Info

Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień5 - 2
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń7 - 0
- 2013, Grudzień2 - 0
- 2013, Listopad4 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień9 - 2
- 2013, Lipiec7 - 3
- 2013, Czerwiec8 - 5
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień8 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty7 - 0
- 2013, Styczeń8 - 1
- 2012, Grudzień4 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień7 - 1
- 2012, Sierpień10 - 0
- 2012, Lipiec7 - 0
- 2012, Czerwiec9 - 0
- 2012, Maj7 - 2
- 2012, Kwiecień6 - 0
- 2012, Marzec9 - 0
- 2012, Luty5 - 1
- 2012, Styczeń7 - 0
- 2011, Grudzień6 - 1
- 2011, Listopad5 - 1
- 2011, Październik7 - 0
- 2011, Wrzesień10 - 0
- 2011, Sierpień15 - 2
- 2011, Lipiec8 - 5
- 2011, Czerwiec5 - 6
- 2011, Maj7 - 3
- 2011, Kwiecień3 - 1
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2011, Styczeń6 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad3 - 5
- 2010, Październik10 - 6
- 2010, Wrzesień9 - 12
- 2010, Sierpień6 - 20
- 2010, Lipiec6 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 2
- 2010, Maj10 - 16
- 2010, Kwiecień8 - 1
- 2010, Marzec12 - 7
- 2010, Luty8 - 1
- 2010, Styczeń11 - 32
- 2009, Grudzień7 - 0
- 2009, Listopad7 - 3
- 2009, Październik6 - 1
- 2009, Wrzesień7 - 4
- 2009, Sierpień14 - 1
- 2009, Lipiec9 - 3
- 2009, Czerwiec8 - 1
- 2009, Maj13 - 8
- 2009, Kwiecień5 - 0
- 2009, Marzec6 - 1
- 2009, Luty5 - 1
- 2009, Styczeń3 - 2
- 2008, Grudzień1 - 0
- 2008, Listopad5 - 0
- 2008, Październik6 - 0
- 2008, Wrzesień8 - 0
- 2008, Sierpień17 - 2
- 2008, Lipiec6 - 0
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj6 - 0
- 2008, Kwiecień6 - 0
- 2008, Marzec3 - 0
- 2008, Luty5 - 0
- 2008, Styczeń4 - 0
- DST 40.38km
- Teren 10.00km
- Czas 02:06
- VAVG 19.23km/h
- VMAX 32.30km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 179 ( 99%)
- HRavg 135 ( 75%)
- Kalorie 1676kcal
- Podjazdy 63m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętla z Bereniką
Czwartek, 19 sierpnia 2010 · dodano: 19.08.2010 | Komentarze 1
Treningowo przed maratonem. Dołącza Nika i jedziemy razem spokojnie. Z przodu Continental Mountain King 2.2, z tyłu WTB Nano Raptor 2.1. Ciekawe jak ta kombinacja sprawdzi się w górach?
- DST 44.36km
- Teren 20.00km
- Czas 02:17
- VAVG 19.43km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- HRmax 173 ( 96%)
- HRavg 152 ( 84%)
- Kalorie 2031kcal
- Podjazdy 91m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Średnia pętla
Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 0
Tradycyjna pętla kampinoska. Bardzo gorąco.
- DST 44.33km
- Teren 17.00km
- Czas 03:21
- VAVG 13.23km/h
- VMAX 60.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 169 ( 93%)
- HRavg 141 ( 78%)
- Kalorie 2268kcal
- Podjazdy 725m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Smrekovy Singletrack Nove Mesto pod Smrkem
Poniedziałek, 9 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 0
Po Izerskiej Wyrypie, zostaliśmy jeszcze dwa dni w Leśnej. Miasto po powodzi wyglądało strasznie.
Tu widać wyraźnie dokąd wczoraj sięgała woda!
Jeszcze w niedzielę rano byliśmy przygotowani do wyjazdu, na szczęście po południu włączyli prąd i mogliśmy zostać. Zwiedzaliśmy okolicę: cudowne zapory na Kwisie, zamek Czocha itp.
Wieczorem wszedłem na stronę Damiana i przeczytałem to! Już wiedziałem gdzie wybiorę się w poniedziałek! Damian napisał wszystko na temat singla. Przejechanie go, to podstawa i obowiązek każdego rowerzysty. Nawet w złą pogodę jaką miałem, uśmiech nie schodził mi z gęby.
- DST 122.49km
- Teren 60.00km
- Czas 11:28
- VAVG 10.68km/h
- VMAX 57.16km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 186 (103%)
- Kalorie 9550kcal
- Podjazdy 2700m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Izerska Wielka Wyrypa - Armageddon w Leśnej
Sobota, 7 sierpnia 2010 · dodano: 11.08.2010 | Komentarze 13
Komisja Ekstremalnego Rajdu na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa" w dniu 07.08.2010r. o godzine 13 podjeło decyzję o przerwaniu zawodów i odstąpieniu od klasyfikowania uczestników. Do momentu startu wszystkich uczestników na trasy rajdu prognozy rajdu nie wskazywały na tak krytyczną sytuację pogodową i wystąpienie zagrożenia powodziowego. Z powodu warunków atmosferycznych i obciążenia sieci łączności komórkowej nastąpił paraliż w komunikowaniu się z bazą imprezy oraz odwrotnie z uczestnikami będącymi w terenie. Z uwagi na powstałą sytuację klęski żywiołowej komisja postanowiła przerwać zawody bez ogłaszania wyników współzawodnictwa.
Kierownik zawodów
Relacja:
Wszystko szło nie po myśli. Najpierw ja byłem chory, zapalenie nerwu kulszowego, to nic przyjemnego dla rowerzysty. Potem przyszło jeszcze gorsze – zachorowała Magda! Postanowiłem zrobić wszystko aby na Wyrypę jednak pojechać. Musieliśmy podjąć radykalną decyzję o odstawieniu Telimeny od cycka, aby wprowadzić poważne dragi do leczenia Magdy. Zasypianie bez cyca, to zupełna nowość dla Teli, która rzecz jasna zdecydowanie protestuje przeciwko metodom leczenia mamy. W środę bez przekonania, ale jednak Magda zgadza się na wyjazd. Ponieważ droga bardzo długa postanawiam jechać w czwartek w nocy aby być na miejscu w piątek około 7 rano i w dzień odespać zarwaną noc.
Na miejscu, wypakowanie maneli, spacer z Telimeną, wreszcie rejestracja w biurze zawodów, no i oczywiście nie śpię wcale! Dojeżdżają do nas moi koledzy z temu Karol i Daniel. Ten maraton pojedziemy razem. Noc bardzo niespokojna, śpię źle i rano czuję się słabo. Do biura mamy jakieś 800m, mimo to Karol postanawia zawieźć tam nas swoim samochodem. Boi się zimna i chce wziąć ze sobą rzeczy na zmianę. Jesteśmy tuż przed rozdaniem map, więc nie ma już miejsc na parkingu przed szkołą. Stajemy przy głównej ulicy, co będzie miało dość kluczowe znaczenie. Organizator informuje nas, że ciężko będzie przejechać całość i pewnie uda się to tylko nielicznym. Patrząc na pogodę, w zupełności się z nim zgadzam.
Start (7.00)
Dostajemy mapy, są to regularne mapy turystyczne (galileos 1:50tys), na których orgi RĘCZNIE nanieśli 24 punkty kontrolne!!! Niestety zrobili to czerwonym cienkopisem, który spływał przy minimalnym kontakcie z wodą. A wody od rana jest dużo. Prognozy mówiły jedno, na początku będzie lało, a potem będzie prawdziwy zlew! Ale i tak nikt z nas nie spodziewał się tego co nastąpiło. Kolejność zaliczania punktów jest obowiązkowa, zastanawiam się czy nie przerodzi się to w zwykły maraton MTB, bo w górach kombinacji tras nie jest zbyt wiele. Po opakowaniu mapy w folię ruszamy.
