Info

Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień5 - 2
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń7 - 0
- 2013, Grudzień2 - 0
- 2013, Listopad4 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień9 - 2
- 2013, Lipiec7 - 3
- 2013, Czerwiec8 - 5
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień8 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty7 - 0
- 2013, Styczeń8 - 1
- 2012, Grudzień4 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień7 - 1
- 2012, Sierpień10 - 0
- 2012, Lipiec7 - 0
- 2012, Czerwiec9 - 0
- 2012, Maj7 - 2
- 2012, Kwiecień6 - 0
- 2012, Marzec9 - 0
- 2012, Luty5 - 1
- 2012, Styczeń7 - 0
- 2011, Grudzień6 - 1
- 2011, Listopad5 - 1
- 2011, Październik7 - 0
- 2011, Wrzesień10 - 0
- 2011, Sierpień15 - 2
- 2011, Lipiec8 - 5
- 2011, Czerwiec5 - 6
- 2011, Maj7 - 3
- 2011, Kwiecień3 - 1
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2011, Styczeń6 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad3 - 5
- 2010, Październik10 - 6
- 2010, Wrzesień9 - 12
- 2010, Sierpień6 - 20
- 2010, Lipiec6 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 2
- 2010, Maj10 - 16
- 2010, Kwiecień8 - 1
- 2010, Marzec12 - 7
- 2010, Luty8 - 1
- 2010, Styczeń11 - 32
- 2009, Grudzień7 - 0
- 2009, Listopad7 - 3
- 2009, Październik6 - 1
- 2009, Wrzesień7 - 4
- 2009, Sierpień14 - 1
- 2009, Lipiec9 - 3
- 2009, Czerwiec8 - 1
- 2009, Maj13 - 8
- 2009, Kwiecień5 - 0
- 2009, Marzec6 - 1
- 2009, Luty5 - 1
- 2009, Styczeń3 - 2
- 2008, Grudzień1 - 0
- 2008, Listopad5 - 0
- 2008, Październik6 - 0
- 2008, Wrzesień8 - 0
- 2008, Sierpień17 - 2
- 2008, Lipiec6 - 0
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj6 - 0
- 2008, Kwiecień6 - 0
- 2008, Marzec3 - 0
- 2008, Luty5 - 0
- 2008, Styczeń4 - 0
- DST 10.70km
- Czas 00:37
- VAVG 17.35km/h
- VMAX 33.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Kalorie 472kcal
- Podjazdy 40m
- Sprzęt Author Traction
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Czwartek, 23 września 2010 · dodano: 23.09.2010 | Komentarze 0
A jutro już jadę do Ustronia!
- DST 17.05km
- Czas 01:05
- VAVG 15.74km/h
- VMAX 34.20km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 985kcal
- Podjazdy 80m
- Sprzęt Author Traction
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Środa, 22 września 2010 · dodano: 22.09.2010 | Komentarze 0
Dzisiaj jeszcze spotkanie na Placu Konstytucji. Niesamowite, w obie strony z Ogrodowej przejazd zajął mi 30minut. Samochodem jechałbym na pewno ponad godzinę, nie mówiąc o czasie spędzonym na poszukiwanie miejsca parkingowego! Kluczenie w centrum między ludźmi lub samochodami, to niezłe XC!
Dodałem nareszcie relację z Łemkowskiego Orientu
- DST 10.05km
- Czas 00:34
- VAVG 17.74km/h
- VMAX 32.60km/h
- Temperatura 15.0°C
- Kalorie 475kcal
- Podjazdy 48m
- Sprzęt Author Traction
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Wtorek, 21 września 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 2
Lepsze te 10km niż nic, pocieszam się. Na ścieżce rowerowej policja zajechała mi drogę. Zbluzgałem ich.
- DST 9.73km
- Czas 00:43
- VAVG 13.58km/h
- VMAX 29.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 494kcal
- Podjazdy 37m
- Sprzęt Author Traction
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy i z powrotem
Poniedziałek, 20 września 2010 · dodano: 20.09.2010 | Komentarze 0
To wstyd mieć pracę tak blisko domu, żeby nie opłacało się jechać do niej rowerem. Czasami chodzę pieszo.
