Info

Suma podjazdów to 168628 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2015, Sierpień5 - 2
- 2015, Czerwiec3 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń7 - 0
- 2013, Grudzień2 - 0
- 2013, Listopad4 - 0
- 2013, Październik5 - 0
- 2013, Wrzesień5 - 0
- 2013, Sierpień9 - 2
- 2013, Lipiec7 - 3
- 2013, Czerwiec8 - 5
- 2013, Maj8 - 0
- 2013, Kwiecień8 - 0
- 2013, Marzec4 - 0
- 2013, Luty7 - 0
- 2013, Styczeń8 - 1
- 2012, Grudzień4 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik3 - 0
- 2012, Wrzesień7 - 1
- 2012, Sierpień10 - 0
- 2012, Lipiec7 - 0
- 2012, Czerwiec9 - 0
- 2012, Maj7 - 2
- 2012, Kwiecień6 - 0
- 2012, Marzec9 - 0
- 2012, Luty5 - 1
- 2012, Styczeń7 - 0
- 2011, Grudzień6 - 1
- 2011, Listopad5 - 1
- 2011, Październik7 - 0
- 2011, Wrzesień10 - 0
- 2011, Sierpień15 - 2
- 2011, Lipiec8 - 5
- 2011, Czerwiec5 - 6
- 2011, Maj7 - 3
- 2011, Kwiecień3 - 1
- 2011, Marzec2 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2011, Styczeń6 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad3 - 5
- 2010, Październik10 - 6
- 2010, Wrzesień9 - 12
- 2010, Sierpień6 - 20
- 2010, Lipiec6 - 5
- 2010, Czerwiec5 - 2
- 2010, Maj10 - 16
- 2010, Kwiecień8 - 1
- 2010, Marzec12 - 7
- 2010, Luty8 - 1
- 2010, Styczeń11 - 32
- 2009, Grudzień7 - 0
- 2009, Listopad7 - 3
- 2009, Październik6 - 1
- 2009, Wrzesień7 - 4
- 2009, Sierpień14 - 1
- 2009, Lipiec9 - 3
- 2009, Czerwiec8 - 1
- 2009, Maj13 - 8
- 2009, Kwiecień5 - 0
- 2009, Marzec6 - 1
- 2009, Luty5 - 1
- 2009, Styczeń3 - 2
- 2008, Grudzień1 - 0
- 2008, Listopad5 - 0
- 2008, Październik6 - 0
- 2008, Wrzesień8 - 0
- 2008, Sierpień17 - 2
- 2008, Lipiec6 - 0
- 2008, Czerwiec7 - 0
- 2008, Maj6 - 0
- 2008, Kwiecień6 - 0
- 2008, Marzec3 - 0
- 2008, Luty5 - 0
- 2008, Styczeń4 - 0
- DST 139.56km
- Teren 80.00km
- Czas 11:24
- VAVG 12.24km/h
- VMAX 47.50km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 177 ( 98%)
- HRavg 148 ( 82%)
- Kalorie 11307kcal
- Podjazdy 1036m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
BikeOrient 2010 Łódź
Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 0
Maratony na Orientację w Pucharze Polski są teraz co tydzień! Jeżdżę już praktycznie tylko w czasie zawodów, cały tydzień potrzebuję na odpoczynek i regenerację (głównie tyłka). Tydzień po Grassorze wciąż go czułem.
BikeOrient w 3 etapach jechałem z Karolem. Oczekuję od siebie przynajmniej pierwszej dwudziestki. Z 22 miejsca nie mogę byc zadowolony. Pominięcie 3 PK na II etapie po to, by dać sobie wiecej czasu na etap III, to był zdecydowany błąd logistyczny.
Relacja:
Etap I – Wzniesienia Łódzkie
Szybko dochodzimy do wniosku, że, jak większość, pojedziemy zgodnie z ruchem wskazówek.
PK 24 - dno wąwozu
Jedziemy szybko asfaltem. Bardzo nie lubię tak ostrego tempa na początku, zwłaszcza, że jadę na fullu. Zwalniam i daję się wyprzedzać. Precyzyjnie skręcam w ścieżkę w lewo i za chwilę schodzimy na dno wąwozu. Zawodników jest bardzo wielu, nie mamy zatem żadnych problemów. Nasz kolega Daniel, trzyma się mocno i będzie próbował jechać z nami jak najdłużej, niestety już na drugim punkcie go nie ma.