PK1 – Stożek Perkuna – skała (7.44)
Leje. Postanawiam jechać szlakiem rowerowym, a nie asfaltem. Po pierwsze droga jest krótsza, po drugie wczoraj na spacerze szedłem tym asfaltem - było bardzo stromo. Chłopaki protestują ale nie mają zbyt wiele do gadania. Jedziemy po betonowych płytach pokrytych błotem ale stromo nie jest. Skręcamy na południe i dojeżdżamy do kopalni bazaltu. I tu niestety nie podejmuje męskiej decyzji skrętu w mocno zarośniętą drogę i przejeżdżamy. Potem szybki powrót łąką i już bezbłędne dotarcie na punkt.
PK2 – grodziszcze – skraj lasu (8.10)
Leje. Szybki zjazd asfaltem do Grabiszyc. Gonimy jakiegoś zawodnika, mówiłem, że będzie MTB. Punkt łatwy przy drodze.
PK3 – Bartnik – pomnik (8.47)
Leje. Lecimy na południe do Grabiszyckiego lasu na cypelku przy granicy z Czechami. Sympatyczny pofałdowany teren, mijamy Baranów i docieramy do lasu. Tu pojawia się droga skrajem lasu której nie ma na mapie. Najpierw chcę jechać według mapy ale szybko wracamy do tego pięknego szutru. Skręcamy za szybko i beznadziejnie głupio błądzimy chwilę tuż przy punkcie. Razem z nami jest wspomniany wcześniej zawodnik. W końcu znajdujemy lampion i zaczynam rozumieć, że punkty ustawione są w prostych i oczywistych miejscach, a to ja, na siłę próbuję skomplikować ich umiejscowienie. Od tego momentu nawigacja przebiega bezbłędnie i wszystkie następne punkty okażą się bardzo łatwe do odnalezienia.
PK4 – Miłoszów – ruiny budynku (9:30)
Leje. Bardzo szybki zjazd do Miłoszowa. Na zakrętach należy naprawdę mocno uważać na śliskim asfalcie. Na moście w Miłoszowie spotykam znajomego zawodnika, który wraca do bazy. Okazuje się, że już spłynęła mu cała mapa i wraca po drugi egzemplarz. Ruiny są na miejscu, punkt również.
PK5 – Gierałtówek – ruiny wieży (10:25)
Zlew, burza. Długi przelot głównie asfaltem. Jedziemy w stronę Świeradowa. Piękna wieża obserwatorium astronomicznego na skraju lasu. Zaczyna kończyć mi się mapa, już przerwała się na zgięciach, dzięki czemu mylę trasę przez moment. Tu ostatni raz widzimy zawodnika, który jechał czasami przed, czasami za, a czasami razem z nami.
PK6 – Czerniawa Zdrój – skała (10:52)
Zlew. Niby blisko ale nie wygląda łatwo. Org mówił, że punktu może nie być , takie sygnały doszły z trasy pieszej. O dziwo punkt wisi przy drodze i ma się dobrze. Muszę przełożyć mapę, ale leje tak mocno, że jeśli ją teraz wyjmę, to będę mógł j a w tym lesie zostawić. Zjeżdżamy do przystanku autobusowego. Tu posila się kilku młodych turystów, deszcz jest nieprawdopodobny, asfaltem płynie już mała rzeczka. Przekładam mapę i zdaje sobie sprawę, że to ostatni cały fragment mapy na który patrzę. Punkty narysowane cienkopisem popłynęły. Ale jest nas trzech, Karol ma lepszy mapnik i w środku suchą mapę, a Daniel swojej w ogóle nie wyjął, zatem póki co jesteśmy zabezpieczeni.
PK6: Nic nie widać? Tak właśnie było przez cały maraton!
PK7 – Zajęcznik – przekaźnik, ogrodzenie (11:32)
Totalny zlew. Punkt wysoko, ciężko podjeżdżamy, trochę podchodzimy. Zaliczamy i teraz w dół. Nie wierzę własnym oczom, kiedy widzę podjeżdżającego Daniela Śmieję. Jak zwykle uśmiechnięty, w krótkim rękawku, bez żadnego plecaka. Co się dzieje?
PK8 – Orłowice – strumień (11:49)
Leje. Bardzo blisko i bardzo łatwo. Teraz nawigację mapy przejmuje Karol, po przełożeniu widzimy punkty od 9 do 12.
PK9 – Sępia Góra – skała (12:47)
Leje. Zaczynają się prawdziwe góry. Sępia Góra ma 828m, jedziemy ostro w pod górę asfaltem do niebieskiego szlaku. Prawie dwa tygodnie nie jeździłem, nie idzie mi dobrze w tym deszczu. Na podjeździe dochodzi mnie Daniel i opowiada swoją historię. Coś mu się pochrzaniło i z PK1 pojechał na PK4, cały Daniel.
PK10 – Stóg Izerski – przekaźnik, ogrodzenie (14:49)
Zlew, burza. Nie jesteśmy pewni czy wspinaczka do przekaźnika na najwyższy szczyt gór Izerskich (1108m) w burzę z piorunami, to dobry pomysł. Ale cóż, nie ma wyjścia jeśli punkty trzeba zaliczać w kolejności. Wybieramy podjazd od zachodu, zielonym szlakiem pieszym. Najpierw podjazd do stacji gondolowej. Przez chwilę myślimy żeby z niej skorzystać :-) Przed największym podjazdem próbuję dodzwonić się do Magdy. Mój telefon zostaje zatopiony, zafoliowałem wszystko oprócz niego. Karol odczytuje pocztę, Magda błaga nas o kontakt, zerwało most w Leśnej i nie ma pewności czy będziemy mieli jak wrócić. Próbuję się dodzwonić ale sieć jest przeciążona. Wspinamy się na górę. Odstaję mocno w tyle, Daniel jest cyborgiem, a Karol trenował ostatnio ostro w Tatrach. Wlokę się daleko za kolegami i oddycham ciężko. Deszcz napieprza, a środkiem płynie zimna rzeka, którą brniemy, krok po kroku. Dobre półtora kilometra robimy z buta, dopiero końcówka nadaje się w tych warunkach do wjechania. Na szczycie przestaje padać. W hali kolejki gondolowej, przebieramy ciuchy, a w schronisku uzupełniamy wodę. Odpoczynek i popas dobrze nam robi. Spotykamy kolegę, który wcześniej wracał po mapę w Miłoszowie. On już wraca do bazy, nie znalazł PK6 i będzie jeszcze chciał po drodze go odnaleźć. Podobno bardzo wielu zawodników już zrezygnowało. Przez kilka sekund, na dziesiątki prób udaje mi się połączyć z Magdą, strasznym głosem pyta czy żyjemy. Z uśmiechem wyjaśniam, że spoko, ale połączenie zostaje przerwane. Po zmianie ciuchów jest znacznie lepiej i postanawiamy jechać dalej i zaliczyć jeszcze 2 punkty.
PK11 – Sina Droga – mostek (16:19)
Leje. Długi zjazd, krótki podjazd i bardzo długi zjazd do Hali Izerskiej. Cała dolina w wodzie, widok niesamowity. Przy skręcie do Chatki Górzystów mijamy wytrwałych turystów, których nie zraziła pogoda. Dalej czeka nas szeroki szutrowy żółty szlak pieszy.
PK12 – Widły I – Strumień (16:57)
Normalny, intensywny deszcz. Jedziemy oznakowaną drogą Bikemaratonu, Droga jest nietknięta i wygląda jakby nikt nią nie jechał. Jak się później okazało, rzeczywiście maraton został odwołany – mięczaki . Jedzie mi się coraz lepiej i zastanawiam się nad kontynuowaniem jazdy na następne punkty. Do PK12 prowadzi piękny szutrowy zjazd. Zapisujemy punkt i zjeżdżamy do głównej szosy prowadzącej do Świeradowa. Tu, do godziny 14 miał stać tzw. punkt techniczny z wodą i jedzeniem. No ale jest 17.00 i obsługi nie ma. Zaczyna być chłodniej i czujemy w kościach całą wodę dzisiejszego dnia. Następne punkty są dosyć trudne. 13 – Tłoczyna – szczyt; 14 – Kufel – szczyt; 15 – Smolnik – szczyt.