- DST 133.32km
- Teren 10.00km
- Czas 05:18
- VAVG 25.15km/h
- VMAX 45.80km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 173 ( 96%)
- HRavg 148 ( 82%)
- Kalorie 4782kcal
- Podjazdy 357m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Warszawa - Ostrołęka
Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 20.09.2010 | Komentarze 4
Ładna pogoda, szybka trasa bez samochodów. Próba powrotu do formy i trening przed Istebną.
- DST 41.05km
- Teren 30.00km
- Czas 01:57
- VAVG 21.05km/h
- VMAX 38.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 171 ( 95%)
- HRavg 144 ( 80%)
- Kalorie 1631kcal
- Podjazdy 103m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętla
Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 0
Nareszcie! To były bardzo ciężkie dwa tygodnie bez roweru!
- DST 90.34km
- Teren 80.00km
- Czas 04:26
- VAVG 20.38km/h
- VMAX 41.10km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 181 (100%)
- HRavg 160 ( 88%)
- Kalorie 3917kcal
- Podjazdy 305m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
MTB Mazovia - Pułtusk
Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 06.09.2010 | Komentarze 3
Ostatni weekend przed wyjazdem. W tym roku na Mazovii byłem tylko w Zgierzu, ale tamtego występu nie można liczyć. To był okres kiedy lekarze straszyli mnie poważną chorobą i zalecali jazdę na rowerze do tętna 130, czyli mniej więcej tyle ile potrafię mieć stojąc na starcie :-)
Cel był jeden: przebić się z X sektora i zdążyć do 14.00 na rozjazd na GIGA. Wydaje mi się, że Organizator skrócił limity czasu, tak aby nie skręcali tam przypadkowi ludzie, którzy często kończyli zawody bardzo późno. Z wyliczeń wynika, że jeśli utrzymam średnią 20km/h, to bez problemu zdążę na rozjazd.
Na starcie spotykam Damiana z rodziną. Sabina pstryka mi fotę, która teraz widnieje w relacji Damiana. Bardzo dziękuję, czuję się zaszczycony! Mam wrażenie, że ten blog jest jednym z najpoczytniejszych na bikestats.pl.
Start asfaltowy, tłoczno i szybko. A to co zobaczyłem mogło wydarzyć się chyba tylko w X sektorze. Na zakręcie dwóch zawodników przede mną łapie kontakt, dotykają się lekko rowerami na łuku ale jadą dalej. Słyszę kilka bluzg z obu stron. Kawałek dalej zrównuję się z szybszym z nich i kątem oka widzę jak ten „bardziej pokrzywdzony” podjeżdża do niego z boku i brutalnie łokciem uderza go w ramię. Słyszę z tyłu grzmot upadającego roweru. Odwracam głowę, łobuz utrzymał się na kołach i jedzie dalej. Próbuje odczytać jego numer ale nie udaje mi się w całości. Naturalnie przechodzi mi przez głowę żeby się zatrzymać i złapać drania, ale nie jest to takie proste przy 30km/h i sporej grupie jadących dokoła, decydują ułamki sekund, kiedy jest już na to za późno. Mam tylko nadzieję, że poszkodowany zapamiętał ten numer i przekazał Organizatorom. Byłem w ciężkim szoku! W życiu nie widziałem takiego zachowania i to gdzie, na końcu stawki. Żałosna zawiść i chęć zemsty!
Na starcie jak zwykle wchodzę na bardzo wysokie obroty 170 – 180 bpm na pierwszych 15km. Nienawidzę tych szybkich maratonów, ale o dziwo mam na nich najlepsze wyniki! Jest w miarę szeroko i powoli przebijam się do przodu. Nie rozpycham się łokciami i nie krzyczę „lewa wolna”. Kilometr po kilometrze odnajduję swoje tempo i staram się je utrzymywać. Średnia prędkość to około 21km/h, co pozwoli mi spokojnie zdążyć na rozjazd. Przyklejam się do fajnego zawodnika z numerem 579 i już do końca pierwszej pętli jedziemy razem. Raz na kole, raz z przodu, tempo mocne, idealne na tym odcinku trasy.