PK 27 – skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem.
Dojazd bardzo prosty, trzymamy się pleców Damiana, który naciska mocno, ale znowu nie aż tak mocno jakbym się tego spodziewał. Punkt ładnie położony, przechodzimy przez strumień i odbijamy karty.
PK23 – cmentarz
Cały czas za plecami Damiana. Pilnuje jednak mapy i skręcam prawidłowo w prawo. Krzyczę do niego ale mnie nie słyszy. Chwilę nam schodzi dotarcie do punktu poprzez zarośla i mur starego cmentarza. Poranna rosa całkowicie moczy mi buty i skarpetki, nie wyschną mi już do końca maratonu.
PK26 – skrzyżowanie przecinek
Marudzimy trochę na cmentarzu, plecy Damiana dawno zniknęły, a ja wybieram trasę asfaltową. Dzięki temu na skraju lasu znowu go doganiamy! Teraz prosto w las ścieżką rowerową, przecinka w lewo i kolejny punkt zaliczony.
PK19 – miejsce biwakowe
Już wcześniej podjęliśmy z Karolem decyzję, że bardziej optymalnie będzie pojechać najpierw do PK 19, a potem do PK20, z uwagi na utrudniony dojazd do tego drugiego od zachodu. Damian pojechał inaczej i spotkamy się dopiero pod koniec pierwszego etapu, na PK20. Przelot do PK19 idealnie-banalnie, na punkcie meldujemy się szybciutko. Bufet, z którego nie korzystamy.
PK22 – obniżenie terenu
Zjazd asfaltem, chwila nieuwagi i po lewej stronie widać szkołę… ups, przejechaliśmy. Wracamy, chcemy przedzierać się przez gospodarstwo żeby dotrzeć do ścieżki widocznej na mapie za zabudowaniami, ale w końcu znajdujemy piękną autostradę idącą bezpośrednio od szosy. Pod lasem spotykamy zawodnika, który szuka punktu od przeciwnej strony. Nie znalazł, więc dalej pakuje się w ewidentnie złym kierunku. Ja jestem dziwnie doskonale zorientowany i jadę na punkt jak po sznurku. Znajduję i wołam kolegę zdezorientowanego.
PK18 – PK14 – odcinek specjalny
Dojazd bez problemu. Na odcinku wzmożona uwaga i obserwacja mapy, średnia spada drastycznie. PK18 znajdujemy szybko, czuję się pewniej po odnalezieniu punktu. Tłumy jadące z przeciwka podpowiadają usytuowanie PK17. Jest! Teraz trochę błądzimy, na szczęście wiemy, że PK16 jest za asfaltem, więc nie patrząc na odcinek jedziemy do skrzyżowania. Teraz znowu wzmożona czujność, skręcam w prawo przed żwirownią i po chwili znajdujemy PK16. Kolejne info od nadjeżdżających – PK15 jest na szczycie górki. Jedziemy skracając nieco krętą drogę wytyczoną na mapie. Odnajdujemy szczyt górki wraz kilkoma kolegami, niestety punktu nie ma. Błąkamy się góra-dół, lewo-prawo, nic. OK, to nie ta górka, odnajduję drogę, która dalej pnie się pod górę, teraz już wiem, że jestem na właściwym szczycie, niestety punktu jak nie było, tak nie ma! Doganiają nas kolejni zawodnicy, informacja, że punkt znajduje się na szczycie była błędna! PK15 znajdujemy nieco niżej przy drodze. Oj kiedy wreszcie nauczę się słuchać tylko siebie i mapy! Teraz już długa prosta, przecinamy kolejny asfalt i w miarę łatwo odnajdujemy PK14 (straszyli, że z tym punktem będziemy mieć najwięcej problemów!).
PK20 – szczyt wzniesienia
Teraz szybki przelot asfaltem i straszliwa wtopa! Tablica w lewo na Buczek, to skręcamy (nie dbając, że znak drogowy pokazuje ślepą uliczkę). W rezultacie przedzieramy się przez ledwo widoczną polną miedzę od południa zamiast gładko kawałek dalej jechać asfaltem. Tragedia i żal własnej głupoty. Na punkcie dogania nas Damian, hm chyba wybrał mniej optymalny wariant, bo przy jego mocy w nogach powinien być już na mecie!