Decydujemy zakończyć maraton i zjechać asfaltem do bazy w Leśnej. Zaliczamy 12 na 24 punkty kontrolne.
Meta (18:27)
Leje. Zjeżdżamy do Świeradowa i dalej przez Orłowice, Czerniawe-Zdrój, Świecie do Leśnej. Po drodze widzimy podtopione gospodarstwa ale nie wygląda to na nic poważnego. W Leśnej przeżywamy SZOK. Miasto wygląda jak po przejściu tornada. Powyrywana kostka brukowa chodników, przewrócone ogrodzenia, kilogramy szlamu i gałęzi na ulicach, pozalewane piwnice i domy, wszedzie straż i stażacy. Dojeżdżamy do bazy maratonu. Na parkingu stoją zatopione samochody. Woda przed głównym wejściem sięga do kolan. W środku przerażone i załamane twarze organizatorów. Maraton jest odwołany i nie będzie klasyfikacji, podobno od 13 próbowali skontaktować się ze wszystkimi uczestnikami. Próbujemy namówić ich na zrobienie klasyfikacji w imię tych którzy męczyli się na trasie, w imię tych którzy wciąż są na trasie i przyjadą przed 22.00! Ale odpowiedź jest krótka, tu jest powódź, klęska żywiołowa, nikt nie ma głowy by myśleć o jakichś zawodach! Mała rzeczka Miłoszówka przybrała do monstrualnych rozmiarów i zalała całe miasto. Zaczyna docierać do nas co tu się stało! Karola samochód stoi bezpiecznie na chodniku, jednak gdy podchodzimy bliżej okazuje się, że woda i jego nie oszczędziła, pomimo, że stał znacznie wyżej niż te na parkingu przed szkołą. W środku jest pełno wody, gałęzie powbijane w nadkola, ślimaki na masce! Teraz pytanie czy ten samochód w ogóle odpali? Uff, silnik pracuje, nie działa natomiast elektroniczny hamulec ręczny i połowa innych elektronicznych gadgetów. W drodze powrotnej spotykamy Magdę, podczas powodzi była niemal pewna, że nas z tych gór będą ściągać helikopterami! Wracamy opowiadając swoje przygody, bidulka przeżyła ten dzień bardziej niż ja. W całym mieście nie ma wody i prądu. Jeśli to się utrzyma, to będziemy musieli wyjechać, bo z małą długo tak się nie da.
W obliczu klęski żywiołowej trudno mówić o tym maratonie. Dla mnie był wspaniałą przygodą i tylko bardzo liczę na to, że organizatorzy nie poddadzą się i przygotują kolejną edycję w przyszłym roku.
Ponieważ nie będzie wyników jestem niezmiernie ciekaw jak poradziła sobie czołówka. Jak pojechał Paweł, Piotr i Daniel? Czy udało im się zaliczyć wszystkie punkty i w jakim czasie? A może organizatorom udało się odwołać ich z trasy?
Zdjęcia z powodzi
A to zdjęcia samochodów, które pływają po parkingu przed biurem zawodów. Zdjęcia zaczerpnąłem z relacji jednego z uczestników trasy pieszej.
- DST 30.76km
- Teren 10.00km
- Czas 01:26
- VAVG 21.46km/h
- VMAX 32.40km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 167 ( 92%)
- HRavg 124 ( 68%)
- Kalorie 1212kcal
- Podjazdy 53m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
Krótka Pętla
Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 01.08.2010 | Komentarze 0
Po chorobie, krótkie rowerowanie. Intense to jest rower, trzeba było go wziąć na WSS!
- DST 90.20km
- Teren 50.00km
- Czas 05:13
- VAVG 17.29km/h
- VMAX 49.40km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 163 ( 90%)
- HRavg 137 ( 76%)
- Kalorie 3279kcal
- Podjazdy 205m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Jarosławiec - plaża
Wtorek, 20 lipca 2010 · dodano: 26.07.2010 | Komentarze 2
Po WSS, krótki wyjazd nad morze z rodzinką. Trasa Jarosławiec-Wicie-Darłówko-Bobolin-Dąbki-Łazy i powrót asfaltem. Niesamowite przebicie wydmami przed Łazami i potem błądzenie po bagnach. Widok pustej plaży w taki upał w środku dnia jest niesamowity
Pierwszy raz ujrzałam morze!
- DST 152.27km
- Teren 140.00km
- Czas 14:24
- VAVG 10.57km/h
- VMAX 35.30km/h
- Temperatura 38.0°C
- HRmax 186 (103%)
- HRavg 148 ( 82%)
- Kalorie 12971kcal
- Podjazdy 617m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Wielkopolska Szybka Setka (WSS)
Sobota, 17 lipca 2010 · dodano: 26.07.2010 | Komentarze 3
To nie był mój dzień, ale z pewnością były to jedne z najlepszych zawodów na orientacje w tym sezonie! 9 miejsce cieszy, choć pozostał ogromny niedosyt ukończenia bez zaliczonego jednego punktu kontrolnego! Tym gorsza jest świadomość, że mogłem go zaliczyć nawet na samym końcu przed metą!
Wielkopolska Szybka Setka (WSS) – Wronki 2010
Różnorodność maratonów na orientację w Pucharze Polski jest w tym roku wielką siłą tych zawodów. WSS wydawała się być łatwiejszym elementem do zaliczenia – 150km w limicie 15 godzin. Zapowiadano potężne upały, więc start o godzinie 24.00 był idealnym rozwiązaniem i pozwalał odpowiednio zaplanować trasę. Tym razem jechałem z kolegą Danielem Pakulskim, widząc jego mizerne oświetlenie postanowiłem nie dać mu się zabić po nocy oraz samemu mieć towarzystwo w gęstej Puszczy Noteckiej. O świcie w razie problemów kondycyjnych mieliśmy rozjechać się w swoje strony.
Odprawa
Przed rozdaniem map organizatorzy ostrzegają nas przed wilkami (sic!) przy PK20. W okolicy znajduje się eksperymentalna hodowla wilków zatem upraszają o nieprzechodzenie przez ogrodzenia! Spodziewane są też długie piaszczyste przeloty oraz ultra wysoka temperatura (około 38 stopni w cieniu) na drugi dzień. Mamy też zapewnione 3litry wody na głowę na PK17.
Dokładna mapa 1:50tys dwustronna formatu A3. Duża pozytywna niespodzianka. Punktów aż 21 z bardzo różnorodnym rozłożeniem. Znalezienie optymalnej trasy wymaga dłuższego przemyślenia. Na początku biorę pod uwagę dwa kryteria. Z uwagi na upał, chcę się znaleźć na otwartej przestrzeni (północny-wschód mapy) możliwie jak najszybciej, zanim zrobi się totalnie gorąco. Po drugie, nocą zrobić maksimum przelotów asfaltowych żeby nie borykać się po ciemku w lesie. Wybieram zatem mniej popularny wariant na wschód.
PK13 – zakręt suchego rowu (godzina 0:48)
Odpalamy światła i czołówki i jedziemy szosą nr 182 na wschód. Po 2km próbuje odbić na szutrówkę w Smolnicy i zakopuję się po ośki w piachu (to przydarzy mi się jeszcze kilkaset razy). Wracamy zatem na asfalt i postanawiamy jechać dalej aby punkt zaatakować od południa. Właściwą przecinkę odnajduję bezbłędnie, jednak samego punktu zaczynam szukać za wcześnie. Znowu błąd nieokrzesania z mapą zaraz po starcie. Po kilkuminutowym błądzeniu po lesie, pukam się w głowę i przez pola uprawne trafiam do suchego rowu , w którym odnajduję punkt. Nieprawdopodobna ilość owadów lgnie do świateł i czołówki, trzeba stąd uciekać i to szybko!