Na rozjazd wpadam po 2h23min (czyli około 13.30, pół godziny przez zamknięciem). Trochę się wyluzowuję, zjadam batona i na piaskach uciekają mi plecy z numerem 579. Całą drugą pętlę jadę samotnie i nie utrzymuję już tak dobrej średniej.
Metę osiągam z czasem 4h26min, co daje mi 56 miejsce i awans do V sektora! Nie spodziewałem się aż takiego wzrostu, skromny cel został osiągnięty. Kolega Wojciech z numerem 579 pomimo, że przyjechał przede mną, to jest 58 gdyż startował z wcześniejszego sektora.
Wyliczyłem sobie jeszcze, że gdybym zjechał na MEGA, to miałbym nawet IV sektor z czasem około 2:30.
- DST 36.24km
- Teren 5.00km
- Czas 01:59
- VAVG 18.27km/h
- VMAX 39.60km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 160 ( 88%)
- HRavg 131 ( 72%)
- Kalorie 1138kcal
- Podjazdy 137m
- Sprzęt Author Traction
- Aktywność Jazda na rowerze
Po Warszawie
Piątek, 3 września 2010 · dodano: 03.09.2010 | Komentarze 1
Buty rowerowe wciąż mokre po Łemkowskim Oriencie! Bardzo dawno nie jeździłem w zwyklych pedałach. Dziwne uczucie. Rejestracja na Mazovię w Pułtusku. Niebawem czeka mnie długi zagraniczny wyjazd służbowy i wymuszony odpoczynek od roweru. Chciałbym zatem pojechać Giga, byle tylko zdążyć na rozjazd, bo startuję z 10 sektora przecież.
- DST 82.14km
- Teren 70.00km
- Czas 09:04
- VAVG 9.06km/h
- VMAX 56.60km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 176 ( 97%)
- HRavg 142 ( 78%)
- Kalorie 8529kcal
- Podjazdy 1838m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Łemkowski Orient
Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 30.08.2010 | Komentarze 0
Kolejny kapitalny maraton na orientację zorganizowany przez ekipę BikeOrient! Zakochałem sie w tamtych terenach i ludziach.
MAPA
W piątek po południu trasa krakowska nadzwyczaj pusta i przejezdna! Agroturystyka „Pod Kornutami” (polecam!!!) w miejscowości Bartne, 4km od Bodaków gdzie znajduje się baza maratonu. Dojeżdżamy około 22.00, jest ciepło ale deszczowo, coś zbliżonego do Izerskiej Wyrypy . Pytamy gospodarzy czy okoliczna rzeczka nie wylewa?
Maraton organizowany jest przez ekipę Bike Orient więc zapowiada się ciekawa przygoda. Nie spinam się za bardzo gdyż maraton nie jest wliczany do Pucharu Polski.
Start – 9.00
Tuż po rozdaniu map zaczyna ostro padać. Jest jednak około 20 stopni, więc nie przeszkadza mi to zbytnio. Mapy świetnie przygotowane. Format A3, jednostronne, świeżo aktualizowane, dostępne folie zarówno na mapę jak i na kartę startową – pełen profesjonalizm. Z ważnych rzeczy należy dodać, że opisy punktów nie są zgrupowane w legendzie mapy, tylko umieszczone bezpośrednio przy punktach. W związku z tym nie trzeba ciągle przekładać mapy aby przeczytać opis punktu. W ciągu całego maratonu przekładałem mapę tylko 2 razy!