PK25 – dawna żwirownia
Asfaltowy przelot. Znowu mnie kusi i atakuje od południa, co czyni naszą trasę dłuższą i bardziej wyboistą. Mijamy jadącego z przeciwka Damiana, który rzecz jasna jest już przed nami.
PK21 – dno wąwozu
Kolejny długi, łatwy przelot. Karol dzieli się z zawodnikiem dętką (ja mam 29”). Na szczęście ma dwie, bo kilka godzin później sam złapie flaka. Bezbłędna decyzja na skrzyżowaniu z asfaltem i tym razem Karol, ścieżką w głąb wąwozu odnajduje punkt.
Etap II
Na metę I etapu wjeżdżamy po 5h jazdy. Aż 14 minut marudzimy, odpoczywając, posilając się batonami i uzupełniając bukłaki.
Poganiam Karola i jedziemy. Zamiast zaliczyć całe południe mapy, to zaczynamy od PK13, a do PK9, 12 i 3 już nie wrócimy. Ten karygodny błąd logistyczny kosztował nas przynajmniej 2 miejsca na mecie. Na dziesięć punktów II etapu, które zaliczyliśmy, dwa były naprawdę ciekawe.
PK8 – brzeg bagna
Konkretne jezioro bagienne. Dotrzeć na jego brzeg nie było łatwo, a potem jeszcze trzeba było tym brzegiem pospacerować w poszukiwaniu punktu.
PK10 – zagłębienie terenu
Zamiast myśleć, to łaziliśmy po terenie, który opuszczał się w dół. Dopiero po dobrych 10min łażenia, eureka - punkt jest na szczycie, w wielkiej dziurze. Punkt całkowicie niewidoczny, genialna lokalizacja!
Etap III
Wracamy zatem na przepak bez zaliczenia trzech punktów, uzasadniamy to tym, że będzie więcej czasu na etap III. Ja jednak czuję Grassora, wyjeżdżam na trasę bez entuzjazmu, punkty rozrzucone bardzo daleko i trasa znowu dosyć jednoznaczna.
PK30 – skraj lasu
Dojazd łatwy – czerwony szlak pieszy. Tuż przed skrętem w las Karol łapie kapcia. Biorę od niego kartę i ruszam w poszukiwaniu punktu. Teren ze sporymi wzniesieniami. Dojeżdżam do linii energetycznej i wiem, że jestem za daleko. Wracam i przechodzę obok miejsca gdzie jak sądzę powinien być punkt. Ale dlaczego nie sprawdzam czy go tam rzeczywiście nie ma? Kawałek pola, brak ścieżki… zamiast sprawdzić jadę dalej na południe gdzie spotykam innych zawodników. Pochylamy się wspólnie nad mapą i tłumaczę gdzie powinien być punkt, wskazując miejsce gdzie przed chwilą byłem. Ruszamy tam razem i rzeczywiście punkt jest na swoim miejscu! Dzwoni Karol, zmienił dętkę i zdążył się posilić.
PK29 – szczyt wzniesienia nad wyrobiskiem
Postanawiamy odpuścić PK33, normalnie nigdy bym tego nie zrobił. Czy to zmęczenie, czy namowy Karola, jedziemy do PK29. Wzniesienie i punkt odnajduję bezbłędnie
PK32 – skrzyżowanie drogi i strumienia
Wyczuwam opory Karola ale jedziemy do PK32, dojazd i sam punkt bardzo łatwe.
PK37 – willa
Dosyć przypadkowo decydujemy się na dojazd od wschodu. Rozwiązanie na pewno najkrótsze chociaż nie wyglądało na najłatwiejsze. Na punkcie jest drugi punkt żywieniowy, uświadamiam sobie jak jestem głodny i łakomie pochłaniam kawałki arbuza i bananów. Karol proponuje ostatni punkt 31 i zjazd na metę. Chociaż mamy prawie 2 godziny czasu zaczynam przychylać się do tej propozycji. To Grassor tydzień temu wyssał ze mnie siły i ambicję.