PK3 – suchy rów na końcu drogi (1:37)
Kolejny suchy rów. Organizatorzy dysponowali lampionami na niskich stojaczkach ze zintegrowanym perforatorem. Takie ustrojstwo najlepiej schować w suchym rowie! Przejeżdżamy przez Obrzycko i dalej na Brączewo. Skręcamy w prawo na czerwony szlak pieszy, proponuję odbić w słabo widoczną przecinkę, która doprowadzi nas bezpośrednio na punkt. Przekraczamy zarośnięte torowisko i już zaczynam się bać mostu kolejowego, którym zamierzamy przekraczać za chwilę Wartę…
PK20 – szczyt wzniesienia na granicy kultur (z podtytułem – wilki) (2:32)
Najkrótszy dojazd do PK20 prowadzi przez most kolejowy na Warcie w okolicy Brączewa. Najpierw pytaliśmy się siebie czy nas tam jakiś pociąg nie rozjedzie, po zobaczeniu torów powstało pytanie, czy ten most w ogóle istnieje? Dojeżdżamy do Brączewa. Asfaltowa droga ma tu kilka zakrętów, na jednym z nich widzimy w dole zarośnięte tory. Zjeżdżamy do nich wąziutką dróżką wydeptaną chyba przez lokalnych wędkarzy. Torowisko jest w fatalnym stanie. Wstęp na most zablokowany jest wysoką do szyi stalową barierą. Hmm, na pewno nie powinniśmy tu wchodzić… Przeskakuje na drugą stronę i przerzucamy rowery. Wchodzimy na most, nie jest źle, po środku między torami leżą betonowe płyty, a po obu stronach torów drewniane deski. Przemieszczamy się po płytach, które wydają się stabilniejsze. Przy samej koronie mostu, tory się kończą, zostają gołe podkłady kolejowe! Zaraz potem nie ma też betonowych płyt. Poruszamy się ostrożnie po deskach oraz po samych podkładach, rowery niesiemy na ramionach. Staram się nie świecić czołówką w dół. Wiem, że w dzień w życiu bym nie wszedł na ten most. W oddali widzę już kolejną stalową barierkę zabraniającą wstępu na most z drugiej strony. Tutaj czeka nas jeszcze przeprawa przez wielką dziurę, w której nie ma już nic ani torów, ani podkładów, desek czy płyt betonowych. Trzeba skakać (wysoki Daniel dał po prostu duży krok). Z tej strony jest dodatkowo tabliczka – wstęp surowo wzbroniony. Gdybym przyjął odwrotny kierunek, to w tym miejscu stanąłbym w ciągu dnia, z tabliczką przed nosem i wielką dziurą ziejącą z mostu – nie odważyłbym się wejść w takich warunkach!
Uff jesteśmy po drugiej stronie, udało się! Teraz na północ do wilków! Punkt mijamy i jedziemy za daleko. Dosyć szybko odnajduje się w terenie i wracamy bezbłędnie na punkt. Siatka wskazuje obszar wilków, słychać wycie z oddali, masakra!
PK1 – pomnik przyrody – stare drzewo (uwaga na kiepski most) (3:09)
Droga wydaje się łatwa, ale piachu jest co niemiara. Strasznie żałuję, że nie wziąłem swojego 29era. Daniel pruje przez piach a, ja co chwila grzęznę. Stajemy na rozwidleniu dróg, Daniel stwierdza, że zgubił licznik i zaczyna go szukać po ciemku! Boże! Tu chyba nasze drogi się rozejdą, myślę. Chwilę postanawiam poczekać analizując mapę, Daniel wraca – znalazł licznik! Ten ma dzisiaj szczęście, chyba lepiej będzie jechać z nim do końca… Po ciemku drogi nijak się mają do mapy, nagle dostrzegam szlak rowerowy i myślę, że powinien prowadzić przez „kiepski most” i „pomnik przyrody”. Tak też się dzieje!
PK19 – płaska górka 60m od krzyżówki (3:56)
Są dwie opcje: albo jedziemy główną bardzo piaszczystą droga, albo wbijamy się na niepewną przecinkę, która idzie prosto na punkt. Wariant wybiera się sam, po tym piachu nie da się jechać, przecinka zaś jest zarośnięta i opony łapią przyczepność. Teraz dopada nas plaga pająków. Krzyżaki wielkości orzechów włoskich wiją swoje pajęczyny w poprzek tak szerokiej drogi, że jest to aż niewyobrażalne, jak taka sieć może się utrzymać. Pająk – potwór siedzi centralnie dokładnie na wysokości jadącego rowerzysty. Co kilkanaście metrów jadący przodem zrywał sobie z twarzy to stworzenie z obrzydzeniem i wyciem. Kiedy stanęliśmy kilka kilometrów dalej, Daniel miał pod mapnikiem blisko 10 grasujących pająków! Ohyda! Przecinka kończy się nagle powalonymi drzewami i ogólnym „gruzowiskiem” zieleni. Tutaj przechodzimy na pas równoległy, który odnajdujemy zgodnie z mapą. Tą przecinką bezbłędnie docieramy na punkt, pomimo pająków, to była dobra decyzja.
PK7 – szczyt górki 10m na wschód od drogi (4:32)
Wybieramy ten sam wariant – wąska zarośnięta przecinka, idąca niemal prosto do punktu. Po przekroczeniu drogi asfaltowej, wyłączamy całe oświetlenie. Słońca jeszcze nie widać, ale jest już wystarczająco jasno. Patrzyłem wtedy na zegarek i była jakaś 4.10. Poruszamy się dalej przecinką, która jest jednak mocno piaskowa i dodatkowo pagórkowata. Punkt znajdujemy łatwo.
PK11 – koniec drogi, skraj lasu. (5:03)
Początkowo plan był taki, żeby po PK 7 jechać do PK18 – najbardziej odkrytego punktu na mapie. Jednak jest na tyle wcześnie i chłodno, że zmieniam taktykę i jedziemy najpierw do PK 11 i PK9. Po przekroczeniu szosy spotykamy Pawła Brudło jadącego w przeciwnym kierunku! Czyżby zrobił już piętnaście punktów??? Znowu zatykam się w piachu. Skręcamy bezbłędnie w przecinkę i zaliczamy punkt.
PK9 – stary dąb na skraju lasu. (5:38)
Chcieliśmy jechać zielonym szlakiem pieszym, jednak był niewidoczny i zarośnięty, odbiliśmy zatem trochę na zachód. Znowu paskudny piach, trochę idę, trochę jadę. Słoneczko wstaje i czuć pierwsze oznaki zbliżającego się upalnego dnia. Las jest bardzo gęsty, więc punkt znajdujemy od tyłu.
PK18 – zakręt suchego rowu (6:10)
Wyjeżdżamy z lasu i teraz czeka nas długi przelot, w większości asfaltem i dobrymi szutrówkami. 500m przed punktem przy gospodarstwie goni nas kilka psów, na szczęście tylko ujadają, a nie gryzą. Standardowo punkt ukryty w suchym rowie. Łatwo i bezbłędnie.
PK5 – obniżenie terenu (6:34)
Wyjeżdżając z PK18, znowu spotykamy Pawła, chciałbym poznać jego model trasy. Do PK5 asfalcik w otwartej przestrzeni. Słońce świeci, ale jest jeszcze bardzo przyjemnie. Chłodny poranny wiatr i cudowne nisko osadzone słoneczko z pierwszymi ciepłymi promieniami. Dokładnie o tej porze chciałem się tu znaleźć, to praktycznie jedyne odkryte miejsce na maratonie. PK5 leży nad jeziorem Dużym, trafiam bezbłędnie.
