Info
Ten blog rowerowy prowadzi wschodnietriady z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 30081.11 kilometrów w tym 13629.32 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.53 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Sierpień5 - 2
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń7 - 0
- 2013, Grudzień2 - 0
- 2013, Listopad4 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień9 - 2
- 2013, Lipiec7 - 3
- 2013, Czerwiec8 - 5
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień8 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty7 - 0
- 2013, Styczeń8 - 1
- 2012, Grudzień4 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień7 - 1
- 2012, Sierpień10 - 0
- 2012, Lipiec7 - 0
- 2012, Czerwiec9 - 0
- 2012, Maj7 - 2
- 2012, Kwiecień6 - 0
- 2012, Marzec9 - 0
- 2012, Luty5 - 1
- 2012, Styczeń7 - 0
- 2011, Grudzień6 - 1
- 2011, Listopad5 - 1
- 2011, Październik7 - 0
- 2011, Wrzesień10 - 0
- 2011, Sierpień15 - 2
- 2011, Lipiec8 - 5
- 2011, Czerwiec5 - 6
- 2011, Maj7 - 3
- 2011, Kwiecień3 - 1
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2011, Styczeń6 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad3 - 5
- 2010, Październik10 - 6
- 2010, Wrzesień9 - 12
- 2010, Sierpień6 - 20
- 2010, Lipiec6 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 2
- 2010, Maj10 - 16
- 2010, Kwiecień8 - 1
- 2010, Marzec12 - 7
- 2010, Luty8 - 1
- 2010, Styczeń11 - 32
- 2009, Grudzień7 - 0
- 2009, Listopad7 - 3
- 2009, Październik6 - 1
- 2009, Wrzesień7 - 4
- 2009, Sierpień14 - 1
- 2009, Lipiec9 - 3
- 2009, Czerwiec8 - 1
- 2009, Maj13 - 8
- 2009, Kwiecień5 - 0
- 2009, Marzec6 - 1
- 2009, Luty5 - 1
- 2009, Styczeń3 - 2
- 2008, Grudzień1 - 0
- 2008, Listopad5 - 0
- 2008, Październik6 - 0
- 2008, Wrzesień8 - 0
- 2008, Sierpień17 - 2
- 2008, Lipiec6 - 0
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj6 - 0
- 2008, Kwiecień6 - 0
- 2008, Marzec3 - 0
- 2008, Luty5 - 0
- 2008, Styczeń4 - 0
Orientacja
Dystans całkowity: | 10513.92 km (w terenie 6220.00 km; 59.16%) |
Czas w ruchu: | 794:02 |
Średnia prędkość: | 13.20 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.90 km/h |
Suma podjazdów: | 96784 m |
Maks. tętno maksymalne: | 195 (108 %) |
Maks. tętno średnie: | 186 (103 %) |
Suma kalorii: | 654848 kcal |
Liczba aktywności: | 75 |
Średnio na aktywność: | 140.19 km i 10h 43m |
Więcej statystyk |
- DST 122.61km
- Teren 110.00km
- Czas 12:07
- VAVG 10.12km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 188 (104%)
- HRavg 150 ( 83%)
- Kalorie 10266kcal
- Podjazdy 543m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Dymno 2011 - Atak moskitów w Sadownem!
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 18.05.2011 | Komentarze 3
Źle, źle, źle!
PK D - 00:18:29
Łatwo, Karol łapie gumę, źle. Jadę dalej sam ale ja za to łapię wyrzuty sumienia i zaczynam do niego wydzwaniać, ale to las – nie ma zasięgu!
PK20 – 00:44:23
Czysto! Wydzwaniam do Karola
PK19 – 01:34:19
Idę po ruchliwych torach na wielkim nasypie, nie mam wyjścia, bo po jednej stronie rzeka, a po drugiej bagna. Co chwila z hukiem przejeżdża jakiś pociąg. Jest kontakt z Karolem. Brnę po zalanych łąkach i zdobywam punkt z dużą stratą
PK3 – 02:13:16
Umówiłem się z Karolem na PK1 lub PK2 ale zmieniam plan i jadę od razu na PK3, znowu wydzwaniam do Karola! Punkt łatwo
PK4 – 03:05:43
Jedna z największych porażek. Błądzę po lesie bez dużej wiedzy gdzie jestem. W końcu znajduję punkt, a na nim Karola
PK18 – 04:11:52
Nie, nie, nie, PK4 to luz! PK18 to była największa porażka. Prosty przelot zamienia się w ponad godzinna wycieczkę krajoznawczą
PK5 – 04:55:27
Nareszcie spokojnie
PK-12 – 05:45:14
Dramatyczny błąd i lądujemy w Starych Lipkach koło PK6. Zamiast jechać już na nieoczekiwaną szóstkę, to my brniemy dalej do 12. W ten sposób kolejne pół godziny poszło w las…
PK14 – 06:24:40
Odpuszczamy 13, bo ponoć pechowa. Zaczyna się: brniemy po kolana w błotnej breji, po uszy w moskitach. Łatwo już nie jest i nie będzie
PK15 – 06:52:48
Komary atakują, kolejne bagnisko. To tu, to tam ale trafiamy w prostej linii.
PK16 – 07:25:45
DRAMAT! Kto ten punkt wymyślił, znaleźć jeszcze go się dało ale dotrzeć z niego na PK17 przez bagna ani rusz! Po trzech próbach, zawracamy i wybieramy autostradowy przelot na około. Trzeba było tak od razu!!!
PK17 – 08:20:17
Spokojny punkcik, jakich niewiele!
PK11 – 08:53:01
Chwila asfaltu, dosłownie może ze 3 km. Kolejny urokliwy punkt na rzece Ugoszcz. Przechodzimy na drugą stronę. Woda na szczęście akurat na tyle płytka, że nie moczę wiecie czego, tak na styk!
PK6 – 09:23:03
Oj późno, późno. Odpuszczamy PK7 i lecimy na łatwe PK6 (już powinno być dawno zaliczone, nie daruję sobie tego!) Po drodze odłączyło mi prąd, straciłem siły po skończeniu wody w bukłaku. To już ponad 9 godzin na trasie. Punkt niedostrzelony lekko, ale Adam Wojciechowski pomaga skorygować. Na punkcie wielka niespodzianka – bufet organizatorów. Uzupełniam picie, pożywiam się grześkiem i bananem. Teraz mogę jechać!
PK8 – 10:01:24
Asfalcik, cudowny asfalcik.
PK9 niezaliczone
Po PK8 miałem zaliczać PK2 i 1, ale mi odbiło i pojechałem z Karolem na PK9, bo przecież tak blisko! Jedziemy oczywiście najkrótszą drogą, skrajem lasu, bo asfaltem to wstyd jechać przecież! Droga wkrótce się kończy i zaczyna się moskitowa woda po kolana. Każdy krok w tej mazi podnosi chmurę insektów wielkości krowy, która atakuje każdy fragment naszych spoconych ciał. Gryzą pod kaskiem, w gębie, o nogach i rękach, to chyba mówić nie muszę. Komary wyssały z nas morale, ambicję i wszelaką dalszą wolę walki. Droga do PK9 jest w całości zalana wodą, jest bajorem, błotem, szlamem i bagnem w jednej postaci. Jezu, rezygnujemy!
PK2 – 11:11:44
Wydobywam się na upragniony asfalt i cały pokąsany pędzę do łatwego PK2. Znajduję dziurę w ziemi i ponieważ Organizatorzy dodali 30 minut dodatkowego czasu bez DSQ, postanawiam zaryzykować i już po ciemku odleźć tajemniczy punkt X.
PK X – 11:54:08
Wyciągam lampki i precyzyjnie linijeczką odmierzam odległości. Pędzę asfaltem i odnajduję właściwy skręt w las. Jest ze mną jeszcze jeden zawodnik ale odpuszcza. Patrzę na licznik i odliczam 260m od ostatniej przecinki. Tu gdzieś musi być punkt. Zsiadam z roweru i rozpoczynam nerwowe poszukiwania. Jest ciemno, przy rowerze zostaje jedna lampka dzięki której będę mógł go odnaleźć, drugą lampką przeczesuję teren. Biegnę po grzbiecie na którym powinien znajdować się punkt, nie ma. Wracam zrozpaczony w stronę światła roweru. Nagle patrzę, JEST! Był tuż przy pozostawionym rowerze. Wiem, że się spóźnię ale jestem bardzo dumny ze znalezienia X-a w nocy.
META – 12:07:20
8 minut spóźnienia czyli 32minuty kary!
Dymno jest o tyle dziwne, że nie liczy się ilość zdobytych PK, tylko łączny czas z karami. Oznacza to mniej więcej tyle, że bardziej opłaca się wrócić 2 godziny z hakiem wcześniej na metę niż przez ten czas szukać i znaleźć dwa punkty kontrolne.
Jak zawsze, było cudnie!
- DST 161.08km
- Teren 100.00km
- Czas 11:24
- VAVG 14.13km/h
- VMAX 50.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 175 ( 97%)
- HRavg 150 ( 83%)
- Kalorie 10265kcal
- Podjazdy 1373m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 41 - Lipnica
Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 22.04.2011 | Komentarze 1
Czwartek, 14 kwietnia godzina 9 rano czasu lokalnego wsiadam do samolotu Las Vegas - Chicago
Czwartek, 14 kwietnia godzina 17.30 czasu lokalnego wsiadam do samolotu Chicago -Warszawa
Piątek, 15 kwietnia godzina 9.30 czasu lokalnego wysiadam z samolotu w Warszawie, spałem około 2 godzin (szczęśliwie siedziałem przy małym małym dziecku).
Piątek, 15 kwietnia godzina 17.00 spakowani wyruszamy do Lipnicy (w dzień nie śpię w celu minimalizacji jet-lagu)
Sobota, 16 kwietnia godzina 0.30 kładę się spać
Sobota, 16 kwietnia godzina 6.30 rozpoczynam rywalizację na Harpaganie 41 po 7 godzinach snu w ciągu ostatnich dwóch dób czasu biologicznego.
Słoneczko świeci, jest pięknie, chociaż mój organizm wciąż nie wie czy to dzień czy noc. Właśnie zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie jestem przygotowany do zawodów, nie mam żadnych batonów, a picie mam tylko w bukłaku, nie wziąłem żadnych dodatkowych rozpuszczalnych tabletek.
PK12 – Katarzynki – Jez. Trzcinne (0:42min)
Krótka analiza mapy i wybieram wariant południowo-zachodni. Skusiło mnie tutaj duże zagęszczenie punktów, gdyż byłem pewien, że za kilka godzin przysypiając będę z powrotem na mecie. Dojeżdżam szosą do miejscowości Upiłka i dalej leśnymi drogami do punktu.
PK10 – Nierostwo – Jez Krysówek (1:14)
Wracam na asfalt i trochę przestraszony na początku wybieram dłuższy wariant prowadzący głównymi drogami. Ładny punkt w dole nad jeziorkiem. Mijam kilku pieszo-biegaczy i myślę sobie skrycie czy uda mi się odważyć wystąpić w przyszłym roku na trasie pieszej.
PK4 – Żołna – przesmyk (2:10)
Powrót tą samą drogą, przecinam asfalt (wskazuję drogę do PK10 zabłąkanemu rowerzyście) i kieruje się dalej na południowy zachód. Tu niestety zjada mnie rutyna i mijam rozwidlenie skuszony jazdą po bardzo przyjemnej utwardzonej nawierzchni. Powrót we właściwe miejsce kosztuje mnie dobre dodatkowe 20minut. Pierwsza poważna wtopa.
PK8 – Przechlewko – skraj lasu (2:47)
Łatwo i najkrótszą drogą
PK14 – Rudniki – skraj lasu (3:21)
Jak widać po czasie nie było problemu z odnalezieniem punktu
PK20 – Załęże – mostek (4:10)
Za namową dwóch rowerzystów decyduje się jechać na punkt okrężna drogą asfaltem. Średni to był pomysł ale czas przelotu – 50 min i tak nienajgorszy. Na trasie spotykam Inżyniera jadącego w przeciwnym kierunku, wymieniamy pozdrowienia. Przed punktem dochodzę Panów którzy namówili mnie na asfalt, są przede mną ale to ja pierwszy zdobywam punkt.