PK5 Skrzyżowanie dróg – 9.30
Zostałem trochę na starcie żeby lepiej poznać mapę. Zaczynam od gór, chce najtrudniejsze punkty zrobić na początku oraz dojechać do Odcinka Specjalnego jak najszybciej, bo tak SA zgromadzone Az trzy punkty na niewielkiej przestrzeni. Wspinam się asfaltem, a później szutrówką. Obok mnie dwóch zawodników na rowerach i dwóch pieszych. Wszyscy trzymają się głównej drogi i skręcają na wschód. Przedziwne czytanie mapy… ja przecinam strumień i jadę prosto na północ wąską dróżką. Później odbijam na wschód i bezbłędnie odnajduję PK5. Jak się później okaże tylko nieliczni go znaleźli, podobno kilka osób szukało go 4 godziny bez skutku! To właśnie dlatego takie punkty trzeba zaliczać na początku ze świeżymi siłami i umysłem.
PK7 brzeg potoku – 10.50
Chciałem przebić się szybko do zielonego szlaku pieszego, który prowadził prosto na punkt. Niestety, jak to w górach, droga która najpierw idzie na wschód, za chwile skręca i biegnie na południe… A tu jeszcze jakieś autostrady porobili, których rzecz jasna w ogóle nie ma na mapie. Jadę zatem na południe, bo droga piękna, twarda i szeroka. Myślę sobie, że najwyżej dojadę do żółtego szlaku i nim będę się wspinał do zielonego. Niestety po jakichś 4km droga się kończy, pozostaje mi off-roadowe podejście na azymut do zielonego z rowerem na plecach. Na szlak wchodzę dokładnie na wysokości Rezerwatu Kornuty, moim oczom ukazują się cudowne skały piętrzące się tutaj w dużych ilościach. Zakumałem też nazwę mojej agroturystyki – „Pod Kornutami”! Zielony szlak jest rewelacyjny do rowerowania, jak tu pięknie! PK7 znajduję łatwo, chociaż potoku nie ma (zostaliśmy o tym uprzedzeni przez Orgów)
PK10 ambona – 12.00
Zielonym do końca i przesiadka na czerwony. Na mapie poziomice wyglądają złowrogo, w rzeczywistości cudowny szybki i bezpieczny zjazd. Na końcu potworne błoto, zapadam się po kolana. Wreszcie przecinam asfalt w Bartnem i dalej czerwonym pieszym trasa z bajecznymi widokami na Beski Niski. Wymyśliłem sobie chytry plan, żeby nie tracić wysokości, do PK10 postanawiam dotrzeć od płn.-wsch., szerokim szutrem, który urywa się na mapie gdzieś w okolicy. Odbijam zatem na wschód z czerwonego i pędzę z góry z prędkością w okolicach 40km/h. Droga dokładnie jak na mapie urywa się i ostatni kilometr znowu z buta, bardzo zarośniętą drogą przez las. Wychodzę na łąkę i w oddali widzę drzewo-ambonę z lampionem. To chyba był całkiem dobry wariant.
PK10 - ambona
PK6 krzyż przydrożny – 12.28
Łąką zjeżdżam do Wołowca i wpadam na żółty Winny Szlak Rowerowy. Nie wiem skąd ta nazwa, ale szlak jest genialny! Jadąc przecinam kilka razy rzekę Zawoję. Kamieniste dno rzeki jest przejezdne, a wodę mam na wysokości połowy koła. Buty już i tak miałem mokre ale teraz po wyjechaniu z lodowatej rzeki jest mi niemal gorąco w stopy. Punkt bezpiecznie wisi przy drodze.
PK13 szczyt wzniesienia – 13.15
Za PK6 szlak winny nie zmienia swojego charakteru, jednak tym razem rzeczka nieco większa – to Wisłoka. Kolejne przejście, tym razem wpław po pas. W miejscowości Czarne zapada decyzja co robić: czy najpierw zaliczam OS, a potem wracam do PK13 i dalej do PK15, czy też jadę do PK13 potem OS, a o PK15 zapominam. Patrząc na zegarek i umiejscowienie PK15 na mapie, wybieram drugi wariant. PK13 znajduje bez kłopotów, tyle że górka wysoka i trzeba z buta.