PK12 – zakręt rowu (7:12)
Nadal asfalt, spotykamy coraz więcej zawodników jadących w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie mijamy również Ulę z Sherpasa jadącą z koleżanką. Jeśli zrobiły wszystkie punkty po drugiej stronie mapy, to mamy jeden punkt do tyłu (właśnie jedziemy zaliczać nasz 11 punkt). Jestem trochę zaskoczony, bo poza piachem, wszystko szło nam praktycznie bezbłędnie. Przejeżdżamy przez Strajkowo, Nowinę i mijamy Leśniczówkę Kruczlas. Punkt ponownie z zamkniętymi oczami.
PK15 – krzak iglasty na górce (8:34)
I tu zaczęły się schody! Jak zwykle piaszczyste leśne drogi, ale dojazd wydaje się prosty. Jedziemy, jedziemy i nagle wszystko przestało się zgadzać z mapą. Nie wiadomo, która droga jest Głowna, a która to przecinka, w pewnym momencie zupełnie nie wiem gdzie jesteśmy. Wreszcie trafiamy na charakterystyczne skrzyżowanie dróg leśnych i odnajduję się na mapie. Teraz już łatwo, myślę, pierwsza w prawo i 1,2km prosto na punkt. Pomimo precyzyjnych pomiarów, nie znajduję charakterystycznych dróg polnych poprzedzających punkt i przejeżdżamy, Wiem, że jesteśmy za daleko, ale nagle spotykamy zawodników szukających punktu. Wracamy, jeszcze raz odmierzam precyzyjnie odległość, jestem coraz bardziej poirytowany. Pomimo piachu wstąpiły we mnie nowe siły, obserwuję licznik i mocno kręcę. Nagle Daniel z tyłu krzyczy, PUNKT, JEST PUNKT! Nie wierzę własnym oczom widząc w krzakach po prawej stronie świecący lampion. Kamień spadł mi z serca, mam ochotę ucałować Daniela! Obliczyłem, że straciliśmy tutaj 50 minut!
PK2 – początek rzeczki 20m od drogi. (9:02)
Przez to błądzenie zaczyna brakować mi wody. Czuję się już mocno zmęczony, w ogóle od początku jedzie mi się źle. Cały czas głęboki, kopny piach i robi się gorąco. Punkt łatwy.
PK4 – górka 30m od łuku drogi (9:27)
Po PK2 mieliśmy jechać na PK17, gdzie czeka na nas 3l wody. Marzę już o kanapce i chwili odpoczynku. Przede wszystkim chciałbym zaspokoić pragnienie czystą wodą. Ponieważ o dziwo wciąż jeszcze myślę, jedziemy na PK4, do którego jest blisko i prowadzi prosta (i nie tak piaszczysta droga). Daniel dzieli się ze mną resztkami picia (dzięki Daniel!), jego nowy 29er mknie po piachu jakby to był twardy szuter. Klnę i ponownie rozpaczam dlaczego nie zabrałem tu swojego Intensa! Przed samym punktem już przestaję myśleć (a może po prostu czuję potrzebę zejścia z roweru) i na wszelki wypadek przeszukuję górkę poprzedzająca tę właściwą.
PK17 – górka 30m od drogi (woda) (10:08)
Po drodze do punktu tankujemy bidony w pobliskim akwenie przeciwpożarowym. Nie, tej wody nie pijemy, służy ona polewaniu głowy i karku. Temperatura jest już bardzo wysoka, a w lesie dodatkowo duszno i parno. Ten sposób ochłody jest bardzo skuteczny. Na punkcie jedzenie, picie wody i uzupełnienie bukłaków zajmuje nam około 15 minut. Mam wrażenie, że bez trudu zaliczymy wszystkie punkty przed czasem, zostało już ich tylko siedem!
PK21 – 60m przy drodze w małych brzózkach na wzniesieniu (10:51)
Niemal w całości przelot asfaltowy, pomimo to jadę wolno i Daniel nudzi się ze mną. Jestem wyczerpany piachem i upałem, teraz dodatkowo dźwigam kolejne dwa litry płynów na plecach. Brzózki lekko przestrzelamy, ale za moment są nasze. Żółty szlak pieszy, to pustynia, tragedia dla moich zmęczonych nóg i beznadziejnych 26 calowych kół! Zaciskam zęby i jadę dalej.
PK10 – górka po wschodniej stronie drogi, ok. 20m od drogi. (12:07)
Jeden z najłatwiejszych punktów zabija nasz występ na tym maratonie. Zabija mnie rutyna i głupawa pewność, że jadę właściwą droga i nie trzeba patrzeć na kompas! Beznadziejnie prosta droga na punkt, a jednak skręcamy (czy też jedziemy prosto zamiast odbić w prawo) i świadomość wraca nam dopiero po napotkaniu żółtego szlaku pieszego jakieś 3km od punktu. Co więcej, przez dłuższy czas nie mogę pojąć gdzie jestem i skąd u licha wziął się tutaj ten żółty szlak. Próbuje nawet wracać, myśląc, że przejechaliśmy nasz cel! To wszystko sprawia, że zamiast zaliczyć go około 11.20, trafiamy na niego o 12:07. Kolejne 40 minut w plecy!
PK16 – Narożnik ogrodzenia (12:51)
Wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Rzecina, kilometr stąd mieszkam z rodzinką w gospodarstwie agroturystycznym Kasztanka. Plan był taki, że jedziemy do PK8, ale zaraz, mamy już niecałe 3 godziny do zamknięcia mety i aż 4 piaszczyste punkty do zdobycia. Koncepcji jest wiele, ale w rezultacie postanawiam odpuścić najdalej wysunięty PK8 i skoncentrować się na trzech punktach zlokalizowanych najbliżej mety. Zawracamy zatem i jedziemy do PK16. Odliczam precyzyjnie przecinki. Po drodze spotykamy zawodnika z trasy 100km, oni rozpoczęli o godzinie 9 rano, a kończyć będą o 21.00. Swoją droga współczuję upałów, zdecydowanie wolę nasz wariant nocno-dzienny. Do punktu jedziemy razem, trochę intuicyjnie, ale prowadzę bezbłędnie.
PK6 – wzniesienie 60m od skrzyżowania dróg (13:17)
Powrót do szosy i skręt w lewo w Jasionnej. Ilość piachu przekroczyła tutaj wszystkie dopuszczalne normy – głównie prowadzę.
PK14 – przy drodze na skraju lasu (13:57)
Znowu powrót do tej samej szosy i jedziemy prawie do samych Wronek. To nasz ostatni punkt. Jest mi strasznie przykro, że nie zdobędziemy kompletu, co jeszcze klika godzin temu wydawało się niemal pewne. Gdy zjeżdżamy z asfaltu, Daniel ma dość, drętwieją mu ręce i ma zawroty głowy, boję się żeby to znowu nie był udar słoneczny jak ostatnio w Mławie. Po chwili wahania postanawia jednak zaliczyć ze mną nasz ostatni punkt. Kolejny piaszczysty przelot, mam naprawdę dosyć.
META – Wronki (14:24)
Z perspektywy czasu i dalszej analizy mapy, wynika jasno, że nawet na samym końcu mogliśmy jeszcze jechać zaliczyć ostatni punkt na trasie. Prawdopodobnie zmieścilibyśmy się w czasie. Znowu zabrakło koncentracji na ostatnich kilometrach. Pomimo tego zajęliśmy z Danielem 9 miejsce na 25 uczestników. Realnie, zaliczając wszystkie punkty mogliśmy awansować najwyżej o jedno miejsce. Ale nie o miejsce przecież chodzi, jest niedosyt z braku kompletu punktów i tyle. Zwyciężył Paweł Brudło (a jakże!) z czasem 9h 37 min.
Byłem potwornie zmęczony. Upał, piaszczysta trasa i kiepski na te warunki rower zrobiły swoje. Pomimo tego uważam, że WSS był jak do tej pory najciekawszym maratonem na orientację w tym sezonie. Skomplikowane rozłożenie punktów dawało do myślenia. To nie było ściganie się tylko prawdziwa, przyprawiająca o ból głowy orientalistyka. Obowiązkowy punkt programu na 2011.