PK6 – Trzyniec – most (4:50)
Łatwo, leśnymi ścieżkami , idealnie na punkt
PK17 – Życka chata – przepust (5:35)
Asfalt, samego punktu nie pamiętam. Aby nie popełnić błędu z ubiegłego roku, decyduję się opuścić tłusty PK19 oraz chudziutki PK1 i gnać w kierunku wschodnim gdzie znajduje się duże zagęszczenie punktów.
PK11 – Jeruzalem – Jez. Piaszczynek (6:17)
Lekko przestrzelam punkt nad samym jeziorkiem ale szybko koryguję błąd. Jestem kilka kilometrów od mety, ponad 6 godzin na rowerze i mam przejechane 100km, czas wracać! Ale jak to? Skoro PK3 tak blisko, mam go nie zaliczyć? Dalej jazda!
PK3 – Borzyszkowy – punkt geodezyjny (6:53)
Piękna jazda przez czynną żwirownie, na koniec przechodzę kładką nad taśmociągiem z kamieniami. Po drugiej stronie kładki wielki napis na piachu „ zakaz wstępu maratonu rowerowego”. Jeden z pracowników przygląda mi się z zaciekawieniem. Jadę dalej
PK13 – Góra Siemierzycka (7:30)
Droga prosta, wdrapuję się na górę z piękną drewnianą wieżą widokową na szczycie. Tu robię krótki popas i zjadam kanapkę ze śniadania.
PK9 – Sierżno – droga, skraj lasu (8:19)
Dojeżdżam do głównej szosy w miejscowości Rekowo. W sklepie kupuję wodę i banana. Gdy wychodzę, szosą przejeżdża Magda z Telką i Malwiną. Robią mi kilka zdjęć z okna i jadą dalej. Ja znowu wybieram trochę dłuższy wariant asfaltowy i bez problemów ląduję na PK9.
PK15 – Prądzonka – j. Lubaszki niemieckie (9:10)
Kolejny długi asfaltowy przelot. Bez problemu znajduję punkt położony nad kolejnym urokliwym jeziorem.
PK5 – Kubianowo – skraj lasu (10:28)
I tu zaczyna się mój dramat i największa porażka. Mapa na tym odcinku jest całkowicie nieczytelna, plątanina dróg i ścieżek, które z reguły nijak się mają do rzeczywistości. Jadę zatem na kompas. Obieram kierunek na południe z lekkim akcentem na zachód. Po drodze przykleja się do mnie zbłąkany uczestnik, który szczerze wyznaje, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje. W pewnym momencie wpadamy na wielki obszar ogródków działkowych, przypadkowo pogrodzonych i całkowicie nieprzejezdnych. Tu tracę najwięcej czasu. Wreszcie znajduję słabą ścieżkę na jeziorem i trafiam na punkt. Strata czasowa jest jednak ogromna, zostało już tylko 1,5 godziny do mety. Nie mam szans na upragnione tłuściutkie PK18 o którym marzyłem i które było całkiem realne.
META (11:23)
Waham się czy jeszcze odbić na Zapceń i uderzyć do PK7, po cenne 2 punkty, niestety piaszczysta droga i zmęczenie mówią mi co innego. Ponieważ ostatecznie na metę wpadam ponad 35minut przed czasem wydaje się, że PK7 było jak najbardziej w zasięgu. No ale moi Drodzy, 161km, 11h 30min na koszmarnym jet-lagu i w ostateczności 42 punkty przeliczeniowe i 46 miejsce na 269 startujących mężczyzn TO I TAK NIE JEST ZŁY WYNIK!
Po 22.00 zaglądam jeszcze na salę gimnastyczną gdzie odbieram dyplom za 10 miejsce w Pucharze Polski w roku 2010.
- DST 206.83km
- Teren 80.00km
- Czas 12:26
- VAVG 16.64km/h
- VMAX 43.30km/h
- Temperatura 7.0°C
- HRmax 183 (101%)
- HRavg 151 ( 83%)
- Kalorie 13314kcal
- Podjazdy 1781m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Harpagan 40 - Kościerzyna
Sobota, 16 października 2010 · dodano: 18.10.2010 | Komentarze 5
Nareszcie! Nie, nie, nie zostałem Harpaganem :-), nareszcie przejechałem ponad 200km na harpie. Niestety z różnych przyczyn dosyć poważnie przekroczyłem limit czasu.
Harpagan 40 miał przebiegać bez emocji i ciśnienia. Aby zdobyć punkty liczące się w Pucharze Polski musiałbym zająć min. 18 miejsce. Patrząc na dotychczasowe osiągnięcia w Harpaganie nie mam na to żadnych szans!
Do Kościerzyny przyjeżdżamy około 23.00. Po rejestracji, wypakowaniu maneli i przygotowaniu roweru, do łóżka kładziemy się około 1.00. W tym momencie Telimena stwierdza, że właściwie to ona już się wyspała w samochodzie i teraz będzie się bawić z rodzicami. Magda każe mi spać i zajmuje się małą, ale ja i tak nie mam na to szans przy jej radosnych piskach. Zabawa trwa do 3.00, budzik dzwoni o 5.30.
Lekko nieprzytomny jadę na start na Kościerzyński Rynek. Pierwsze zaskoczenie to wspaniałej przejrzystości mapa, z czymś takim naprawdę można jeździć i szukać punktów.
Włączam Garmina, chowam go do plecaka i ruszam w kierunku PK15
PK15 – Uniradze – parking leśny (47min)
Asfaltowa droga na północ, w sam raz aby się obudzić. Nic z tego, w Stężycy skręcam w złą drogę (chociaż tam nie dało się skręcić w złą drogę) i mija dobre 10 min zanim przedzieram się przez las na właściwy asfalt. Cholera, wszyscy już wracają z punktu! Pierwszy punkt, to moja zmora, klątwa która wisi nade mną i nigdy chyba nie odpuści.
PK19 – Gostomie – dawna baza wojskowa (1h 23min)
Jedzie cały peleton, drogi rozjeżdżone, nie ma szans aby nie trafić.
PK5 – Gostomko – przepust (1h 49min)
Wybieram najkrótszą drogę i lekko odrabiam straty
PK11 – Płocice – parking leśny (2h 19min)
Decyzja żeby z PK5 jechać nie do PK16 tylko do PK11 była unikalna w skali harpaganowego stada. Ale to było ambitne założenie, że zrobię wszystkie (lub prawie wszystkie) punkty. Nie żałuję tej decyzji, pozwoliła mi zrobić ponad 200km trasy!
PK8 – Skwierawy – parking leśny (2h 44min)
Oczywisty przelot do ósemki, po to by mieć piękny wjazd na PK16
PK16 – Jez. Mausz – cypel, brak mostu (3h 42 min)
Nie mam najmniejszych problemów nawigacyjnych. Pozostaje pytanie przeprawiać się przez wodę czy wracać do asfaltu? Wybieram powrót, zakładam że czas spędzony na rozbieraniu się i ponownym ubieraniu będzie mniej więcej taki sam (no i przejadę więcej kilometrów)
PK18 – Pomysk Wielki – przy przepuście (4h 45min)
Wybieram najdłuższy asfaltowy wariant. Chyba zapomniałem, że na tej mapie 1cm = 1km. Jadę i jadę, zaczynają się górki. Do samego punktu znowu bezbłędnie, mnóstwo zawodników.
PK10 – Dąbie – skrzyżowanie (5h 19min)
Zbliża się połowa czasu, a to mój dopiero ósmy punkt. Wiem już, że pominę PK2.
PK12 – Ugoszcz – górka (6h 22min)
Wszystko łatwo i sprawnie ale zajmuje mi ponad godzinę! Przebijanie się przez Bytów i górki w Ząbinowicach.
PK6 – Osława Dąbrowa – mostek (7h 7min)
Niesamowity ten przelot. Wszyscy dokoła mnie głupieją i jadą w dziwnych kierunkach. Jadę za grupką, która na asfalcie skręca w prawo, hmm, może jedzie do PK20. Następnie na szutrówce wszyscy walą w dół mimo, że droga idzie na północ zamiast na płd-wsch. No nic, ja robię swoje i szybko docieram do PK6.
PK20 – Zapceń – skrzyżowanie (8h 16min)
Teraz jak spokojnie patrzę na mapę, to właśnie na PK6 powinienem podjąć decyzję o zmianie trasy. Powinienem odpuścić PK20 i PK4 i jechać do PK14 i PK17. Myślę, że wtedy miałbym szansę zaliczyć wszystkie pozostałe punkty i zakończyć Harpa z 53 punktami przeliczeniowymi! Zamiast tego spokojnie gawędzę z napotkanym zawodnikiem o najkrótszej drodze do PK20. Przelot jest długi. W pobliżu Jeziora Kielskiego spotykam kogoś kto jedzie na punkt w przeciwnym kierunku. Wprowadzam go w zadumę nad mapą. Wbrew oczekiwaniom jadę prosto na punkt, trochę wg mapy i trochę po śladach. Widać, że wielu tu błądziło.
PK4 – Kruszyn – parking leśny (9h 2min)
Czuję już kilometry w nogach. Zaczynają się nieprzyjemne piachy, po których ten rower, na tych oponach, nie jeździ! Wiem to z Wielkopolskiej Szybkiej Setki, od tamtej pory nic się nie zmieniło! Średnia spada dramatycznie.
PK17 – Dziemiany – punkt widokowy, górka (10h 15min)
Teraz zaczyna się moja magiczna historia, uważajcie! Tak naprawdę to chciałem najpierw jechać do PK14, ale nie skręciłem na Windorp i pojechałem na Parzyn. W Parzynie coś mi zaczyna pikać w plecaku. Wyjmuje Garmina, który sygnalizuje low battery. Jak go włączałem na starcie, to zapomniałem wygasić ekran, dodatkowo niska temperatura i mam kłopot. Postanawiam go wyłączyć i zapisać dane zanim sam zdechnie. Wkładam go do kieszeni razem z komórką i jadę dalej. Na PK17, z racji, że już czasu mało, chcę zadzwonić do Magdy. Sięgam ręką i co? Kieszeń otwarta, telefon jest ale Garmin wypadł! O rzesz kur… Mać!!! Co teraz? Mam wracać? Jechać dalej? Jakie mam szanse, że w tych piachach go znajdę? Poza tym zaraz zrobi się ciemno. Dumam, trochę się wracam i staję niezdecydowany. Aaa, do wuja! Jadę na PK14, wszystko mi jedno! Szlag by to!
PK14 - J. Wielkie Sarnowicze – pole biwakowe (10h 52 min)
Oczywiście wiem, że na metę nie zdążę ale jest mi to w tej chwili obojętne. Wciąż myślę o Garminie, jak to się mogło stać. Motywacja = zero.
META (12h 26min)
Okrutnie długi asfaltowy przelot. Teraz widzę jaką głupotą było zaliczanie PK11 skoro w tej chwili koło niego przejeżdżam, no ale przecież liczyłem, że o tej porze będę zaliczał PK9 lub ewentualnie PK7 jadąc od strony PK1. Zaczyna wyłazić ze mnie nieprzespana noc. Oczy mi się zamykają i czuję, że jestem na pograniczu snu/jawy/utraty przytomności. Zimne powietrze orzeźwia ale ze mną coraz gorzej. Zjadam wszystkie pozostałe, żele i batony. Wyczyściłem wszystko co miałem, byle coś robić, przeżuwać. Wreszcie meta, nawet nie patrzę na czas. Całusy z Magdą, obiadek, piwko i lulu.
W niedzielę, jest piękna pogoda, czas spędzić ten dzień z dziewczynami. Magda proponuje, żebyśmy przejechali trasę gdzie wypadł mi Garmin, tak dla spokoju sumienia. Podejrzewam leśny zjazd w okolicach PK17, tam trochę trzęsło i było szybko. Idziemy z Telką w wózeczku przez las, rozglądam się i czuje całą beznadzieję tych poszukiwań. Wystarczy, że szedł tędy jakiś grzybiarz czy okoliczny mieszkaniec i już, znalazł i nie ma. Idziemy na PK17, piękny widok w ten słoneczny dzień. Mała się budzi, wracamy do samochodu i ruszam wolno przejechaną wczoraj trasą tyle, że w przeciwnym kierunku, w stronę Parzyna.