Odcinek Specjalny – 13.55 – 15.15
Odcinki Specjalne, to nie jest mój mocny punkt. Zaczynam nietypowo, bo od zachodu, gdzie dojechałem asfalto-szutrem, tracąc sporą różnicę wysokości. Od początku schody, najpierw nie trafiam na „ząbek” widoczny na mapie i znowu muszę poruszać się na azymut pod górę. Znajduję PK1. Zaczyna się poważna burza. Leje niemiłosiernie i gwałtownie spada temperatura. Zaczynam czuć zmęczenie, choć to dopiero 40km! Las jest bardzo gęsty i poprzecinany wieloma drogami, których nie ma na mapie. Pomimo to dość łatwo odnajduje PK2, tuż za szczytem górki. Przed wyjazdem z lasu mylę drogę i jadę prosto za daleko. Wracam, odnajduję właściwą i wyjeżdżam z lasu. Teraz odcinek prowadzi jego skrajem, punktu nie widzę. Za strumieniem mam polaną zjechać do asfaltu, tam jest koniec odcinka, ale wciąż nie widzę PK3. Łąka ma spore nachylenie więc jeżdżenie tam i z powrotem kosztuje mnie wiele sił. Wreszcie odpuszczam, nie znajduję trzeciego punktu i jadę dalej do PK9. Wg Orgów punkt był na skraju lasu tuż przy wyjeździe, oznacza to tylko tyle, że koło niego przejechałem i go nie zauważyłem. Szkoda, to jednak spory błąd, nie powinienem był odpuszczać!
PK9 cmentarz wojenny – 16.00
Zimno przeraźliwe, na asfalcie zatrzymuję się i na przystanku zakładam na siebie wszystko co miałem w plecaku. Kurtka trochę pomogła ale nie na zjazdach. Jak się później okazało temperatura spadła o 10 stopni! Asfalt do Gładyszowa i dalej pod górę szlakiem krajoznawczym na cmentarz niemiecki. Cmentarze są w niesamowitym stanie. Zadbane, ogrodzone murem z kamienia, często z wielkimi pomnikami i tablicami pamiątkowymi. Spotykam kilku zawodników, to praktycznie pierwsi uczestnicy, których widzę od początku rajdu!
PK8 cmentarz wojenny – 17.15
Deszcz, zimno i spojrzenie na zegarek ułatwiają decyzję. PK12 nierealne, jadę zatem do PK8, by jeszcze mieć szanse na łatwe PK11 i PK14. Główna droga 977 i serpentyny na Przełęcz Małastowską. Pokonuję 300m przewyższenia w pionie. Na przełęczy odbijam na Przysłup i dalej jest pod górę! Wreszcie skręcam w stronę punktu ale nigdzie nie widać oznaczeń szlaku krajoznawczego. Jadę na ślepo główna drogą i dopiero po chwili orientuję się, że droga wyprowadziła mnie w pole! Dlaczego znowu nie patrzyłem na kompas? Wracam i na punkt próbuję dostać się skrótem. Odnajduję nawet szlak ale zamiast pojechać w prawo, ja jadę nim w lewo dalej na północ. Dżizas! Tracę kolejne 30 minut zanim odnajduję wielki cmentarz wojenny.
Meta – 18.03
Pomimo tej głupiej straty, mam jeszcze czas, żeby pojechać do PK11, ale zjazd z Przełęczy (tutaj Vmax = 56,6km/h) zmroził mnie na kość. Czuję się sztywny jak sopel lodu, nie mam siły pedałować. Ponieważ miałem się nie napinać, postanawiam zjechać na metę godzinę przed czasem, z zaliczonymi zaledwie 9 punktami kontrolnymi, co i tak daje mi 5 miejsce.
Maratony na orientację w górach, rządzą się swoimi prawami. Dziesiątki leśnych dróg nienaniesionych na mapie, różnice wysokości, gwałtowne zmiany pogody, to wszystko powoduje, że trzeba analizować mapę znacznie częściej niż w przypadku maratonów nizinnych. Beskid Niski oraz jego mieszkańcy dają kapitalne możliwości uprawiania kolarstwa górskiego. Wkrótce tu wracam, na rower i na rydze. Po raz pierwszy skorzystam z tej samej oferty agroturystycznej!