- DST 112.87km
- Teren 90.00km
- Czas 06:52
- VAVG 16.44km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 179 ( 99%)
- HRavg 158 ( 87%)
- Kalorie 6412kcal
- Podjazdy 511m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Funex Orient Mława
Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 0
Kolejne zawody do Pucharu Polski. Nieprawdopodobny upał i uczciwie zapracowane 15 miejsce w kategorii MM.
W piątek zadzwonił do mnie Daniel Śmieja! Zabieram go samochodem do Mławy. Jedzie ze mną dwóch Danielów, bo po zakupie nowego roweru (Orbea Lanza 29er), mogę wreszcie zabrać też Daniela Pakulskiego. Daniel jest bardzo podniecony pierwszym maratonem na nowym rowerze. Pomimo sporych korków na trasie gdańskiej, jesteśmy w Mławie prawie 2 godziny przed startem. Dzisiaj jest nieprawdopodobny upał, o 9 rano termometr pokazuje blisko 30 stopni. Nawadniam się intensywnie i mam nadzieję, że nie będzie zbyt dużo odkrytych terenów.
10:45 Rozdanie map
Mamy 2 etapy. Ponieważ zabrakło map na etap I, organizator daje niektórym zawodnikom mapę na etap II, zmieniając kolejność. Ja biorę etap leśny, licząc że etap otwarty będę robił wieczorem gdy będzie nieco chłodniej.
Mapa jest bardzo ciekawa, długo zastanawiam się jaki wariant trasy wybrać. Naturalne wydaje się jechać do PK1 i robić najpierw część północną mapy, zauważam jednak, że dostęp do niektórych punktów łatwiejszy jest od przeciwnej strony. Jadę zatem na zachód do PK11. Bezsensownie tracę 12 minut na błądzenie po Mławie! To bardzo typowe dla mnie, już któryś raz z kolei mam problemy z orientacją na początku wyścigu. Jak spojrzymy na wyniki, to te 12 minut mogło naprawdę dużo zmienić.
PK11 – Stare okopy – drzewo (27min)
Zamiast do końca jechać asfaltem, skręcam w przecinkę i wlokę się po drodze pełnej krzaków i gałęzi. Wreszcie odnajduję punkt ale jest to już 27 minuta!
PK18 – Cmentarz żołnierzy niemieckich (43min)
Myślę, że przyjmuję nietypową strategię, zaliczania PK12 dopiero po PK10. Dlatego jadę do PK18, punkt znajduję bez problemów
PK10 – Koniec ścieżki – drzewo (56min)
Jazda trasami Mazovii, zarośnięte przecinki i szerokie twarde szutrowe dukty. Punkt ładnie położone nad błotnistym bajorkiem.
PK12 – Bunkier – Słomka (1h 14min)
To mój manewr specjalny. Ponieważ PK12 nijak nie pasowało do trasy postanowiłem zjechać do niego po PK10. Gdy kończy się asfalt muszę odnaleźć ścieżkę po prawej stronie stawu. Droga przez łąki jest bardzo niewyraźna, ale jeden ślad, prawdopodobnie po skuterach jest całkiem świeży. Śladem tym idealnie wyjeżdżam na szosę lekko na zachód od Lewiczyna. Na PK12 spotykam Daniela Pakulskiego, to jego drugi punkt dopiero.
PK9 – Góra Dębowa – drzewo (1h 37min)
Wracam do Dwukoły tą samą drogą. Dalej szeroką szutrową drogą i bezbłędnie przecinką w lewo do PK9.
PK8 – Przepust betonowy (2h 02min)
Dojazd łatwy, niestety przepustu szukam zbyt wcześnie i zamiast pojechać dosłownie kilka metrów dalej, cofam się szukając punktu w złym miejscu. Spotykam zawodników, którzy jadą trasę w przeciwnym kierunku, to świadczy o mojej znacznej stracie. Na tym punkcie tracę kolejne 6 minut.
PK7 – Miejsce mordu – za kapliczką (2h 37min)
Teraz najdłuższy przelot pierwszego etapu. Wybieram optymalną trasę przy fermach kurzych. Dalej otwarty asfalt, zaczynam odczuwać jak jest piekielnie gorąco. Przed samym punktem znowu trochę lasu. Zjeżdżając z punktu spotykam Inżyniera.
PK6 – Koniec drogi (2h 58min)
Postanowiłem jechać dalej asfaltem, żeby odrobić trochę czasu. Wyjeżdżam zatem poza mapę aby do PK6 dotrzeć od północy. Myślę, że tego wariantu też nikt poza mną nie próbował. Jest godzina 14 i słońce praży niemiłosiernie.
PK5 – Mostek – Szczepanka (3h 13min)
Organizator uprzedzał, punkty na mostkach będą mokre. To dobrze, trochę ochłody chociaż dla nóg. Prze chwilę zastanawiam się czy nie położyć się w strumieniu. Jednak bzyczące komary i muchy odradzają mi ten pomysł.
PK4 – Mostek – Piekiełko (3h 24min)
Niby tak samo, mostek, przejście przez rzeczkę ale tym razem nie mogę cholerstwa znaleźć! Wreszcie mam! Punkt umieszczony pod mostkiem, dosłownie centralnie od spodu i to jeszcze tak, że go ledwie widać. Nadjeżdżający zawodnik podpowiada, że na PK3 będzie podobnie.
PK3 – Mostek – Zimnocha (3h 35min)
Tym razem woda trochę głębsza. Dwie dziewczyny z trasy pieszej nie mogą się dobrać do przecinaka. Wchodzę pod most i przecinam karty dla dziewczyn oraz jeszcze jednego zawodnika.
PK2 – Bunkier – Krajewo (3h 46min)
Na bunkrze kilka osób bezskutecznie szuka punktu. Znajdują akurat jak podjeżdżam. Kasuję i jadę dalej. Jadąc do PK1 znowu spotykam Inżyniera, który jedzie w przeciwnym kierunku. Jego wariant musiał być kompletnie inny.
PK1 – Przecinka drzewo (3h 57min)
Punkty zaliczam co 10min. Końcówka etapu pierwszego bardzo dobra.
Etap II (4h 10min)
Etap I zakończyłem o 15.10, o 9 min przed Inżynierem. Niestety drugi etap to 100% mięśni i zero orientacji. Dodatkowo teren całkowicie odkryty, a czas ukończenia I etapu nie wystudził słoneczka. Kiedy wreszcie organizatorzy przestaną budować trasy dla ścigaczy? Jak ktoś chce się pościgać, to może spokojnie wybrać jeden z wielu maratonów MTB na nizinach lub w górach. Nie mówię tutaj o jakimś złośliwym ukrywaniu punktów, ale o ustawianiu ich tak, aby umożliwić wielość wariantów trasy. Etap II można było jechać w lewo lub w prawo ale po tych samych ścieżkach, zaliczając punkty jak po sznurku. Żadnej orientalistycznej frajdy.
PK13 – Przepust wodny pod drogą (4h 44min)
Znowu miałem problemy z wyjazdem z Mławy. Piękny punkt w rurze odpływowej pod wałem.
PK14 – Mogiła (5h 14min)
Długie przeloty i łatwe punkty, coś czego najbardziej nie lubię, w przeciwieństwie do Inżyniera.
PK15 – Składownia broni (5h 40min)
Czuję jak słońce wypala mi tatuaże na przedramionach, a w głowie się gotuje. Myślałem, że jak będę jechał na północ to będzie trochę lepiej – guzik. Kilometr przed punktem mija mnie Ula, wygra ze mną o 3 minuty.
PK16 – Bunkier ćwiczebny niemiecki (6h 7min)
Dzwoni do mnie Daniel Pakulski. Dostał udaru słonecznego, wymiotował i mało się nie zadławił na śmierć! Z bólem ukończył I etap i czeka na mnie na mecie! Uff, faktycznie można dostać udaru, może i ja zaraz go dostanę. Zgodnie z sugestią zaczyna mi się robić zimno. Na szczęście dwóch zawodników goniących mnie przy PK16 skutecznie oddala te myśli. Jak się później okazało jechali w przeciwnym kierunku, więc o pogoni nie mogło być mowy. Bunkier pięknie położony na szczycie po środku pola.
