystko zaliczone, godzina do przodu. Daliśmy radę bez specjalnych błędów. Miejsce 21. utrzymane (na 42 załogi w kategorii)!!! Fizycznie też bez większych kłopotów, od początku utrzymywałem swoje tempo i starałem się nie forsować na podjazdach. Przepiękne tereny Beskidu Makowskiegi i cudowna pogoda!


Kategoria Orientacja