- DST 105.73km
- Teren 90.00km
- Czas 10:15
- VAVG 10.32km/h
- VMAX 51.80km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 187 (103%)
- HRavg 151 ( 83%)
- Kalorie 5327kcal
- Podjazdy 2920m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Supermaraton Podhalański - Kluszkowce
Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 26.08.2010 | Komentarze 6
Długo zastanawiałem się czy to kategoria "Maratony" czy jednak "Orientacja"?
Na początek napiszę, że zająłem 3 miejsce w M4 (!!!!), ale byłem przedostatni z tych którzy ukończyli... Przeżyłem i to jest najważniejsze. To przecież moje pierwsze GIGA w górach! 15km przed metą jeszcze pęknięty łańcuch. Pasmo Lubania, które śni mi się do tej pory po nocach. Potworny podłaz pod Turbacz i świetne zjazdy, na których jednak bardzo trzeba było pilnować słabo oznakowanej trasy.
Po Izerskiej Wyrypie nabrałem wielkiej chęci na góry. Chciałem się styrać, paść na pysk, czołgać i błagać o zwiezienie z trasy.
Pomyślałem zatem o Supermaratonie Podhalańskim, który organizatorzy nazywają polskim Salzkammergut Trophy. Zapisałem się na trasę OPTI (GIGA) 100km, na 200km chyba już nigdy w życiu stać mnie nie będzie. Na szczęście pogoda zapowiadała się dobrze.
W piątek wstałem z jakimś potwornym bólem pod łopatką. Ja jednak jestem już złom, sypię się i takie pomysły nie powinny przychodzić mi do głowy! Pomimo tego ruszamy rano, tak aby zdążyć na obowiązkową odprawę techniczną dla dystansów 100 i 200, która ma odbyć się o godzinie 20.00.
Niemiłosierne korki na trasie powodują, że do Kluszkowców docieramy dopiero na 19.00. Nasza kwatera jest 50m od bazy maratonu, to naprawdę wspaniała lokalizacja. Podczas rejestracji widzę, że trasa uległa sporym modyfikacjom. Biorę nową mapę aby w domu poprawić tracka w Garminie. Na odprawie dostajemy kluczowe informacje dotyczące oznakowania. Jak się okazuje podstawowym znakowaniem są czerwone taśmy Kellysa wiązane na drzewach i słupach, w następnej kolejności kolorowe strzałki i strzałki malowane na asfalcie. To niezwykle cenna informacja bez której miałbym problemy z ukończeniem maratonu.
Śpię kiepsko (jak zawsze), ale tym razem to chyba przez wyjątkowo kolarskie danie jakie Pani gospodyni przygotowała dla nas na wieczór – tłuste łazanki z kapustą i boczkiem! Wspaniały pomysł, żeby się tego najeść przed snem!
7.45, jestem gotowy na starcie. Jeszcze są mgły, ale już wiadomo, że pogoda będzie cudna, może nawet zbyt upalna. Jest nas 28 osób, w tym dwie dziewczyny. Na starcie spotykam jeszcze Piotra Czapskiego (znajomy znajomych, którego poznałem rok temu po maratonie w Głuszycy). Po starcie szybko odnajduję swoje miejsce w szeregu – ostatnie, razem z jedną z pań. Pierwsza górka, a ja już podchodzę. Snują mi się typowe w tej sytuacji myśli - co ja tutaj robię, nie nadaję się w góry, jak zamierzam zrobić 100km, skoro na pierwszej malutkiej górce schodzę z roweru i podchodzę? Idzie ze mną dziewczyna i jeszcze jeden zawodnik, reszta uciekła w dal. Po chwili zaczyna się długi asfaltowy zjazd z Czorsztyna do Niedzicy. Wyprzedzam nieznacznie koleżankę, ale mijając ją zapowiadam, że nie na długo.