Jadę 5 km/h i śmieję się z Magdą z tego co robię. Za Wysoką Zaborską odbijam w skrót, który wczoraj wykorzystałem. Droga bardzo piaszczysta, mam wątpliwości czy nie zakopię się samochodem. Przejeżdżam nad jakimś patykiem, dziwny ten patyk. Zatrzymuje się i wysiadam z auta. Leży tu… Tu leży MÓJ GARMIN!!! Ja pierdzielę! Niewiarygodne! Niebywałe! Matka mi mówiła – urodziłeś się w niedzielę i to w czepku!
Cudowny jest ten Harp, już go znowu lubię i pewnie bez względu na kolejny przyszłoroczny wyjazd do Las Vegas, wrócę tu na wiosnę, jet lag mi nie straszny!
- DST 67.20km
- Teren 17.00km
- Czas 05:54
- VAVG 11.39km/h
- VMAX 62.00km/h
- Temperatura 13.0°C
- HRmax 166 ( 92%)
- HRavg 144 ( 80%)
- Kalorie 5376kcal
- Podjazdy 1708m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Odyseja Rożnowska - Gródek nad Dunajcem dzień 2
Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 1
Dzień drugi. Wielka wtopa przed PK2 i offroadowy przelot do PK6 - na azumut stokiem o dużym nachyleniu w gęstym lesie. Ostatecznie spadek na 16 miejsce.
Pogoda przepiękna, kapitalny maraton, cudowne tereny! Odyseja trzyma poziom.
A jakie mapy!
- DST 88.35km
- Teren 30.00km
- Czas 07:44
- VAVG 11.42km/h
- VMAX 65.90km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 186 (103%)
- HRavg 155 ( 86%)
- Kalorie 6673kcal
- Podjazdy 2326m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Odyseja Rożnowska - Gródek nad Dunajcem dzień 1
Sobota, 2 października 2010 · dodano: 05.10.2010 | Komentarze 0
Opuszczone 2 punkty. Zajmujemy przyzwoite 11 miejsce po pierwszym etapie. Orientacja bez większych wpadek. Właśnie okazało się, że jechaliśmy dokładnie tym samym wariantem co zwycięska para - Piotr Dymus/Piotr Buciak (oprócz rzecz jasna opuszczonych przez nas punktów). Tak naprawdę żeby wynik Odysei liczył mi sie do Pucharu Polski, musielibyśmy zająć 9 miejsce w generalce. Rezultat niemożliwy do zrobienia. Nie spinam sie zatem specjalnie i Karol też na mnie nie narzeka.
SONY MTB TEAM na starcie
Analiza mapy. Południowe PK10 i PK11 są za blisko bazy żeby jechać do nich na początku. Na północy najbardziej wartościowy PK1 z karą 120min. Zatem szybka decyzja – jedziemy na północ.
PK9 – Półn-zach szczyt (10:30)
Kręta, malownicza droga wzdłuż Jeziora Rożnowskiego. Bez zatrzymywania jedziemy prosto na punkt.
PK8 – Rozwidlenie dróg (11:01)
Najpierw piękny przejazd lasem, jedziemy razem z teamem Inżyniera. Sławek miał jechać w parze z Danielem Pakulskim, jednak kontuzja pokrzyżowała Danielowi plany. Wybieramy ten sam skrót, jednak oni postanawiają wdrapać się na górę Majdan, a my wybieramy ryzykowną ścieżkę trawersując zbocze. Dalej już łatwo zaliczmy PK8.
PK1 – Szczyt góry (11:36)
Przejazd górzysty, ale bardzo łatwy nawigacyjnie. Punkt w lesie, najpierw lekko przeoczony ale bez większej straty.
PK3 – Skrzyżowanie ścieżki i strumyka (12:05)
Kolejny bardzo łatwy przelot. Po drodze do strumyka depczemy prawdziwki. Wysyp grzybów, przez chwilę zastanawiamy się czy nie zbierać!
PK2 – Róg zarośniętej polany (12:43)
Dzisiaj popisuję się naprawdę dobrą nawigacją. Z dużą swobodą wybieram skrót drogą na północ w stronę zielonego szlaku pieszego. Atakujemy PK2 od północy, najpierw niestety przebiegam wzdłuż i wszerz jedną polanę wcześniej. Pomimo tego zjeżdżając z PK2 znowu spotykamy Velmarowców, kręcących na punkt od wschodu.
PK4 – Wiata (13:22)
Kontrowersyjna decyzja, żeby zamiast trudnego wspinania się zielonym szlakiem na Suchą Górę, pojechać dłuższą drogą na północ asfaltem do szlaku rowerowego. Szlak rowerowy mocno błotnisty i trochę żałuję tej decyzji ale nie wiadomo jak było na pieszym zielonym.
PK5 – Krzyż przydrożny (13:54)
Droga do PK5 wymaga wyłącznie twardych łydek.
PK14 – Skała (14:24)
Poważna wspinaczka szutrową drogą. Mijani zawodnicy zalecają zdobywać PK14 od południa. Jedziemy zatem do zielonego szlaku. Na śliskiej trawie w dół zaliczam glebę. Dalej już ostrożnie do skały, rzeczywiście piękna!
PK15 – Wiata (15:10)
Dłuższa chwila zastanowienia nad wariantem. Wybieramy najdłuższy przelot do PK15, po pierwsze prosta droga, po drugie kara 90min za niezaliczenie, po trzecie to jedyna szansa żeby go zaliczyć. To najwyższy punkt na trasie – 496m choć zupełnie tego nie czuć.
PK13 – Róg polany (15:32)
Kolejny przebłysk geniuszu. Nie lecimy asfaltem przez Falkową, tylko szutrem po szczycie. Na punkcie Inżynier mija nas w przeciwna stronę.
PK7 – Schronisko (16:15)
Zaczyna brakować czasu dlatego odpuszczamy PK6, szkoda tych 75min kary, może lepiej było nie jechać wcześniej na 14, za który kara wynosiła tylko 60min? Swoją drogą to zawsze najdalsze punkty były najbardziej karane, dziwne. Przeprawiamy się przez strumień na pieszym żółtym, wg mapy nie miało być tak ciężko. Schronisko jest piekielnie wysoko. Czas nas goni.
PK12 – Skrzyżowanie ścieżki i strumyka (16:59)
Końcówka bardzo błotnista. Została tylko godzina czyli musimy odpuścić jeszcze jeden punkt, wielka szkoda.
PK10 – Kapliczka (17:33)
Bardzo żmudny podjazd pod kapliczkę. Brakuje już sił.
META (17:43)
Cudowny zjazd na metę. Zapierający dech w piersiach widok na jezioro Rożnowskie.
Zajmujemy bardzo dobre 11 miejsce po I etapie Odysei.
- DST 82.14km
- Teren 70.00km
- Czas 09:04
- VAVG 9.06km/h
- VMAX 56.60km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 176 ( 97%)
- HRavg 142 ( 78%)
- Kalorie 8529kcal
- Podjazdy 1838m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Łemkowski Orient
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 30.08.2010 | Komentarze 0
Kolejny kapitalny maraton na orientację zorganizowany przez ekipę BikeOrient! Zakochałem sie w tamtych terenach i ludziach.
MAPA
W piątek po południu trasa krakowska nadzwyczaj pusta i przejezdna! Agroturystyka „Pod Kornutami” (polecam!!!) w miejscowości Bartne, 4km od Bodaków gdzie znajduje się baza maratonu. Dojeżdżamy około 22.00, jest ciepło ale deszczowo, coś zbliżonego do Izerskiej Wyrypy . Pytamy gospodarzy czy okoliczna rzeczka nie wylewa?
Maraton organizowany jest przez ekipę Bike Orient więc zapowiada się ciekawa przygoda. Nie spinam się za bardzo gdyż maraton nie jest wliczany do Pucharu Polski.
Start – 9.00
Tuż po rozdaniu map zaczyna ostro padać. Jest jednak około 20 stopni, więc nie przeszkadza mi to zbytnio. Mapy świetnie przygotowane. Format A3, jednostronne, świeżo aktualizowane, dostępne folie zarówno na mapę jak i na kartę startową – pełen profesjonalizm. Z ważnych rzeczy należy dodać, że opisy punktów nie są zgrupowane w legendzie mapy, tylko umieszczone bezpośrednio przy punktach. W związku z tym nie trzeba ciągle przekładać mapy aby przeczytać opis punktu. W ciągu całego maratonu przekładałem mapę tylko 2 razy!
PK5 Skrzyżowanie dróg – 9.30
Zostałem trochę na starcie żeby lepiej poznać mapę. Zaczynam od gór, chce najtrudniejsze punkty zrobić na początku oraz dojechać do Odcinka Specjalnego jak najszybciej, bo tak SA zgromadzone Az trzy punkty na niewielkiej przestrzeni. Wspinam się asfaltem, a później szutrówką. Obok mnie dwóch zawodników na rowerach i dwóch pieszych. Wszyscy trzymają się głównej drogi i skręcają na wschód. Przedziwne czytanie mapy… ja przecinam strumień i jadę prosto na północ wąską dróżką. Później odbijam na wschód i bezbłędnie odnajduję PK5. Jak się później okaże tylko nieliczni go znaleźli, podobno kilka osób szukało go 4 godziny bez skutku! To właśnie dlatego takie punkty trzeba zaliczać na początku ze świeżymi siłami i umysłem.
PK7 brzeg potoku – 10.50
Chciałem przebić się szybko do zielonego szlaku pieszego, który prowadził prosto na punkt. Niestety, jak to w górach, droga która najpierw idzie na wschód, za chwile skręca i biegnie na południe… A tu jeszcze jakieś autostrady porobili, których rzecz jasna w ogóle nie ma na mapie. Jadę zatem na południe, bo droga piękna, twarda i szeroka. Myślę sobie, że najwyżej dojadę do żółtego szlaku i nim będę się wspinał do zielonego. Niestety po jakichś 4km droga się kończy, pozostaje mi off-roadowe podejście na azymut do zielonego z rowerem na plecach. Na szlak wchodzę dokładnie na wysokości Rezerwatu Kornuty, moim oczom ukazują się cudowne skały piętrzące się tutaj w dużych ilościach. Zakumałem też nazwę mojej agroturystyki – „Pod Kornutami”! Zielony szlak jest rewelacyjny do rowerowania, jak tu pięknie! PK7 znajduję łatwo, chociaż potoku nie ma (zostaliśmy o tym uprzedzeni przez Orgów)
PK10 ambona – 12.00
Zielonym do końca i przesiadka na czerwony. Na mapie poziomice wyglądają złowrogo, w rzeczywistości cudowny szybki i bezpieczny zjazd. Na końcu potworne błoto, zapadam się po kolana. Wreszcie przecinam asfalt w Bartnem i dalej czerwonym pieszym trasa z bajecznymi widokami na Beski Niski. Wymyśliłem sobie chytry plan, żeby nie tracić wysokości, do PK10 postanawiam dotrzeć od płn.-wsch., szerokim szutrem, który urywa się na mapie gdzieś w okolicy. Odbijam zatem na wschód z czerwonego i pędzę z góry z prędkością w okolicach 40km/h. Droga dokładnie jak na mapie urywa się i ostatni kilometr znowu z buta, bardzo zarośniętą drogą przez las. Wychodzę na łąkę i w oddali widzę drzewo-ambonę z lampionem. To chyba był całkiem dobry wariant.
PK10 - ambona
PK6 krzyż przydrożny – 12.28
Łąką zjeżdżam do Wołowca i wpadam na żółty Winny Szlak Rowerowy. Nie wiem skąd ta nazwa, ale szlak jest genialny! Jadąc przecinam kilka razy rzekę Zawoję. Kamieniste dno rzeki jest przejezdne, a wodę mam na wysokości połowy koła. Buty już i tak miałem mokre ale teraz po wyjechaniu z lodowatej rzeki jest mi niemal gorąco w stopy. Punkt bezpiecznie wisi przy drodze.
PK13 szczyt wzniesienia – 13.15
Za PK6 szlak winny nie zmienia swojego charakteru, jednak tym razem rzeczka nieco większa – to Wisłoka. Kolejne przejście, tym razem wpław po pas. W miejscowości Czarne zapada decyzja co robić: czy najpierw zaliczam OS, a potem wracam do PK13 i dalej do PK15, czy też jadę do PK13 potem OS, a o PK15 zapominam. Patrząc na zegarek i umiejscowienie PK15 na mapie, wybieram drugi wariant. PK13 znajduje bez kłopotów, tyle że górka wysoka i trzeba z buta.