PK31 – pomnik
Długi asfaltowy przelot krajową jedynką. Patrzę na upływający czas i mijane kilometry, czuję kolejny popełniony błąd. Mogliśmy spokojnie zaliczyć przynajmniej jeszcze jeden punkt. Pomnik leży przy niebieskim szlaku, odnajdujemy go bezbłędnie. Teraz pozostaje tylko szybki przelot na metę.
Finiszujemy 35 min przed czasem zaliczając 21,5 na 28 punktów przeliczeniowych. Kiedy wreszcie przestanę bać się upływającego czasu i wpadnę na minutę przed zamknięciem mety jak Daniel Śmieja w tej edycji? Spokojnie i bez wysiłku mogliśmy zrobić od 1 (III etap) do 1,5 (II etap) punktu więcej. Dałoby to nam 19, satysfakcjonującą pozycję. A tak, muszę zadowolić się miejscem 22 w open i czekać na bardziej punktodajne maratony w Pucharze Polski.
Tegoroczny BikeOrient znowu podniósł poprzeczkę organizacyjną. Bardzo bogate zestawy startowe, dwa punkty żywieniowe na trasie, śniadanie przed i ognisko z kiełbaskami po maratonie oraz kapitalna atmosfera nie maja sobie równych. Za to zdecydowanie mniej atrakcyjne były tereny. Długie i banalne przeloty na etapie I i III były nużące. Wybór punktów niemal jednoznacznie narzucał kierunek jazdy, co przypominało bardziej maraton szosowy niż na orientację. Bardzo brakowało mi zeszłorocznych przepraw przez rzekę, czy trudniejszych nawigacyjnie odcinków.
- DST 257.30km
- Teren 125.00km
- Czas 23:27
- VAVG 10.97km/h
- VMAX 44.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 177 ( 98%)
- HRavg 137 ( 76%)
- Kalorie 16836kcal
- Podjazdy 1264m
- Sprzęt Intense Spider 29
- Aktywność Jazda na rowerze
GRASSOR - 23h 27min na rowerze!
Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 0
Legendarny GRASSOR zaliczony!
9 pk na 20, to nie jest dobry wynik ale i tak pozwolił na zajęcie przyzwoitego 16 miejsca w kategorii MM. Zawiodła logistyka i bagno na PK20 od strony północnej. Wkrótce szczegółowa relacja jak się obudzę i dojdę do siebie!
- DST 183.38km
- Teren 120.00km
- Czas 13:20
- VAVG 13.75km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 172 ( 95%)
- HRavg 136 ( 75%)
- Kalorie 9062kcal
- Podjazdy 437m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Krwawa Pętla
Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 2
Krwawa Pętla niestety mnie pokonała.
Termin Krwawa Pętla wymyślił Mirek. Jest to czerwony szlak pieszy dookoła Warszawy zwany również Warszawską Obwodnicą Turystyczną. Chodzi o to, aby przejechać ją na raz, około 230km. Szczegółowy opis tracy znajdziecie tutaj:
Krwawa
Trasa jest bardzo trudna. Szlak miejscami bardzo źle oznakowany i pomimo, że miałem go wgranego do Garmina i tak często się gubiłem. Czasami jadąc oznakowaną trasą nagle na mojej drodze wyrastało ogrodzenie i trzeba było szukać objazdu.
Z domu wyjechałem o 6 rano (2 godziny za późno moim zdaniem, Krwawą trzeba rozpocząć o świcie!), do Zaborowa czyli na początek mojej pętli dotarłem przed 7. Zgodnie z instrukcją, najpierw niebieskim szlakiem do Leszna, a potem żółtym i wreszcie zielonym do Nowego Dworu gdzie zaczyna się WOT. Poddałem się w Górze Kalwarii po jakichś 175km pętli, gdzie wezwałem Wóz Techniczny sącząc upragnione piwko. Pętli nie ukończyłem gdyż... i tu mogę się tłumaczyć: za późno wyjechałem, było bardzo gorąco i piaszczyście, złapałem kapcia w Otwocku. Ale bez owijania, zabrakło sił i motywacji. Ciekawe jak będzie na Grassorze, motywacji na pewno więcej?