Powoli zaczyna robić się bardzo ciepło, a unoszące się mgły odkrywają niesamowite widoki na Tatry. Widokowo to najpiękniejszy maraton na jakim byłem.
Podjeżdżamy pod Pieski Wierch (980m) i potem Hołowiec (1035m). Póki co nie mam problemów z oznakowaniem trasy, ale trzeba bacznie uważać na wstążki w newralgicznych momentach. Problemem są szybkie zjazdy, na których rozglądanie się za wstążkami jest uciążliwe i zazwyczaj wymagało hamowania.
Prawdziwy dramat powstał jednak w miejscowości Nowa Biała, gdzie oznakowania zniknęły. Za moment spotykam dwóch wracających zawodników. Krzyczą, że pomyliliśmy drogę, ale ja dosłownie przed momentem widziałem strzałki kierujące prosto. Zjeżdżam więc kawałek dalej i staję na skrzyżowaniu, faktycznie nie ma tu żadnych oznakowań. Wyciągam z plecaka mapę i porównuję z Garminem. Tutaj powinniśmy jechać zielonym szlakiem na zachód w stronę Gronkowa. OK, jadę zatem pomimo braku oznakowań. Z tyłu w oddali widzę koleżankę i zamykający wyścig Quad, jednak nie chce mi się na nich czekać. Próbuję dodzwonić się do Organizatora, na numer który nam podali, na specjalnie wydrukowanych kartkach. Niestety wybrany abonent jest poza zasięgiem – gratulacje! Kilkukrotne próby połączenia nie dają rezultatu, jadę i wreszcie po kilku kilometrach odnajduję oznakowaną trasę. Wygląda, że Organizatorzy zmienili ten odcinek w ostatniej chwili, bo nijak ma się to do wczoraj otrzymanej mapy z modyfikacjami! To był jedyny problem z oznakowaniem trasy jaki miałem, nigdy więcej nie błądziłem, ale zawsze zachowywałem czujność i skupienie, które towarzyszą mi zwykle w maratonach na orientację.
Na 60km (przedmieścia Nowego Targu) docieram do drugiego bufetu. Dopiero tutaj zjadam pierwszego batona! Zazwyczaj po takim dystansie kończyłem maratony górskie, dzisiaj ten, tak naprawdę dopiero się zaczyna. To kompletna głupota, że nic do tej pory nie jadłem, jedyne co mnie usprawiedliwia, to to, że jest dopiero 12.30 –jestem na tracie raptem cztery i pól godziny! Napełniam bukłak izotonikiem oferowanym przez Orgów koloru zgniłej wiśni. Smak wodnisty, ohydny, izotonik wymieszany w proporcjach zapewne dalekich od tych zalecanych przez producenta. Zaczyna się podjazd na Turbacz. Mój podjazd kończy się bardzo szybko, a zaczyna żmudny, wyczerpujący podłaz. Trasa ponownie łączy się z zielonym szlakiem pieszym i coraz częściej mijam rozbawionych turystów. Zaczynam ponownie wątpić w sens tej wyprawy, Dzwonię do Magdy żeby dodała mi otuchy i trochę wiary w siebie.