Odcinek Specjalny – 13.55 – 15.15
Odcinki Specjalne, to nie jest mój mocny punkt. Zaczynam nietypowo, bo od zachodu, gdzie dojechałem asfalto-szutrem, tracąc sporą różnicę wysokości. Od początku schody, najpierw nie trafiam na „ząbek” widoczny na mapie i znowu muszę poruszać się na azymut pod górę. Znajduję PK1. Zaczyna się poważna burza. Leje niemiłosiernie i gwałtownie spada temperatura. Zaczynam czuć zmęczenie, choć to dopiero 40km! Las jest bardzo gęsty i poprzecinany wieloma drogami, których nie ma na mapie. Pomimo to dość łatwo odnajduje PK2, tuż za szczytem górki. Przed wyjazdem z lasu mylę drogę i jadę prosto za daleko. Wracam, odnajduję właściwą i wyjeżdżam z lasu. Teraz odcinek prowadzi jego skrajem, punktu nie widzę. Za strumieniem mam polaną zjechać do asfaltu, tam jest koniec odcinka, ale wciąż nie widzę PK3. Łąka ma spore nachylenie więc jeżdżenie tam i z powrotem kosztuje mnie wiele sił. Wreszcie odpuszczam, nie znajduję trzeciego punktu i jadę dalej do PK9. Wg Orgów punkt był na skraju lasu tuż przy wyjeździe, oznacza to tylko tyle, że koło niego przejechałem i go nie zauważyłem. Szkoda, to jednak spory błąd, nie powinienem był odpuszczać!
PK9 cmentarz wojenny – 16.00
Zimno przeraźliwe, na asfalcie zatrzymuję się i na przystanku zakładam na siebie wszystko co miałem w plecaku. Kurtka trochę pomogła ale nie na zjazdach. Jak się później okazało temperatura spadła o 10 stopni! Asfalt do Gładyszowa i dalej pod górę szlakiem krajoznawczym na cmentarz niemiecki. Cmentarze są w niesamowitym stanie. Zadbane, ogrodzone murem z kamienia, często z wielkimi pomnikami i tablicami pamiątkowymi. Spotykam kilku zawodników, to praktycznie pierwsi uczestnicy, których widzę od początku rajdu!
PK8 cmentarz wojenny – 17.15
Deszcz, zimno i spojrzenie na zegarek ułatwiają decyzję. PK12 nierealne, jadę zatem do PK8, by jeszcze mieć szanse na łatwe PK11 i PK14. Główna droga 977 i serpentyny na Przełęcz Małastowską. Pokonuję 300m przewyższenia w pionie. Na przełęczy odbijam na Przysłup i dalej jest pod górę! Wreszcie skręcam w stronę punktu ale nigdzie nie widać oznaczeń szlaku krajoznawczego. Jadę na ślepo główna drogą i dopiero po chwili orientuję się, że droga wyprowadziła mnie w pole! Dlaczego znowu nie patrzyłem na kompas? Wracam i na punkt próbuję dostać się skrótem. Odnajduję nawet szlak ale zamiast pojechać w prawo, ja jadę nim w lewo dalej na północ. Dżizas! Tracę kolejne 30 minut zanim odnajduję wielki cmentarz wojenny.
Meta – 18.03
Pomimo tej głupiej straty, mam jeszcze czas, żeby pojechać do PK11, ale zjazd z Przełęczy (tutaj Vmax = 56,6km/h) zmroził mnie na kość. Czuję się sztywny jak sopel lodu, nie mam siły pedałować. Ponieważ miałem się nie napinać, postanawiam zjechać na metę godzinę przed czasem, z zaliczonymi zaledwie 9 punktami kontrolnymi, co i tak daje mi 5 miejsce.
Maratony na orientację w górach, rządzą się swoimi prawami. Dziesiątki leśnych dróg nienaniesionych na mapie, różnice wysokości, gwałtowne zmiany pogody, to wszystko powoduje, że trzeba analizować mapę znacznie częściej niż w przypadku maratonów nizinnych. Beskid Niski oraz jego mieszkańcy dają kapitalne możliwości uprawiania kolarstwa górskiego. Wkrótce tu wracam, na rower i na rydze. Po raz pierwszy skorzystam z tej samej oferty agroturystycznej!
- DST 122.49km
- Teren 60.00km
- Czas 11:28
- VAVG 10.68km/h
- VMAX 57.16km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 186 (103%)
- Kalorie 9550kcal
- Podjazdy 2700m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Izerska Wielka Wyrypa - Armageddon w Leśnej
Sobota, 7 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 13
Komisja Ekstremalnego Rajdu na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa" w dniu 07.08.2010r. o godzine 13 podjeło decyzję o przerwaniu zawodów i odstąpieniu od klasyfikowania uczestników. Do momentu startu wszystkich uczestników na trasy rajdu prognozy rajdu nie wskazywały na tak krytyczną sytuację pogodową i wystąpienie zagrożenia powodziowego. Z powodu warunków atmosferycznych i obciążenia sieci łączności komórkowej nastąpił paraliż w komunikowaniu się z bazą imprezy oraz odwrotnie z uczestnikami będącymi w terenie. Z uwagi na powstałą sytuację klęski żywiołowej komisja postanowiła przerwać zawody bez ogłaszania wyników współzawodnictwa.
Kierownik zawodów
Relacja:
Wszystko szło nie po myśli. Najpierw ja byłem chory, zapalenie nerwu kulszowego, to nic przyjemnego dla rowerzysty. Potem przyszło jeszcze gorsze – zachorowała Magda! Postanowiłem zrobić wszystko aby na Wyrypę jednak pojechać. Musieliśmy podjąć radykalną decyzję o odstawieniu Telimeny od cycka, aby wprowadzić poważne dragi do leczenia Magdy. Zasypianie bez cyca, to zupełna nowość dla Teli, która rzecz jasna zdecydowanie protestuje przeciwko metodom leczenia mamy. W środę bez przekonania, ale jednak Magda zgadza się na wyjazd. Ponieważ droga bardzo długa postanawiam jechać w czwartek w nocy aby być na miejscu w piątek około 7 rano i w dzień odespać zarwaną noc.
Na miejscu, wypakowanie maneli, spacer z Telimeną, wreszcie rejestracja w biurze zawodów, no i oczywiście nie śpię wcale! Dojeżdżają do nas moi koledzy z temu Karol i Daniel. Ten maraton pojedziemy razem. Noc bardzo niespokojna, śpię źle i rano czuję się słabo. Do biura mamy jakieś 800m, mimo to Karol postanawia zawieźć tam nas swoim samochodem. Boi się zimna i chce wziąć ze sobą rzeczy na zmianę. Jesteśmy tuż przed rozdaniem map, więc nie ma już miejsc na parkingu przed szkołą. Stajemy przy głównej ulicy, co będzie miało dość kluczowe znaczenie. Organizator informuje nas, że ciężko będzie przejechać całość i pewnie uda się to tylko nielicznym. Patrząc na pogodę, w zupełności się z nim zgadzam.
Start (7.00)
Dostajemy mapy, są to regularne mapy turystyczne (galileos 1:50tys), na których orgi RĘCZNIE nanieśli 24 punkty kontrolne!!! Niestety zrobili to czerwonym cienkopisem, który spływał przy minimalnym kontakcie z wodą. A wody od rana jest dużo. Prognozy mówiły jedno, na początku będzie lało, a potem będzie prawdziwy zlew! Ale i tak nikt z nas nie spodziewał się tego co nastąpiło. Kolejność zaliczania punktów jest obowiązkowa, zastanawiam się czy nie przerodzi się to w zwykły maraton MTB, bo w górach kombinacji tras nie jest zbyt wiele. Po opakowaniu mapy w folię ruszamy.
PK1 – Stożek Perkuna – skała (7.44)
Leje. Postanawiam jechać szlakiem rowerowym, a nie asfaltem. Po pierwsze droga jest krótsza, po drugie wczoraj na spacerze szedłem tym asfaltem - było bardzo stromo. Chłopaki protestują ale nie mają zbyt wiele do gadania. Jedziemy po betonowych płytach pokrytych błotem ale stromo nie jest. Skręcamy na południe i dojeżdżamy do kopalni bazaltu. I tu niestety nie podejmuje męskiej decyzji skrętu w mocno zarośniętą drogę i przejeżdżamy. Potem szybki powrót łąką i już bezbłędne dotarcie na punkt.
PK2 – grodziszcze – skraj lasu (8.10)
Leje. Szybki zjazd asfaltem do Grabiszyc. Gonimy jakiegoś zawodnika, mówiłem, że będzie MTB. Punkt łatwy przy drodze.
PK3 – Bartnik – pomnik (8.47)
Leje. Lecimy na południe do Grabiszyckiego lasu na cypelku przy granicy z Czechami. Sympatyczny pofałdowany teren, mijamy Baranów i docieramy do lasu. Tu pojawia się droga skrajem lasu której nie ma na mapie. Najpierw chcę jechać według mapy ale szybko wracamy do tego pięknego szutru. Skręcamy za szybko i beznadziejnie głupio błądzimy chwilę tuż przy punkcie. Razem z nami jest wspomniany wcześniej zawodnik. W końcu znajdujemy lampion i zaczynam rozumieć, że punkty ustawione są w prostych i oczywistych miejscach, a to ja, na siłę próbuję skomplikować ich umiejscowienie. Od tego momentu nawigacja przebiega bezbłędnie i wszystkie następne punkty okażą się bardzo łatwe do odnalezienia.
PK4 – Miłoszów – ruiny budynku (9:30)
Leje. Bardzo szybki zjazd do Miłoszowa. Na zakrętach należy naprawdę mocno uważać na śliskim asfalcie. Na moście w Miłoszowie spotykam znajomego zawodnika, który wraca do bazy. Okazuje się, że już spłynęła mu cała mapa i wraca po drugi egzemplarz. Ruiny są na miejscu, punkt również.
PK5 – Gierałtówek – ruiny wieży (10:25)
Zlew, burza. Długi przelot głównie asfaltem. Jedziemy w stronę Świeradowa. Piękna wieża obserwatorium astronomicznego na skraju lasu. Zaczyna kończyć mi się mapa, już przerwała się na zgięciach, dzięki czemu mylę trasę przez moment. Tu ostatni raz widzimy zawodnika, który jechał czasami przed, czasami za, a czasami razem z nami.
PK6 – Czerniawa Zdrój – skała (10:52)
Zlew. Niby blisko ale nie wygląda łatwo. Org mówił, że punktu może nie być , takie sygnały doszły z trasy pieszej. O dziwo punkt wisi przy drodze i ma się dobrze. Muszę przełożyć mapę, ale leje tak mocno, że jeśli ją teraz wyjmę, to będę mógł j a w tym lesie zostawić. Zjeżdżamy do przystanku autobusowego. Tu posila się kilku młodych turystów, deszcz jest nieprawdopodobny, asfaltem płynie już mała rzeczka. Przekładam mapę i zdaje sobie sprawę, że to ostatni cały fragment mapy na który patrzę. Punkty narysowane cienkopisem popłynęły. Ale jest nas trzech, Karol ma lepszy mapnik i w środku suchą mapę, a Daniel swojej w ogóle nie wyjął, zatem póki co jesteśmy zabezpieczeni.
PK6: Nic nie widać? Tak właśnie było przez cały maraton!
PK7 – Zajęcznik – przekaźnik, ogrodzenie (11:32)
Totalny zlew. Punkt wysoko, ciężko podjeżdżamy, trochę podchodzimy. Zaliczamy i teraz w dół. Nie wierzę własnym oczom, kiedy widzę podjeżdżającego Daniela Śmieję. Jak zwykle uśmiechnięty, w krótkim rękawku, bez żadnego plecaka. Co się dzieje?
PK8 – Orłowice – strumień (11:49)
Leje. Bardzo blisko i bardzo łatwo. Teraz nawigację mapy przejmuje Karol, po przełożeniu widzimy punkty od 9 do 12.