- DST 93.28km
- Teren 70.00km
- Czas 06:19
- VAVG 14.77km/h
- VMAX 42.40km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 151 ( 83%)
- HRavg 127 ( 70%)
- Kalorie 3625kcal
- Podjazdy 445m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Łuk Mużakowa: Trzebiel - Łęknica - Żary - Brody
Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 09.06.2010 | Komentarze 0
Tym razem trochę dłuższa wyprawa w rejonie Łuku Mużakowa. Pierwsza rzecz to niesamowite jeziora wyrobiskowe. Jeziora są ukryte w lesie, dojazd do nich możliwy jest po starych zarośniętych drogach. Kraina całkowicie zapomniana przez ludzi i niemal niedostępna dla turystów.
Jezioro turkusowe
Jezioro brązowe
Kilkadziesiąt kilokemetrów od Łęknicy kolejna atrakcja turystyczna - ruiny pałacu w Brodach. Obok już powstał Pensjonat Ambassador, z ulotek wynika, że są plany odbudowy pałacu w miarę zdobywania środków. Cudowne miejsce!
- DST 41.25km
- Teren 30.00km
- Czas 03:50
- VAVG 10.76km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 151 ( 83%)
- HRavg 116 ( 64%)
- Kalorie 1762kcal
- Podjazdy 312m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Łuk Mużakowa: Trzebiel - Łęknica
Czwartek, 3 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 0
Miało być Trophy, potem Istebna, wreszcie pojechaliśmy zobaczyć Łuk Mużakowa.
Prognozowane opady skutecznie wybiły mi z głowy wyjazd do Istebnej z 4-ro miesięczną Telimeną. Szukałem rejonów gdzie będzie ładnie i ciepło. Wybrałem Łuk Mużakowa, o którym czytałem jakiś czas temu. Pojechaliśmy w ciemno bez rezerwacji noclegu.
Telimena gotowa do drogi:
Trafiliśmy do Trzebieli, komfortowa agroturystyka, całkowicie pusta o tej porze roku.
W Łęknicy leży Park Mużakowski z XIXw. Na powierzchni 1000ha, po obu stronach Nysy Łużyckiej, nieprawdopodobny, najwiekszy w Europie park w stylu angielskim.
Tutaj spacerowaliśmy:
Nysa Łużycka (w ogóle nie wylała w tym roku) i widok na zamek po stronie niemieckiej:
- DST 134.40km
- Teren 110.00km
- Czas 11:05
- VAVG 12.13km/h
- VMAX 30.30km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 183 (101%)
- HRavg 161 ( 89%)
- Kalorie 8057kcal
- Podjazdy 398m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
DYMnO Nieporęt 2010 czyli koszmar zakończony sukcesem
Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 2
Noc przed Dymnem prawie nie spałem. Śniły mi się punkty kontrolne, lampiony, błądziłem po lesie. Jak się okazało sny były prorocze.
Niewyspany, do Nieporętu dojeżdżam przed ósmą. Szybka rejestracja, dostaję szczęśliwy numerek 125. Spotykam Inżyniera, który przygotowuje się do Trophy. Niby trening i rekreacja, ale z drugiej strony wspomina coś o rewanżu za Waypointrace. I tak wiem, że będę z nim rywalizował, tak już po prostu jest.
Punktualnie o 9.00 rozdanie map. Pierwszy szok – dostajemy cztery płachty formatu A3! Bogu dzięki nie pada, bo daleko bym nie zajechał. Etap I ma 14PK i tylko 20km. Mapa w skali 1:16300, do której trudno mi się przyzwyczaić na początku. Wybieram wariant południowy nie myśląc zbyt wiele o kolejności punktów, Jest ich tyle, i na tak małym obszarze, że kolejność wydaje się nie grać roli. Punkty N i R bez problemu, na P zaczynam trochę błądzić, mapa jest tak dokładna, że są na niej ścieżki zupełnie niewidoczne, zarośnięte w naturze. Znajduję P i jadę do O – zaczyna się mój dramat, moja klęska pierwszego etapu. Teraz wiem co się stało – przestrzeliłem drogę, skręciłem w następną będąc pewnym, że jestem we właściwym miejscu. Zaczynam krążyć, chodzić, szukać, dojeżdżam do końca drogi, zawracam, przeczesuję las – słowem obłęd! Wracam do głównej drogi, spotykam Mirka z kilkoma zawodnikami jadą z punktu, którego od 20min szukam. Tak, jest tam, mówią, skręć w prawo przy piachu i masz punkt. Jadę, skręcam (oczywiście za wcześnie) i znów plączę się w tym samym miejscu. Mija kolejne 15 min, jestem zrozpaczony, zamierzam zrezygnować, odpuścić ten punkt. Wreszcie nadjeżdża zawodnik, przedstawiam mu swoją sytuację i postanawiam całkowicie zdać się na jego świeże podejście. Cokolwiek zrobi, jadę za nim. A on wraca! Cofa się kilkadziesiąt metrów, skręca we właściwą drogę i po chwili widzę upragniony, wymarzony lampion! Boże, zbawco mój, nie wiem, jaki miałeś numer, ale dziękuję Ci z całego serca! Uratowałeś moje DYMnO! Kolego, jeśli kiedyś przeczytasz ten tekst, to stawiam Ci piwo, ile tylko chcesz!