Organizatorzy zrezygnowali z Turbacza na trasie 100km i dali nam wejść tylko na Bukowinę Waksmundzką (1105m). No i dzięki Bogu! Zaczyna się piękny zjazd szlakiem niebieskim. Na zjeździe, chociaż nie jadę tak słabo wyprzedza mnie zawodniczka, to Marta Ryłko z Krakowa. Rozmawiamy trochę i razem docieramy do kolejnego bufetu. Jest godzina 14.05, dowiaduję się, że to jest właśnie miejsce gdzie obowiązuje limit wjazdu – 17.30. Czyli nie jest źle! Zostaję wpuszczony i mam wszelkie predyspozycje by ukończyć ten wyścig (poza siłami, które już dawno mnie opuściły). Marta rusza pierwsza, a ja chwilę za nią. Przez pewien czas jadę z tyłu, wreszcie na którymś podjeździe wyprzedzam. To nie był wynik moich umiejętności czy ambicji lecz po prostu duże koło, które nie pozwala mi jechać zbyt wolno pod górę. Kilka kilometrów dalej kolejne okrutne podejście i docieram do kultowego czerwonego szlaku pieszo-rowerowego. Trasa biegnie nim do Przełęczy Knurowskiej gdzie samochód z organizatorami kieruje nas na asfalt w lewo w dół w stronę Ochotnicy Górnej. Jadę szybko, ale pilnowanie rzadko rozwiniętych taśm znakujących nie pozwala rozwinąć maksymalnej prędkości – szkoda. Wreszcie strzałki i zjazd na wąziutką, chyba świeżo wyasfaltowaną drogę, która pnie się pionowo w górę. Przejechanie 1800m asfaltu/238m w pionie zajmuje mi blisko 30minut! Tu wyprzedza mnie czołówka dystansu 200km! Na szczycie trzeci bufet, jest godzina 15.45 i mam przejechane 87km. Przesympatyczny Pan smaruje mi łańcuch i pomaga uzupełnić izotonik. Przede mną pasmo Lubania, zostaje poinformowany, że łatwo nie będzie. Gdy odjeżdżam z bufetu widzę Martę, która się na nim melduje.
Pasmo Lubania wspominam bardzo źle. 3km za bufetem pęka mi łańcuch! Tego jeszcze brakowało! Staję i szukam w plecaku spinki. Mija mnie reszta „dwustukilometrowców”, a chwilę potem Marta.
Pyta mnie – łańcuch?,
łańcuch - odpowiadam.
- Masz skuwacz?
- Mam. I tyle ją więcej widziałem.
Opuszcza mnie zatem ostatnia iskierka motywacji do walki… Podczas 12 minut które spędziłem skuwając łańcuch obsiadło mnie kilka milionów much. To były najpiękniejsze górskie muchy jakie poznałem – dręczyły mnie, ale nie gryzły! Ruszam w dalszą drogę, jestem ostatni i dobrze mi z tym. Gorzej jest z trasą, mijają kolejne kilometry, a Lubania nie widać. Pasek na GPSie ma ciągle tą samą długość, może do tego szczytu nie da się dojechać? Może tej góry w ogóle nie ma? Jezu, dzwonię do Magdy i błagam żeby wysłała po mnie śmigłowiec. Nie pomagają picie ani batony, jestem z waty. Wreszcie Lubań, a właściwie jego okolice i ostatni bufet. Najwyższy punkt jaki pokazał Garmin to 1109 mnpm. Rozpoczyna się piękny zjazd kamienistymi szutrówkami do Kluszkowców. Na mecie jestem z czasem 10h 15min 43s po pokonaniu 105,73km.
Zajmuję 23 miejsce na 24 zawodników którzy ukończyli wyścig (2 osoby wycofały się z maratonu). Ale, uwaga, jestem trzeci w kategorii M4. Czyli byłem na PODIUM, o którym dowiedziałem się kilka dni po powrocie do domu….
Wyścig wspaniały. Dla mnie, który walczył wyłącznie z samym sobą, wprost idealny. Znakowanie trasy na pewno nie podobało się, tym którzy jechali ścigać się o czołowe lokaty. Poza tym można mówić o Supermaratonie wyłącznie w pozytywnych słowach. Niesamowite tereny i widoki, bufety bez większych zastrzeżeń, świetne nagrody i duża ilość loterii fantowych (nawet ja wygrałem płyn do konserwacji łańcucha, czyżby wiedzieli że mi pękł na trasie?). Zapewne daleko mu do Salzkammergut Trophy, ale to dopiero druga edycja i liczę, że będą następne.
Supermaraton Podhalański spełnił wszystkie moje oczekiwania: styrałem się, padłem na pysk, czołgałem się i błagałem o zwiezienie z trasy!
PS:
Przemiła Pani odpowiedziała na mojego maila i obiecała przesłać pamiątkowe trofeum za zajecie 3 miejsca w M4!!!