PK9 – Sępia Góra – skała (12:47)
Leje. Zaczynają się prawdziwe góry. Sępia Góra ma 828m, jedziemy ostro w pod górę asfaltem do niebieskiego szlaku. Prawie dwa tygodnie nie jeździłem, nie idzie mi dobrze w tym deszczu. Na podjeździe dochodzi mnie Daniel i opowiada swoją historię. Coś mu się pochrzaniło i z PK1 pojechał na PK4, cały Daniel.
PK10 – Stóg Izerski – przekaźnik, ogrodzenie (14:49)
Zlew, burza. Nie jesteśmy pewni czy wspinaczka do przekaźnika na najwyższy szczyt gór Izerskich (1108m) w burzę z piorunami, to dobry pomysł. Ale cóż, nie ma wyjścia jeśli punkty trzeba zaliczać w kolejności. Wybieramy podjazd od zachodu, zielonym szlakiem pieszym. Najpierw podjazd do stacji gondolowej. Przez chwilę myślimy żeby z niej skorzystać :-) Przed największym podjazdem próbuję dodzwonić się do Magdy. Mój telefon zostaje zatopiony, zafoliowałem wszystko oprócz niego. Karol odczytuje pocztę, Magda błaga nas o kontakt, zerwało most w Leśnej i nie ma pewności czy będziemy mieli jak wrócić. Próbuję się dodzwonić ale sieć jest przeciążona. Wspinamy się na górę. Odstaję mocno w tyle, Daniel jest cyborgiem, a Karol trenował ostatnio ostro w Tatrach. Wlokę się daleko za kolegami i oddycham ciężko. Deszcz napieprza, a środkiem płynie zimna rzeka, którą brniemy, krok po kroku. Dobre półtora kilometra robimy z buta, dopiero końcówka nadaje się w tych warunkach do wjechania. Na szczycie przestaje padać. W hali kolejki gondolowej, przebieramy ciuchy, a w schronisku uzupełniamy wodę. Odpoczynek i popas dobrze nam robi. Spotykamy kolegę, który wcześniej wracał po mapę w Miłoszowie. On już wraca do bazy, nie znalazł PK6 i będzie jeszcze chciał po drodze go odnaleźć. Podobno bardzo wielu zawodników już zrezygnowało. Przez kilka sekund, na dziesiątki prób udaje mi się połączyć z Magdą, strasznym głosem pyta czy żyjemy. Z uśmiechem wyjaśniam, że spoko, ale połączenie zostaje przerwane. Po zmianie ciuchów jest znacznie lepiej i postanawiamy jechać dalej i zaliczyć jeszcze 2 punkty.
PK11 – Sina Droga – mostek (16:19)
Leje. Długi zjazd, krótki podjazd i bardzo długi zjazd do Hali Izerskiej. Cała dolina w wodzie, widok niesamowity. Przy skręcie do Chatki Górzystów mijamy wytrwałych turystów, których nie zraziła pogoda. Dalej czeka nas szeroki szutrowy żółty szlak pieszy.
PK12 – Widły I – Strumień (16:57)
Normalny, intensywny deszcz. Jedziemy oznakowaną drogą Bikemaratonu, Droga jest nietknięta i wygląda jakby nikt nią nie jechał. Jak się później okazało, rzeczywiście maraton został odwołany – mięczaki . Jedzie mi się coraz lepiej i zastanawiam się nad kontynuowaniem jazdy na następne punkty. Do PK12 prowadzi piękny szutrowy zjazd. Zapisujemy punkt i zjeżdżamy do głównej szosy prowadzącej do Świeradowa. Tu, do godziny 14 miał stać tzw. punkt techniczny z wodą i jedzeniem. No ale jest 17.00 i obsługi nie ma. Zaczyna być chłodniej i czujemy w kościach całą wodę dzisiejszego dnia. Następne punkty są dosyć trudne. 13 – Tłoczyna – szczyt; 14 – Kufel – szczyt; 15 – Smolnik – szczyt.
Decydujemy zakończyć maraton i zjechać asfaltem do bazy w Leśnej. Zaliczamy 12 na 24 punkty kontrolne.
Meta (18:27)
Leje. Zjeżdżamy do Świeradowa i dalej przez Orłowice, Czerniawe-Zdrój, Świecie do Leśnej. Po drodze widzimy podtopione gospodarstwa ale nie wygląda to na nic poważnego. W Leśnej przeżywamy SZOK. Miasto wygląda jak po przejściu tornada. Powyrywana kostka brukowa chodników, przewrócone ogrodzenia, kilogramy szlamu i gałęzi na ulicach, pozalewane piwnice i domy, wszedzie straż i stażacy. Dojeżdżamy do bazy maratonu. Na parkingu stoją zatopione samochody. Woda przed głównym wejściem sięga do kolan. W środku przerażone i załamane twarze organizatorów. Maraton jest odwołany i nie będzie klasyfikacji, podobno od 13 próbowali skontaktować się ze wszystkimi uczestnikami. Próbujemy namówić ich na zrobienie klasyfikacji w imię tych którzy męczyli się na trasie, w imię tych którzy wciąż są na trasie i przyjadą przed 22.00! Ale odpowiedź jest krótka, tu jest powódź, klęska żywiołowa, nikt nie ma głowy by myśleć o jakichś zawodach! Mała rzeczka Miłoszówka przybrała do monstrualnych rozmiarów i zalała całe miasto. Zaczyna docierać do nas co tu się stało! Karola samochód stoi bezpiecznie na chodniku, jednak gdy podchodzimy bliżej okazuje się, że woda i jego nie oszczędziła, pomimo, że stał znacznie wyżej niż te na parkingu przed szkołą. W środku jest pełno wody, gałęzie powbijane w nadkola, ślimaki na masce! Teraz pytanie czy ten samochód w ogóle odpali? Uff, silnik pracuje, nie działa natomiast elektroniczny hamulec ręczny i połowa innych elektronicznych gadgetów. W drodze powrotnej spotykamy Magdę, podczas powodzi była niemal pewna, że nas z tych gór będą ściągać helikopterami! Wracamy opowiadając swoje przygody, bidulka przeżyła ten dzień bardziej niż ja. W całym mieście nie ma wody i prądu. Jeśli to się utrzyma, to będziemy musieli wyjechać, bo z małą długo tak się nie da.
W obliczu klęski żywiołowej trudno mówić o tym maratonie. Dla mnie był wspaniałą przygodą i tylko bardzo liczę na to, że organizatorzy nie poddadzą się i przygotują kolejną edycję w przyszłym roku.
Ponieważ nie będzie wyników jestem niezmiernie ciekaw jak poradziła sobie czołówka. Jak pojechał Paweł, Piotr i Daniel? Czy udało im się zaliczyć wszystkie punkty i w jakim czasie? A może organizatorom udało się odwołać ich z trasy?
Zdjęcia z powodzi
A to zdjęcia samochodów, które pływają po parkingu przed biurem zawodów. Zdjęcia zaczerpnąłem z relacji jednego z uczestników trasy pieszej.
- DST 152.27km
- Teren 140.00km
- Czas 14:24
- VAVG 10.57km/h
- VMAX 35.30km/h
- Temperatura 38.0°C
- HRmax 186 (103%)
- HRavg 148 ( 82%)
- Kalorie 12971kcal
- Podjazdy 617m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielkopolska Szybka Setka (WSS)
Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 26.07.2010 | Komentarze 3
To nie był mój dzień, ale z pewnością były to jedne z najlepszych zawodów na orientacje w tym sezonie! 9 miejsce cieszy, choć pozostał ogromny niedosyt ukończenia bez zaliczonego jednego punktu kontrolnego! Tym gorsza jest świadomość, że mogłem go zaliczyć nawet na samym końcu przed metą!
Wielkopolska Szybka Setka (WSS) – Wronki 2010
Różnorodność maratonów na orientację w Pucharze Polski jest w tym roku wielką siłą tych zawodów. WSS wydawała się być łatwiejszym elementem do zaliczenia – 150km w limicie 15 godzin. Zapowiadano potężne upały, więc start o godzinie 24.00 był idealnym rozwiązaniem i pozwalał odpowiednio zaplanować trasę. Tym razem jechałem z kolegą Danielem Pakulskim, widząc jego mizerne oświetlenie postanowiłem nie dać mu się zabić po nocy oraz samemu mieć towarzystwo w gęstej Puszczy Noteckiej. O świcie w razie problemów kondycyjnych mieliśmy rozjechać się w swoje strony.
Odprawa
Przed rozdaniem map organizatorzy ostrzegają nas przed wilkami (sic!) przy PK20. W okolicy znajduje się eksperymentalna hodowla wilków zatem upraszają o nieprzechodzenie przez ogrodzenia! Spodziewane są też długie piaszczyste przeloty oraz ultra wysoka temperatura (około 38 stopni w cieniu) na drugi dzień. Mamy też zapewnione 3litry wody na głowę na PK17.
Dokładna mapa 1:50tys dwustronna formatu A3. Duża pozytywna niespodzianka. Punktów aż 21 z bardzo różnorodnym rozłożeniem. Znalezienie optymalnej trasy wymaga dłuższego przemyślenia. Na początku biorę pod uwagę dwa kryteria. Z uwagi na upał, chcę się znaleźć na otwartej przestrzeni (północny-wschód mapy) możliwie jak najszybciej, zanim zrobi się totalnie gorąco. Po drugie, nocą zrobić maksimum przelotów asfaltowych żeby nie borykać się po ciemku w lesie. Wybieram zatem mniej popularny wariant na wschód.
PK13 – zakręt suchego rowu (godzina 0:48)
Odpalamy światła i czołówki i jedziemy szosą nr 182 na wschód. Po 2km próbuje odbić na szutrówkę w Smolnicy i zakopuję się po ośki w piachu (to przydarzy mi się jeszcze kilkaset razy). Wracamy zatem na asfalt i postanawiamy jechać dalej aby punkt zaatakować od południa. Właściwą przecinkę odnajduję bezbłędnie, jednak samego punktu zaczynam szukać za wcześnie. Znowu błąd nieokrzesania z mapą zaraz po starcie. Po kilkuminutowym błądzeniu po lesie, pukam się w głowę i przez pola uprawne trafiam do suchego rowu , w którym odnajduję punkt. Nieprawdopodobna ilość owadów lgnie do świateł i czołówki, trzeba stąd uciekać i to szybko!
PK3 – suchy rów na końcu drogi (1:37)
Kolejny suchy rów. Organizatorzy dysponowali lampionami na niskich stojaczkach ze zintegrowanym perforatorem. Takie ustrojstwo najlepiej schować w suchym rowie! Przejeżdżamy przez Obrzycko i dalej na Brączewo. Skręcamy w prawo na czerwony szlak pieszy, proponuję odbić w słabo widoczną przecinkę, która doprowadzi nas bezpośrednio na punkt. Przekraczamy zarośnięte torowisko i już zaczynam się bać mostu kolejowego, którym zamierzamy przekraczać za chwilę Wartę…
PK20 – szczyt wzniesienia na granicy kultur (z podtytułem – wilki) (2:32)
Najkrótszy dojazd do PK20 prowadzi przez most kolejowy na Warcie w okolicy Brączewa. Najpierw pytaliśmy się siebie czy nas tam jakiś pociąg nie rozjedzie, po zobaczeniu torów powstało pytanie, czy ten most w ogóle istnieje? Dojeżdżamy do Brączewa. Asfaltowa droga ma tu kilka zakrętów, na jednym z nich widzimy w dole zarośnięte tory. Zjeżdżamy do nich wąziutką dróżką wydeptaną chyba przez lokalnych wędkarzy. Torowisko jest w fatalnym stanie. Wstęp na most zablokowany jest wysoką do szyi stalową barierą. Hmm, na pewno nie powinniśmy tu wchodzić… Przeskakuje na drugą stronę i przerzucamy rowery. Wchodzimy na most, nie jest źle, po środku między torami leżą betonowe płyty, a po obu stronach torów drewniane deski. Przemieszczamy się po płytach, które wydają się stabilniejsze. Przy samej koronie mostu, tory się kończą, zostają gołe podkłady kolejowe! Zaraz potem nie ma też betonowych płyt. Poruszamy się ostrożnie po deskach oraz po samych podkładach, rowery niesiemy na ramionach. Staram się nie świecić czołówką w dół. Wiem, że w dzień w życiu bym nie wszedł na ten most. W oddali widzę już kolejną stalową barierkę zabraniającą wstępu na most z drugiej strony. Tutaj czeka nas jeszcze przeprawa przez wielką dziurę, w której nie ma już nic ani torów, ani podkładów, desek czy płyt betonowych. Trzeba skakać (wysoki Daniel dał po prostu duży krok). Z tej strony jest dodatkowo tabliczka – wstęp surowo wzbroniony. Gdybym przyjął odwrotny kierunek, to w tym miejscu stanąłbym w ciągu dnia, z tabliczką przed nosem i wielką dziurą ziejącą z mostu – nie odważyłbym się wejść w takich warunkach!