PK17 – Bunkier (6h 34min)
Ostatni punkt, ostatni bunkier. Bunkrów było w sumie pięć!
META (6h 52min)
Jak widać organizatorzy byli bardzo łaskawi z limitem czasu. 10h nawet w tych temperaturach, to było dużo za dużo. Aczkolwiek znalazła się osoba, która wjechała na metę na minutę przed zamknięciem.
Przegrywam z Inżynierem o 11min. Załapał się na drugim etapie do pociągu i ścigając po szutrach z punktu A do punktu B, spokojnie odrobił 9 minut straty z pierwszego etapu i jeszcze dołożył 11 minut przewagi.
Zajmuję ostatecznie 15 miejsce w MM i pomimo lekkiego niedosytu (12 minutowe błądzenie po Mławie zaraz po starcie), rozsądek nakazuje być zadowolonym z każdego rezultatu w TOP 20.
- DST 36.49km
- Teren 20.00km
- Czas 01:47
- VAVG 20.46km/h
- VMAX 31.50km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 167 ( 92%)
- HRavg 131 ( 72%)
- Kalorie 1502kcal
- Podjazdy 152m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Krótka Pętla
Czwartek, 8 lipca 2010 · dodano: 08.07.2010 | Komentarze 0
Dziewczyny wyjechały, więc jest okazja na krótki wypad do Kampinosu po pracy. Dzisiaj byłem u dr Kłodkowskiej, wszystko jest OK!!!! ALIVE!
- DST 144.71km
- Teren 100.00km
- Czas 08:37
- VAVG 16.79km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 8241kcal
- Podjazdy 743m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Kujawia Orient 2010, Więcbork czyli jak zostałem Kujawiakiem!
Poniedziałek, 5 lipca 2010 · dodano: 05.07.2010 | Komentarze 0
Zaliczone wszystkie 15PK w limicie czasu; przejechane 144,71km na 140 podawane przez Organizatorów oraz zajęcie 8 miejsca (pierwszy raz w top 10 w Pucharze Polski) uprawniaja mnie do nadania sobie tytułu KUJAWIAKA 2010!
Do Więcborka jedziemy w piątek, miejscowość turystyczna pięknie położona nad jeziorami. W sezonie nie jest łatwo o nocleg. Jeden z ośrodków dysponuje wolnym domkiem na weekend. Przyjeżdżamy koło północy, domek w stylu peerelowskim, ciasny zaniedbany ale przynajmniej jest czysto.
Daniel dojeżdża rano z kolegą, wyjechali o 2 i nie spali całą noc. Orientacyjna cykloza dopadła go już całkowicie i zaczyna zarażać innych. Pożyczam mu swojego zimowego Authora, co i tak źle się dla niego skończy.
O 8.30 trafiam na start, nie będzie nas zbyt wielu ale jest czołówka z Panami B. i Danielem Śmieją na czele. Rozdanie map przebiega dosyć zabawnie. Organizatorzy nie znają skali mapy! Wg ich słów jest to 1:50 tys. Pomniejszona 3-krotnie na xero! Nieźle!
Faktycznie mapa fatalna, dziwne kolory i mikroskopijna skala. Mamy do zaliczenia 15 punktów w 9 godzin. Na południu punkty są bardzo gęsto rozłożone, zatem ruszam właśnie tam.
PK1 – samotna wierzba nad stawem
Podobają mi się bardzo konkretne opisy punktów. Droga jest prosta, ale błądzę nie czując jeszcze mapy. Mapa jest niezdefiniowana więc wyznaczam „wzorzec centymetra” czyli ustalam ile metrów ma 1 cm mapy, wychodzi jakieś 750m. Wylatuję na szosę 241 i jadę nią do Zabartowa. Dalej na Pęperzyn i prosto na punkt. Dojeżdżając do PK1 widzę Pawła Brudło, który oddala się od wierzby. Skoro go widzę, to chyba też musiał trochę błądzić!
PK2 – drzewo na skraju lasu, pod linią energetyczną
Wypadam z szutrów ki na asfalt i widzę lasek na wzniesieniu gdzie znajduje się punkt. Ale jak tam dotrzeć gdy dokoła pola? Wbijam się w dróżkę biegnąca na południe, przecinam linię energetyczną i „przecinką” w łanie zboża docieram pod górę na punkt.
PK4 – skarpa na brzegu jeziora
Zjeżdżając z PK2 mijam pociąg złożony z 4 zawodników, już po chwili doganiają mnie na asfalcie. 140km przede mną więc nie próbuję nawet wejść na koło, trzymam swoje tempo i jakość nawigacji. Już po chwili peleton staje na rozwidleniu dróg i przygląda się mapie. Mijam ich i jadę swoje, 500m dalej, pociąg ponownie mnie wyprzedza. Chciałbym żeby nawigacja była trudniejsza, wtedy zobaczylibyśmy wyniki na mecie. PK4 gładko w lesie nad jeziorkiem. Pociąg ma już sporą przewagę
PK5 – plaża; stojąc twarzą do jeziora – po lewej stronie
Ach te wyczerpujące opisy…. Dojazd prosty znowu mijam wracający już z punktu pociąg, trochę się dziwię, bo ja na następny punkt wytyczyłem sobie inna drogę. Na plaży siedzi pani na leżaku i kieruje wszystkich do drzewa na którym jest punkt. Sympatycznie!
PK6 – stara wierzba.
Wybrałem dojazd po lewej stronie jezior, niebieskim szlakiem pieszym. Zdecydowanie najkrótsza droga i jak się okazało wspaniale przejezdna. Przy gospodarstwie znowu pociąg wyjeżdżający z punktu, moja strata zdecydowanie zmalała, to był dobry wybór. Niestety wszystko trwonię w poszukiwaniu wierzby. To jednak ich trasa, choć dłuższa, wpadała prosto na punkt, ja niestety nie miałem szczęścia i właściwe drzewo znajduję dopiero po kilku minutach.
PK7 – drzewo na rozwidleniu ścieżek
Dojazd prosty, żółtym szlakiem pieszym.
PK8 – drzewo naprzeciw pomostu
Wyjeżdżając z PK7 spotykam Adam Wojciechowskiego z Waypointrace. Wiem, że za chwilę mnie dogoni i wyprzedzi, no cóż, taki los emeryta. Długo się waham czy jechać bezmyślnie asfaltem do dalej położonego PK9, a dopiero potem robić PK8 czy na odwrót. Decyduję (chyba jednak błędnie) zaliczyć najpierw PK8. Bardzo jestem ciekaw który wariant wybierze Adam. Bez względu na to i tak spotkamy się po drodze. Na obranej przeze mnie drodze Kujawia Orient, to był jedyny możliwy dylemat wyboru kolejności zaliczania punktów. Mam wrażenie, że maraton na orientacje powinien zawierać znacznie więcej wariantów i różnorodnych kombinacji zaliczania punktów, inaczej staje się zwykłą szutrową ściganką z chwilami postoju na odbicie karty. Bezbłędnie trafiam nad jezioro drogą od południa. Po chwili wyłania się pomost, a naprzeciw niego stoi drzewo z PK8
PK9 – nad ławką
Szuterek na wschód w stronę PK9. Mijam Adama (jego strata jakby lekko się zwiększyła), pyta na który punkt teraz jadę. PK9, no to będę cie gonił, mówi. Wiem, wiem, będziesz gonił i za chwilę przegonisz. Nudna piaszczysta droga na PK9. Rozmyślam tak intensywnie, że zaliczam glebę ryjąc w piachu. Lekkie otarcie skóry pod kolanem, nic groźnego. PK9 ładnie położony, zostawiam rower i zbiegam po skarpie do drzewa nad ławką. Wyjeżdżając do głównej drogi uśmiecham się do Adama, już mnie prawie ma.