Uff jesteśmy po drugiej stronie, udało się! Teraz na północ do wilków! Punkt mijamy i jedziemy za daleko. Dosyć szybko odnajduje się w terenie i wracamy bezbłędnie na punkt. Siatka wskazuje obszar wilków, słychać wycie z oddali, masakra!
PK1 – pomnik przyrody – stare drzewo (uwaga na kiepski most) (3:09)
Droga wydaje się łatwa, ale piachu jest co niemiara. Strasznie żałuję, że nie wziąłem swojego 29era. Daniel pruje przez piach a, ja co chwila grzęznę. Stajemy na rozwidleniu dróg, Daniel stwierdza, że zgubił licznik i zaczyna go szukać po ciemku! Boże! Tu chyba nasze drogi się rozejdą, myślę. Chwilę postanawiam poczekać analizując mapę, Daniel wraca – znalazł licznik! Ten ma dzisiaj szczęście, chyba lepiej będzie jechać z nim do końca… Po ciemku drogi nijak się mają do mapy, nagle dostrzegam szlak rowerowy i myślę, że powinien prowadzić przez „kiepski most” i „pomnik przyrody”. Tak też się dzieje!
PK19 – płaska górka 60m od krzyżówki (3:56)
Są dwie opcje: albo jedziemy główną bardzo piaszczystą droga, albo wbijamy się na niepewną przecinkę, która idzie prosto na punkt. Wariant wybiera się sam, po tym piachu nie da się jechać, przecinka zaś jest zarośnięta i opony łapią przyczepność. Teraz dopada nas plaga pająków. Krzyżaki wielkości orzechów włoskich wiją swoje pajęczyny w poprzek tak szerokiej drogi, że jest to aż niewyobrażalne, jak taka sieć może się utrzymać. Pająk – potwór siedzi centralnie dokładnie na wysokości jadącego rowerzysty. Co kilkanaście metrów jadący przodem zrywał sobie z twarzy to stworzenie z obrzydzeniem i wyciem. Kiedy stanęliśmy kilka kilometrów dalej, Daniel miał pod mapnikiem blisko 10 grasujących pająków! Ohyda! Przecinka kończy się nagle powalonymi drzewami i ogólnym „gruzowiskiem” zieleni. Tutaj przechodzimy na pas równoległy, który odnajdujemy zgodnie z mapą. Tą przecinką bezbłędnie docieramy na punkt, pomimo pająków, to była dobra decyzja.
PK7 – szczyt górki 10m na wschód od drogi (4:32)
Wybieramy ten sam wariant – wąska zarośnięta przecinka, idąca niemal prosto do punktu. Po przekroczeniu drogi asfaltowej, wyłączamy całe oświetlenie. Słońca jeszcze nie widać, ale jest już wystarczająco jasno. Patrzyłem wtedy na zegarek i była jakaś 4.10. Poruszamy się dalej przecinką, która jest jednak mocno piaskowa i dodatkowo pagórkowata. Punkt znajdujemy łatwo.
PK11 – koniec drogi, skraj lasu. (5:03)
Początkowo plan był taki, żeby po PK 7 jechać do PK18 – najbardziej odkrytego punktu na mapie. Jednak jest na tyle wcześnie i chłodno, że zmieniam taktykę i jedziemy najpierw do PK 11 i PK9. Po przekroczeniu szosy spotykamy Pawła Brudło jadącego w przeciwnym kierunku! Czyżby zrobił już piętnaście punktów??? Znowu zatykam się w piachu. Skręcamy bezbłędnie w przecinkę i zaliczamy punkt.
PK9 – stary dąb na skraju lasu. (5:38)
Chcieliśmy jechać zielonym szlakiem pieszym, jednak był niewidoczny i zarośnięty, odbiliśmy zatem trochę na zachód. Znowu paskudny piach, trochę idę, trochę jadę. Słoneczko wstaje i czuć pierwsze oznaki zbliżającego się upalnego dnia. Las jest bardzo gęsty, więc punkt znajdujemy od tyłu.
PK18 – zakręt suchego rowu (6:10)
Wyjeżdżamy z lasu i teraz czeka nas długi przelot, w większości asfaltem i dobrymi szutrówkami. 500m przed punktem przy gospodarstwie goni nas kilka psów, na szczęście tylko ujadają, a nie gryzą. Standardowo punkt ukryty w suchym rowie. Łatwo i bezbłędnie.
PK5 – obniżenie terenu (6:34)
Wyjeżdżając z PK18, znowu spotykamy Pawła, chciałbym poznać jego model trasy. Do PK5 asfalcik w otwartej przestrzeni. Słońce świeci, ale jest jeszcze bardzo przyjemnie. Chłodny poranny wiatr i cudowne nisko osadzone słoneczko z pierwszymi ciepłymi promieniami. Dokładnie o tej porze chciałem się tu znaleźć, to praktycznie jedyne odkryte miejsce na maratonie. PK5 leży nad jeziorem Dużym, trafiam bezbłędnie.
PK12 – zakręt rowu (7:12)
Nadal asfalt, spotykamy coraz więcej zawodników jadących w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie mijamy również Ulę z Sherpasa jadącą z koleżanką. Jeśli zrobiły wszystkie punkty po drugiej stronie mapy, to mamy jeden punkt do tyłu (właśnie jedziemy zaliczać nasz 11 punkt). Jestem trochę zaskoczony, bo poza piachem, wszystko szło nam praktycznie bezbłędnie. Przejeżdżamy przez Strajkowo, Nowinę i mijamy Leśniczówkę Kruczlas. Punkt ponownie z zamkniętymi oczami.
PK15 – krzak iglasty na górce (8:34)
I tu zaczęły się schody! Jak zwykle piaszczyste leśne drogi, ale dojazd wydaje się prosty. Jedziemy, jedziemy i nagle wszystko przestało się zgadzać z mapą. Nie wiadomo, która droga jest Głowna, a która to przecinka, w pewnym momencie zupełnie nie wiem gdzie jesteśmy. Wreszcie trafiamy na charakterystyczne skrzyżowanie dróg leśnych i odnajduję się na mapie. Teraz już łatwo, myślę, pierwsza w prawo i 1,2km prosto na punkt. Pomimo precyzyjnych pomiarów, nie znajduję charakterystycznych dróg polnych poprzedzających punkt i przejeżdżamy, Wiem, że jesteśmy za daleko, ale nagle spotykamy zawodników szukających punktu. Wracamy, jeszcze raz odmierzam precyzyjnie odległość, jestem coraz bardziej poirytowany. Pomimo piachu wstąpiły we mnie nowe siły, obserwuję licznik i mocno kręcę. Nagle Daniel z tyłu krzyczy, PUNKT, JEST PUNKT! Nie wierzę własnym oczom widząc w krzakach po prawej stronie świecący lampion. Kamień spadł mi z serca, mam ochotę ucałować Daniela! Obliczyłem, że straciliśmy tutaj 50 minut!
PK2 – początek rzeczki 20m od drogi. (9:02)
Przez to błądzenie zaczyna brakować mi wody. Czuję się już mocno zmęczony, w ogóle od początku jedzie mi się źle. Cały czas głęboki, kopny piach i robi się gorąco. Punkt łatwy.
PK4 – górka 30m od łuku drogi (9:27)
Po PK2 mieliśmy jechać na PK17, gdzie czeka na nas 3l wody. Marzę już o kanapce i chwili odpoczynku. Przede wszystkim chciałbym zaspokoić pragnienie czystą wodą. Ponieważ o dziwo wciąż jeszcze myślę, jedziemy na PK4, do którego jest blisko i prowadzi prosta (i nie tak piaszczysta droga). Daniel dzieli się ze mną resztkami picia (dzięki Daniel!), jego nowy 29er mknie po piachu jakby to był twardy szuter. Klnę i ponownie rozpaczam dlaczego nie zabrałem tu swojego Intensa! Przed samym punktem już przestaję myśleć (a może po prostu czuję potrzebę zejścia z roweru) i na wszelki wypadek przeszukuję górkę poprzedzająca tę właściwą.
PK17 – górka 30m od drogi (woda) (10:08)
Po drodze do punktu tankujemy bidony w pobliskim akwenie przeciwpożarowym. Nie, tej wody nie pijemy, służy ona polewaniu głowy i karku. Temperatura jest już bardzo wysoka, a w lesie dodatkowo duszno i parno. Ten sposób ochłody jest bardzo skuteczny. Na punkcie jedzenie, picie wody i uzupełnienie bukłaków zajmuje nam około 15 minut. Mam wrażenie, że bez trudu zaliczymy wszystkie punkty przed czasem, zostało już ich tylko siedem!
PK21 – 60m przy drodze w małych brzózkach na wzniesieniu (10:51)
Niemal w całości przelot asfaltowy, pomimo to jadę wolno i Daniel nudzi się ze mną. Jestem wyczerpany piachem i upałem, teraz dodatkowo dźwigam kolejne dwa litry płynów na plecach. Brzózki lekko przestrzelamy, ale za moment są nasze. Żółty szlak pieszy, to pustynia, tragedia dla moich zmęczonych nóg i beznadziejnych 26 calowych kół! Zaciskam zęby i jadę dalej.
PK10 – górka po wschodniej stronie drogi, ok. 20m od drogi. (12:07)
Jeden z najłatwiejszych punktów zabija nasz występ na tym maratonie. Zabija mnie rutyna i głupawa pewność, że jadę właściwą droga i nie trzeba patrzeć na kompas! Beznadziejnie prosta droga na punkt, a jednak skręcamy (czy też jedziemy prosto zamiast odbić w prawo) i świadomość wraca nam dopiero po napotkaniu żółtego szlaku pieszego jakieś 3km od punktu. Co więcej, przez dłuższy czas nie mogę pojąć gdzie jestem i skąd u licha wziął się tutaj ten żółty szlak. Próbuje nawet wracać, myśląc, że przejechaliśmy nasz cel! To wszystko sprawia, że zamiast zaliczyć go około 11.20, trafiamy na niego o 12:07. Kolejne 40 minut w plecy!
PK16 – Narożnik ogrodzenia (12:51)
Wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Rzecina, kilometr stąd mieszkam z rodzinką w gospodarstwie agroturystycznym Kasztanka. Plan był taki, że jedziemy do PK8, ale zaraz, mamy już niecałe 3 godziny do zamknięcia mety i aż 4 piaszczyste punkty do zdobycia. Koncepcji jest wiele, ale w rezultacie postanawiam odpuścić najdalej wysunięty PK8 i skoncentrować się na trzech punktach zlokalizowanych najbliżej mety. Zawracamy zatem i jedziemy do PK16. Odliczam precyzyjnie przecinki. Po drodze spotykamy zawodnika z trasy 100km, oni rozpoczęli o godzinie 9 rano, a kończyć będą o 21.00. Swoją droga współczuję upałów, zdecydowanie wolę nasz wariant nocno-dzienny. Do punktu jedziemy razem, trochę intuicyjnie, ale prowadzę bezbłędnie.
PK6 – wzniesienie 60m od skrzyżowania dróg (13:17)
Powrót do szosy i skręt w lewo w Jasionnej. Ilość piachu przekroczyła tutaj wszystkie dopuszczalne normy – głównie prowadzę.
PK14 – przy drodze na skraju lasu (13:57)
Znowu powrót do tej samej szosy i jedziemy prawie do samych Wronek. To nasz ostatni punkt. Jest mi strasznie przykro, że nie zdobędziemy kompletu, co jeszcze klika godzin temu wydawało się niemal pewne. Gdy zjeżdżamy z asfaltu, Daniel ma dość, drętwieją mu ręce i ma zawroty głowy, boję się żeby to znowu nie był udar słoneczny jak ostatnio w Mławie. Po chwili wahania postanawia jednak zaliczyć ze mną nasz ostatni punkt. Kolejny piaszczysty przelot, mam naprawdę dosyć.
META – Wronki (14:24)
Z perspektywy czasu i dalszej analizy mapy, wynika jasno, że nawet na samym końcu mogliśmy jeszcze jechać zaliczyć ostatni punkt na trasie. Prawdopodobnie zmieścilibyśmy się w czasie. Znowu zabrakło koncentracji na ostatnich kilometrach. Pomimo tego zajęliśmy z Danielem 9 miejsce na 25 uczestników. Realnie, zaliczając wszystkie punkty mogliśmy awansować najwyżej o jedno miejsce. Ale nie o miejsce przecież chodzi, jest niedosyt z braku kompletu punktów i tyle. Zwyciężył Paweł Brudło (a jakże!) z czasem 9h 37 min.
Byłem potwornie zmęczony. Upał, piaszczysta trasa i kiepski na te warunki rower zrobiły swoje. Pomimo tego uważam, że WSS był jak do tej pory najciekawszym maratonem na orientację w tym sezonie. Skomplikowane rozłożenie punktów dawało do myślenia. To nie było ściganie się tylko prawdziwa, przyprawiająca o ból głowy orientalistyka. Obowiązkowy punkt programu na 2011.
- DST 112.87km
- Teren 90.00km
- Czas 06:52
- VAVG 16.44km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 179 ( 99%)
- HRavg 158 ( 87%)
- Kalorie 6412kcal
- Podjazdy 511m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Funex Orient Mława
Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 0
Kolejne zawody do Pucharu Polski. Nieprawdopodobny upał i uczciwie zapracowane 15 miejsce w kategorii MM.
W piątek zadzwonił do mnie Daniel Śmieja! Zabieram go samochodem do Mławy. Jedzie ze mną dwóch Danielów, bo po zakupie nowego roweru (Orbea Lanza 29er), mogę wreszcie zabrać też Daniela Pakulskiego. Daniel jest bardzo podniecony pierwszym maratonem na nowym rowerze. Pomimo sporych korków na trasie gdańskiej, jesteśmy w Mławie prawie 2 godziny przed startem. Dzisiaj jest nieprawdopodobny upał, o 9 rano termometr pokazuje blisko 30 stopni. Nawadniam się intensywnie i mam nadzieję, że nie będzie zbyt dużo odkrytych terenów.
10:45 Rozdanie map
Mamy 2 etapy. Ponieważ zabrakło map na etap I, organizator daje niektórym zawodnikom mapę na etap II, zmieniając kolejność. Ja biorę etap leśny, licząc że etap otwarty będę robił wieczorem gdy będzie nieco chłodniej.
Mapa jest bardzo ciekawa, długo zastanawiam się jaki wariant trasy wybrać. Naturalne wydaje się jechać do PK1 i robić najpierw część północną mapy, zauważam jednak, że dostęp do niektórych punktów łatwiejszy jest od przeciwnej strony. Jadę zatem na zachód do PK11. Bezsensownie tracę 12 minut na błądzenie po Mławie! To bardzo typowe dla mnie, już któryś raz z kolei mam problemy z orientacją na początku wyścigu. Jak spojrzymy na wyniki, to te 12 minut mogło naprawdę dużo zmienić.
PK11 – Stare okopy – drzewo (27min)
Zamiast do końca jechać asfaltem, skręcam w przecinkę i wlokę się po drodze pełnej krzaków i gałęzi. Wreszcie odnajduję punkt ale jest to już 27 minuta!
PK18 – Cmentarz żołnierzy niemieckich (43min)
Myślę, że przyjmuję nietypową strategię, zaliczania PK12 dopiero po PK10. Dlatego jadę do PK18, punkt znajduję bez problemów
PK10 – Koniec ścieżki – drzewo (56min)
Jazda trasami Mazovii, zarośnięte przecinki i szerokie twarde szutrowe dukty. Punkt ładnie położone nad błotnistym bajorkiem.
PK12 – Bunkier – Słomka (1h 14min)
To mój manewr specjalny. Ponieważ PK12 nijak nie pasowało do trasy postanowiłem zjechać do niego po PK10. Gdy kończy się asfalt muszę odnaleźć ścieżkę po prawej stronie stawu. Droga przez łąki jest bardzo niewyraźna, ale jeden ślad, prawdopodobnie po skuterach jest całkiem świeży. Śladem tym idealnie wyjeżdżam na szosę lekko na zachód od Lewiczyna. Na PK12 spotykam Daniela Pakulskiego, to jego drugi punkt dopiero.
PK9 – Góra Dębowa – drzewo (1h 37min)
Wracam do Dwukoły tą samą drogą. Dalej szeroką szutrową drogą i bezbłędnie przecinką w lewo do PK9.
PK8 – Przepust betonowy (2h 02min)
Dojazd łatwy, niestety przepustu szukam zbyt wcześnie i zamiast pojechać dosłownie kilka metrów dalej, cofam się szukając punktu w złym miejscu. Spotykam zawodników, którzy jadą trasę w przeciwnym kierunku, to świadczy o mojej znacznej stracie. Na tym punkcie tracę kolejne 6 minut.
PK7 – Miejsce mordu – za kapliczką (2h 37min)
Teraz najdłuższy przelot pierwszego etapu. Wybieram optymalną trasę przy fermach kurzych. Dalej otwarty asfalt, zaczynam odczuwać jak jest piekielnie gorąco. Przed samym punktem znowu trochę lasu. Zjeżdżając z punktu spotykam Inżyniera.
PK6 – Koniec drogi (2h 58min)
Postanowiłem jechać dalej asfaltem, żeby odrobić trochę czasu. Wyjeżdżam zatem poza mapę aby do PK6 dotrzeć od północy. Myślę, że tego wariantu też nikt poza mną nie próbował. Jest godzina 14 i słońce praży niemiłosiernie.
PK5 – Mostek – Szczepanka (3h 13min)
Organizator uprzedzał, punkty na mostkach będą mokre. To dobrze, trochę ochłody chociaż dla nóg. Prze chwilę zastanawiam się czy nie położyć się w strumieniu. Jednak bzyczące komary i muchy odradzają mi ten pomysł.
PK4 – Mostek – Piekiełko (3h 24min)
Niby tak samo, mostek, przejście przez rzeczkę ale tym razem nie mogę cholerstwa znaleźć! Wreszcie mam! Punkt umieszczony pod mostkiem, dosłownie centralnie od spodu i to jeszcze tak, że go ledwie widać. Nadjeżdżający zawodnik podpowiada, że na PK3 będzie podobnie.
PK3 – Mostek – Zimnocha (3h 35min)
Tym razem woda trochę głębsza. Dwie dziewczyny z trasy pieszej nie mogą się dobrać do przecinaka. Wchodzę pod most i przecinam karty dla dziewczyn oraz jeszcze jednego zawodnika.
PK2 – Bunkier – Krajewo (3h 46min)
Na bunkrze kilka osób bezskutecznie szuka punktu. Znajdują akurat jak podjeżdżam. Kasuję i jadę dalej. Jadąc do PK1 znowu spotykam Inżyniera, który jedzie w przeciwnym kierunku. Jego wariant musiał być kompletnie inny.
PK1 – Przecinka drzewo (3h 57min)
Punkty zaliczam co 10min. Końcówka etapu pierwszego bardzo dobra.
Etap II (4h 10min)
Etap I zakończyłem o 15.10, o 9 min przed Inżynierem. Niestety drugi etap to 100% mięśni i zero orientacji. Dodatkowo teren całkowicie odkryty, a czas ukończenia I etapu nie wystudził słoneczka. Kiedy wreszcie organizatorzy przestaną budować trasy dla ścigaczy? Jak ktoś chce się pościgać, to może spokojnie wybrać jeden z wielu maratonów MTB na nizinach lub w górach. Nie mówię tutaj o jakimś złośliwym ukrywaniu punktów, ale o ustawianiu ich tak, aby umożliwić wielość wariantów trasy. Etap II można było jechać w lewo lub w prawo ale po tych samych ścieżkach, zaliczając punkty jak po sznurku. Żadnej orientalistycznej frajdy.
PK13 – Przepust wodny pod drogą (4h 44min)
Znowu miałem problemy z wyjazdem z Mławy. Piękny punkt w rurze odpływowej pod wałem.
PK14 – Mogiła (5h 14min)
Długie przeloty i łatwe punkty, coś czego najbardziej nie lubię, w przeciwieństwie do Inżyniera.
PK15 – Składownia broni (5h 40min)
Czuję jak słońce wypala mi tatuaże na przedramionach, a w głowie się gotuje. Myślałem, że jak będę jechał na północ to będzie trochę lepiej – guzik. Kilometr przed punktem mija mnie Ula, wygra ze mną o 3 minuty.
PK16 – Bunkier ćwiczebny niemiecki (6h 7min)
Dzwoni do mnie Daniel Pakulski. Dostał udaru słonecznego, wymiotował i mało się nie zadławił na śmierć! Z bólem ukończył I etap i czeka na mnie na mecie! Uff, faktycznie można dostać udaru, może i ja zaraz go dostanę. Zgodnie z sugestią zaczyna mi się robić zimno. Na szczęście dwóch zawodników goniących mnie przy PK16 skutecznie oddala te myśli. Jak się później okazało jechali w przeciwnym kierunku, więc o pogoni nie mogło być mowy. Bunkier pięknie położony na szczycie po środku pola.
PK17 – Bunkier (6h 34min)
Ostatni punkt, ostatni bunkier. Bunkrów było w sumie pięć!
META (6h 52min)
Jak widać organizatorzy byli bardzo łaskawi z limitem czasu. 10h nawet w tych temperaturach, to było dużo za dużo. Aczkolwiek znalazła się osoba, która wjechała na metę na minutę przed zamknięciem.
Przegrywam z Inżynierem o 11min. Załapał się na drugim etapie do pociągu i ścigając po szutrach z punktu A do punktu B, spokojnie odrobił 9 minut straty z pierwszego etapu i jeszcze dołożył 11 minut przewagi.
Zajmuję ostatecznie 15 miejsce w MM i pomimo lekkiego niedosytu (12 minutowe błądzenie po Mławie zaraz po starcie), rozsądek nakazuje być zadowolonym z każdego rezultatu w TOP 20.
- DST 144.71km
- Teren 100.00km
- Czas 08:37
- VAVG 16.79km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 8241kcal
- Podjazdy 743m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Kujawia Orient 2010, Więcbork czyli jak zostałem Kujawiakiem!
Poniedziałek, 5 lipca 2010 · dodano: 05.07.2010 | Komentarze 0
Zaliczone wszystkie 15PK w limicie czasu; przejechane 144,71km na 140 podawane przez Organizatorów oraz zajęcie 8 miejsca (pierwszy raz w top 10 w Pucharze Polski) uprawniaja mnie do nadania sobie tytułu KUJAWIAKA 2010!
Do Więcborka jedziemy w piątek, miejscowość turystyczna pięknie położona nad jeziorami. W sezonie nie jest łatwo o nocleg. Jeden z ośrodków dysponuje wolnym domkiem na weekend. Przyjeżdżamy koło północy, domek w stylu peerelowskim, ciasny zaniedbany ale przynajmniej jest czysto.
Daniel dojeżdża rano z kolegą, wyjechali o 2 i nie spali całą noc. Orientacyjna cykloza dopadła go już całkowicie i zaczyna zarażać innych. Pożyczam mu swojego zimowego Authora, co i tak źle się dla niego skończy.
O 8.30 trafiam na start, nie będzie nas zbyt wielu ale jest czołówka z Panami B. i Danielem Śmieją na czele. Rozdanie map przebiega dosyć zabawnie. Organizatorzy nie znają skali mapy! Wg ich słów jest to 1:50 tys. Pomniejszona 3-krotnie na xero! Nieźle!
Faktycznie mapa fatalna, dziwne kolory i mikroskopijna skala. Mamy do zaliczenia 15 punktów w 9 godzin. Na południu punkty są bardzo gęsto rozłożone, zatem ruszam właśnie tam.