PK10 – dąb na skraju lasu
Wracam tą samą drogą. Z przeciwka nadjeżdża Piotr Buciak, który robi pętlę w odwrotnym kierunku i krzyczy do mnie, że PK10 stoi w złym miejscu! Mam czas tylko odpowiedzieć OK, dzięki i zaczynam dumać. Ciekawe gdzie jest punkt i jak go odnajdę, bo nie mam telefonu do organizatora. Na asfalcie jedzie z przeciwka kolejny zawodnik! Ustawiam się po lewej strony i zwalniam, tak aby mieć dłuższą chwilę na wypytanie go o szczegóły. Pytam czy PK10 jest w złym miejscu, a on na to: - nie, punkt jest dokładnie tam gdzie na mapie! Zgłupiałem kompletnie. Jeśli Piotr mówi, że coś jest nie tak, to nie może przecież być inaczej! Wjeżdżam do lasu i precyzyjnie odmierzam metry do przecinki w lewo. Zaczyna się zakręt, to już tutaj powinienem skręcić, jest droga. Jednak licznik wskazuje za mało, jadę dalej, jest druga ścieżka w lewo, skręcam i dojeżdżam na plażę. Tłumy wczasowiczów uświadamiają mi jak jest gorąco, z przyjemnością bym się wykapał. OK., tutaj nie ma co szukać PK, to pewne. Dojeżdżam do jeziora i skrajem lasu wracam na południe. Myślę sobie, pierwsza przecinka i musi być punkt. I jest! Dokładnie tak, jak na mapie. O co chodziło Piotrkowi? Wyjeżdżam na asfalt w miejscu gdzie chciałem skręcić po raz pierwszy. Mam zatem kolejne 5 minut w plecy bez sensu. Rozglądam się ale Adama nie widać, dziwne.
PK11 – podwójne drzewo
Sympatyczny szutrowy przelot do PK11. Nareszcie trochę lasu i cienia, upał zaczyna dawać się we znaki. Skończyło mi się picie w bukłaku i zaczynam myśleć o jakimś sklepie. Najbliższe miejsce na trasie, to wieś Witkowo przed PK12. Dojeżdżam do mostku pomiędzy jeziorami, to tu trzeba szukać punktu. Czerwone kółko na mapie sugeruje miejsce po lewej stronie, biegam zatem we wszystkie strony szukając podwójnego drzewa. Mija trochę czasu zanim znajdę właściwe drzewo oczywiście po prawej stronie!
PK12 – drzewo nad brzegiem rzeki
Teraz długi przelot z tankowaniem w Witkowie. Przejeżdżam całą wieś, jednak sklepu nie ma, wreszcie widzę chłopa i pytam. Najbliższy sklep 5km stąd, ale oferuje mi wodę ze studni. Nabieram pełno do bukłaka i uzupełniam tabletkami Isostara. Po chwili żałuję, że nie polałem się cały tą wodą. Do PK12 ruszam na skróty przez las. Droga mocno piaszczysta i często schodzę z roweru. Odcinek jednak wyjątkowo krótki i zaraz docieram do głównej szutrówki. Kilkadziesiąt metrów dalej rzeka i kolejny punkt zaliczony.
PK13 – przepływ, stara wierzba przy kanale
To chyba najpiękniejszy odcinek na całej trasie. Wybrałem krótszy wariant, ścieżką na północ od jeziora Mochel. Tam czekały mnie błotniste drogi, dziurawe kładki i cudowny wąwóz. W lesie spotykam lekko zagubionego zawodnika, któremu wskazuje precyzyjną drogę do wąwozu. On zaś uświadamia mi że PK13 leży na skrzyżowaniu torów kolejowych i rzeczki, że żadna droga tam nie prowadzi. Już lekko wyjeżdżona trasa w pokrzywach prowadzi do kanału, teraz pozostaje znaleźć wierzbę po jednej ze stron. Nie jest to łatwe gdyż nasyp kolejowy dosyć stromy. Zostawiam rower i wspinam się. Jest drzewo, jest punkt. PK13, to zdecydowanie najbardziej atrakcyjne PK całego maratonu.
PK14 – brzoza na skrzyżowaniu
Najprostsza droga byłaby po torach, ale jechać się nie da więc szukam innego rozwiązania. Po wyjściu z lasu jest droga przy torach, która się urywa oraz droga wzdłuż lasu której nie ma na mapie. Wybieram tą pierwszą licząc, że się nie urwie i doprowadzi mnie do asfaltu na południu. Niestety droga kończy się gospodarstwem, jeszcze chwilę nawołuje gospodarzy ale w taki upał nikt nie zamierza chyba wychodzić na dwór na spotkanie z nieznajomym. Jest jeszcze jedna droga na wschód do innego gospodarstwa. Ryzykuję i mam więcej szczęścia. Młodzież na podwórku informuje mnie, że jest przejazd na drugą stronę. Szybko dojeżdżam do asfaltu i jestem już w Starej Cerkwicy. Przed punktem znowu mijam piękne kąpielisko na jeziorem Brzuchowo. Brzozy takie cieniutkie, że przestrzelam, dojeżdżam do krawędzi lasu i cofam się, odnajdując wreszcie punkt na chudej brzózce.
PK15 – dąb; stojąc frontem do pałacu
Zostały mi dwa punkty, dwa najdłuższe przeloty i dwie godziny do zamknięcia mety. Droga jest jednoznaczna – szlak Rycerza Bossuty . Patrzę uważnie na uciekające minuty, docieram do Komierowa, wiem, że nie zrobię błędu z BikeOrientu, mam jeszcze mnóstwo czasu! Opuszczony pałac, ile takich pięknych miejsc rujnuje się w naszym kraju! Wydaje mi się, że punkt nie wisiał na dębie, tylko na jakimś innym drzewie, ale to już nieistotne.
PK3 – kaplica (uwaga: podaj dokładną datę powstania obozu w Karolewie)
Ten element krajoznawczo-historyczny odczytałem dopiero przed samym PK3. Dojazd długi, szybki, asfaltowy
META
8h 38min 45s
Zająłem 8 miejsce (pierwszy raz w pierwszej 10 w Pucharze Polski). Adam przyjechał na 10 pozycji tuz przed zamknięciem mety. Jak mówił, szukał bezskutecznie PK10, po czym zadzwonił do organizatorów, którzy potwierdzili błędna lokalizację tego punktu. Czyli dokładnie to samo co mówił Piotr Buciak.
Jestem w szoku, to świadczy jedynie o tym jak odmiennie patrzymy i czytamy mapę. Topograficznie względem przecinek i ścieżek punkt był zlokalizowany dokładnie tak jak na mapie. Nie zgadzały się natomiast odległości (myślę, że nie tyle błędnie narysowany jest punkt, co sama mapa zawiera błędy w tym miejscu). Przez to ja oraz m in. zawodnik, którego spotkałem na trasie trafiliśmy na PK10 bezbłędnie, natomiast wytrawni orientaliści tacy jak Piotr czy Adam nie mogli zupełnie znaleźć punktu, bo nie był on precyzyjnie tam gdzie na mapie (Piotr zajął przez to dopiero 5 miejsce).
Daniel Pakulski na moim Authorze przyjeżdża 10 minut po mnie... bez siodełka! Pękła mu śruba mocująca siodło do sztycy i po zaliczeniu 7 punktów musiał na stojąco zjechać do mety. To jeszcze raz potwierdza, że Daniel musi kupić sobie 29era!
Impreza bardzo udana, jak widać nawet skromnymi środkami można zorganizować ciekawy maraton. Z pewnością można dopracować punkty tak, aby wycisnąć więcej z ciekawych terenów Krajeńskiego Parku Krajobrazowego. Mam nadzieję, że Kujawia Orient na stałe zagości w Pucharze Polski, jako impreza mocno punktodajna z uwagi na małą liczbę uczestników :-)