PK1 – samotna wierzba nad stawem
Podobają mi się bardzo konkretne opisy punktów. Droga jest prosta, ale błądzę nie czując jeszcze mapy. Mapa jest niezdefiniowana więc wyznaczam „wzorzec centymetra” czyli ustalam ile metrów ma 1 cm mapy, wychodzi jakieś 750m. Wylatuję na szosę 241 i jadę nią do Zabartowa. Dalej na Pęperzyn i prosto na punkt. Dojeżdżając do PK1 widzę Pawła Brudło, który oddala się od wierzby. Skoro go widzę, to chyba też musiał trochę błądzić!
PK2 – drzewo na skraju lasu, pod linią energetyczną
Wypadam z szutrów ki na asfalt i widzę lasek na wzniesieniu gdzie znajduje się punkt. Ale jak tam dotrzeć gdy dokoła pola? Wbijam się w dróżkę biegnąca na południe, przecinam linię energetyczną i „przecinką” w łanie zboża docieram pod górę na punkt.
PK4 – skarpa na brzegu jeziora
Zjeżdżając z PK2 mijam pociąg złożony z 4 zawodników, już po chwili doganiają mnie na asfalcie. 140km przede mną więc nie próbuję nawet wejść na koło, trzymam swoje tempo i jakość nawigacji. Już po chwili peleton staje na rozwidleniu dróg i przygląda się mapie. Mijam ich i jadę swoje, 500m dalej, pociąg ponownie mnie wyprzedza. Chciałbym żeby nawigacja była trudniejsza, wtedy zobaczylibyśmy wyniki na mecie. PK4 gładko w lesie nad jeziorkiem. Pociąg ma już sporą przewagę
PK5 – plaża; stojąc twarzą do jeziora – po lewej stronie
Ach te wyczerpujące opisy…. Dojazd prosty znowu mijam wracający już z punktu pociąg, trochę się dziwię, bo ja na następny punkt wytyczyłem sobie inna drogę. Na plaży siedzi pani na leżaku i kieruje wszystkich do drzewa na którym jest punkt. Sympatycznie!
PK6 – stara wierzba.
Wybrałem dojazd po lewej stronie jezior, niebieskim szlakiem pieszym. Zdecydowanie najkrótsza droga i jak się okazało wspaniale przejezdna. Przy gospodarstwie znowu pociąg wyjeżdżający z punktu, moja strata zdecydowanie zmalała, to był dobry wybór. Niestety wszystko trwonię w poszukiwaniu wierzby. To jednak ich trasa, choć dłuższa, wpadała prosto na punkt, ja niestety nie miałem szczęścia i właściwe drzewo znajduję dopiero po kilku minutach.
PK7 – drzewo na rozwidleniu ścieżek
Dojazd prosty, żółtym szlakiem pieszym.
PK8 – drzewo naprzeciw pomostu
Wyjeżdżając z PK7 spotykam Adam Wojciechowskiego z Waypointrace. Wiem, że za chwilę mnie dogoni i wyprzedzi, no cóż, taki los emeryta. Długo się waham czy jechać bezmyślnie asfaltem do dalej położonego PK9, a dopiero potem robić PK8 czy na odwrót. Decyduję (chyba jednak błędnie) zaliczyć najpierw PK8. Bardzo jestem ciekaw który wariant wybierze Adam. Bez względu na to i tak spotkamy się po drodze. Na obranej przeze mnie drodze Kujawia Orient, to był jedyny możliwy dylemat wyboru kolejności zaliczania punktów. Mam wrażenie, że maraton na orientacje powinien zawierać znacznie więcej wariantów i różnorodnych kombinacji zaliczania punktów, inaczej staje się zwykłą szutrową ściganką z chwilami postoju na odbicie karty. Bezbłędnie trafiam nad jezioro drogą od południa. Po chwili wyłania się pomost, a naprzeciw niego stoi drzewo z PK8
PK9 – nad ławką
Szuterek na wschód w stronę PK9. Mijam Adama (jego strata jakby lekko się zwiększyła), pyta na który punkt teraz jadę. PK9, no to będę cie gonił, mówi. Wiem, wiem, będziesz gonił i za chwilę przegonisz. Nudna piaszczysta droga na PK9. Rozmyślam tak intensywnie, że zaliczam glebę ryjąc w piachu. Lekkie otarcie skóry pod kolanem, nic groźnego. PK9 ładnie położony, zostawiam rower i zbiegam po skarpie do drzewa nad ławką. Wyjeżdżając do głównej drogi uśmiecham się do Adama, już mnie prawie ma.
PK10 – dąb na skraju lasu
Wracam tą samą drogą. Z przeciwka nadjeżdża Piotr Buciak, który robi pętlę w odwrotnym kierunku i krzyczy do mnie, że PK10 stoi w złym miejscu! Mam czas tylko odpowiedzieć OK, dzięki i zaczynam dumać. Ciekawe gdzie jest punkt i jak go odnajdę, bo nie mam telefonu do organizatora. Na asfalcie jedzie z przeciwka kolejny zawodnik! Ustawiam się po lewej strony i zwalniam, tak aby mieć dłuższą chwilę na wypytanie go o szczegóły. Pytam czy PK10 jest w złym miejscu, a on na to: - nie, punkt jest dokładnie tam gdzie na mapie! Zgłupiałem kompletnie. Jeśli Piotr mówi, że coś jest nie tak, to nie może przecież być inaczej! Wjeżdżam do lasu i precyzyjnie odmierzam metry do przecinki w lewo. Zaczyna się zakręt, to już tutaj powinienem skręcić, jest droga. Jednak licznik wskazuje za mało, jadę dalej, jest druga ścieżka w lewo, skręcam i dojeżdżam na plażę. Tłumy wczasowiczów uświadamiają mi jak jest gorąco, z przyjemnością bym się wykapał. OK., tutaj nie ma co szukać PK, to pewne. Dojeżdżam do jeziora i skrajem lasu wracam na południe. Myślę sobie, pierwsza przecinka i musi być punkt. I jest! Dokładnie tak, jak na mapie. O co chodziło Piotrkowi? Wyjeżdżam na asfalt w miejscu gdzie chciałem skręcić po raz pierwszy. Mam zatem kolejne 5 minut w plecy bez sensu. Rozglądam się ale Adama nie widać, dziwne.
PK11 – podwójne drzewo
Sympatyczny szutrowy przelot do PK11. Nareszcie trochę lasu i cienia, upał zaczyna dawać się we znaki. Skończyło mi się picie w bukłaku i zaczynam myśleć o jakimś sklepie. Najbliższe miejsce na trasie, to wieś Witkowo przed PK12. Dojeżdżam do mostku pomiędzy jeziorami, to tu trzeba szukać punktu. Czerwone kółko na mapie sugeruje miejsce po lewej stronie, biegam zatem we wszystkie strony szukając podwójnego drzewa. Mija trochę czasu zanim znajdę właściwe drzewo oczywiście po prawej stronie!
PK12 – drzewo nad brzegiem rzeki
Teraz długi przelot z tankowaniem w Witkowie. Przejeżdżam całą wieś, jednak sklepu nie ma, wreszcie widzę chłopa i pytam. Najbliższy sklep 5km stąd, ale oferuje mi wodę ze studni. Nabieram pełno do bukłaka i uzupełniam tabletkami Isostara. Po chwili żałuję, że nie polałem się cały tą wodą. Do PK12 ruszam na skróty przez las. Droga mocno piaszczysta i często schodzę z roweru. Odcinek jednak wyjątkowo krótki i zaraz docieram do głównej szutrówki. Kilkadziesiąt metrów dalej rzeka i kolejny punkt zaliczony.
PK13 – przepływ, stara wierzba przy kanale
To chyba najpiękniejszy odcinek na całej trasie. Wybrałem krótszy wariant, ścieżką na północ od jeziora Mochel. Tam czekały mnie błotniste drogi, dziurawe kładki i cudowny wąwóz. W lesie spotykam lekko zagubionego zawodnika, któremu wskazuje precyzyjną drogę do wąwozu. On zaś uświadamia mi że PK13 leży na skrzyżowaniu torów kolejowych i rzeczki, że żadna droga tam nie prowadzi. Już lekko wyjeżdżona trasa w pokrzywach prowadzi do kanału, teraz pozostaje znaleźć wierzbę po jednej ze stron. Nie jest to łatwe gdyż nasyp kolejowy dosyć stromy. Zostawiam rower i wspinam się. Jest drzewo, jest punkt. PK13, to zdecydowanie najbardziej atrakcyjne PK całego maratonu.
PK14 – brzoza na skrzyżowaniu
Najprostsza droga byłaby po torach, ale jechać się nie da więc szukam innego rozwiązania. Po wyjściu z lasu jest droga przy torach, która się urywa oraz droga wzdłuż lasu której nie ma na mapie. Wybieram tą pierwszą licząc, że się nie urwie i doprowadzi mnie do asfaltu na południu. Niestety droga kończy się gospodarstwem, jeszcze chwilę nawołuje gospodarzy ale w taki upał nikt nie zamierza chyba wychodzić na dwór na spotkanie z nieznajomym. Jest jeszcze jedna droga na wschód do innego gospodarstwa. Ryzykuję i mam więcej szczęścia. Młodzież na podwórku informuje mnie, że jest przejazd na drugą stronę. Szybko dojeżdżam do asfaltu i jestem już w Starej Cerkwicy. Przed punktem znowu mijam piękne kąpielisko na jeziorem Brzuchowo. Brzozy takie cieniutkie, że przestrzelam, dojeżdżam do krawędzi lasu i cofam się, odnajdując wreszcie punkt na chudej brzózce.
PK15 – dąb; stojąc frontem do pałacu
Zostały mi dwa punkty, dwa najdłuższe przeloty i dwie godziny do zamknięcia mety. Droga jest jednoznaczna – szlak Rycerza Bossuty . Patrzę uważnie na uciekające minuty, docieram do Komierowa, wiem, że nie zrobię błędu z BikeOrientu, mam jeszcze mnóstwo czasu! Opuszczony pałac, ile takich pięknych miejsc rujnuje się w naszym kraju! Wydaje mi się, że punkt nie wisiał na dębie, tylko na jakimś innym drzewie, ale to już nieistotne.
PK3 – kaplica (uwaga: podaj dokładną datę powstania obozu w Karolewie)
Ten element krajoznawczo-historyczny odczytałem dopiero przed samym PK3. Dojazd długi, szybki, asfaltowy
META
8h 38min 45s
Zająłem 8 miejsce (pierwszy raz w pierwszej 10 w Pucharze Polski). Adam przyjechał na 10 pozycji tuz przed zamknięciem mety. Jak mówił, szukał bezskutecznie PK10, po czym zadzwonił do organizatorów, którzy potwierdzili błędna lokalizację tego punktu. Czyli dokładnie to samo co mówił Piotr Buciak.
Jestem w szoku, to świadczy jedynie o tym jak odmiennie patrzymy i czytamy mapę. Topograficznie względem przecinek i ścieżek punkt był zlokalizowany dokładnie tak jak na mapie. Nie zgadzały się natomiast odległości (myślę, że nie tyle błędnie narysowany jest punkt, co sama mapa zawiera błędy w tym miejscu). Przez to ja oraz m in. zawodnik, którego spotkałem na trasie trafiliśmy na PK10 bezbłędnie, natomiast wytrawni orientaliści tacy jak Piotr czy Adam nie mogli zupełnie znaleźć punktu, bo nie był on precyzyjnie tam gdzie na mapie (Piotr zajął przez to dopiero 5 miejsce).
Daniel Pakulski na moim Authorze przyjeżdża 10 minut po mnie... bez siodełka! Pękła mu śruba mocująca siodło do sztycy i po zaliczeniu 7 punktów musiał na stojąco zjechać do mety. To jeszcze raz potwierdza, że Daniel musi kupić sobie 29era!
Impreza bardzo udana, jak widać nawet skromnymi środkami można zorganizować ciekawy maraton. Z pewnością można dopracować punkty tak, aby wycisnąć więcej z ciekawych terenów Krajeńskiego Parku Krajobrazowego. Mam nadzieję, że Kujawia Orient na stałe zagości w Pucharze Polski, jako impreza mocno punktodajna z uwagi na małą liczbę uczestników :-)