Stratę mam ogromną, myślę, że już pewnie wszyscy są na drugim etapie. Jestem strasznie zdenerwowany czuję jak wali mi serce i tylko nasłuchuję czy garmin w plecaku nie pika na 185bps. Zaliczam L i K, zmierzam do C. Punkt, tak jak wszystkie wydaje się łatwy, tym razem świadomie skręcam wcześniej i jadę przecinką w lesie, która doprowadzić ma mnie prosto na punkt. Rzecz jasna przecinka się kończy, a punktu nie ma. Tym razem działam szybko, powrót do głównej drogi, analiza mapy i wybór prawidłowej ścieżki! Guzik, punktu nie ma! Rozglądam się i w lesie widzę kilka, kilkanaście lampionów, co jest? To pomarańczowe wstążki rozwieszone wzdłuż drogi, oszukują nawigatora, mimo to przedzieram się tam i... jest, cholera jest punkt! Następne punkty bez żadnych problemów, w kolejności DABEMHI. Po wyjeździe z M znowu spotykam Mirka. Niemożliwe, jest za mną? Jakim cudem? A może H i I ma już zaliczone? W bazie zmiana map i rozpoczęcie Etapu II.
Etap I zajął mi 3 godziny, zrobiłem 31km. Rewelacyjna średnia, co?
Patrząc na trzy płachty A3 etapu drugiego, 16PK oraz Odcinek Specjalny nie wierzę, że mogę to wszystko zaliczyć. Jestem potwornie zmęczony, boli mnie głowa i czuję, że 2 litry Enervita w bukłaku już się prawie skończyły.
OK, koniec rozczulania się – trasa, jak mam jechać? Wbrew przypuszczeniom wariant wydaję się być tylko jeden (jak się później okazało były też inne, ale gorsze...) – jadę do B, a potem C. Punkty A, D i E zostawiam na drogę powrotną.
Punkt B jest szybki i łatwy, dodaje mi wiary w siebie i radości z jazdy. Dojeżdżam do szosy, patrzę, a tu stoi sobie Iznżynier i patrzy w mapnik. Co? Nie mam straty? Jest tutaj razem ze mną z tą samą zdobyczą punktową? Wygląda zatem, że nie tylko ja przeżywałem dramaty na pierwszym etapie.... Do punktu C jedziemy razem, zdobywamy kraniec jeziora i Sławek rusza pierwszy w kierunku punktu H. Wybieram dłuższy wariant, ale na punkcie i tak się spotykamy. Znowu cześć- cześć, chociaż widzieliśmy się 15 minut temu. Jadę za nim i widzę jak w Nowych Załubicach skręca w lewo w stronę Kuligowa – punkt K. Ja wybieram wariant z wcześniejszym zaliczeniem punktu I, tak żeby w drodze powrotnej z OS nie zawracać już sobie nim głowy. I, to najwyższy szczyt Górek Radzymińskich położony na wysokości 100,1m. Skręcam w dróżkę w lewo czując, że za wcześnie, ale jestem ciekaw czy nie zaprowadzi mnie na punkt. I rzeczywiście tak by było gdybym nie przestraszył się wielkiego wilczura biegnącego po szczycie. Zawracam i na głównej drodze spotykam zawodnika jadącego w przeciwnym kierunku. Punktu nie znalazł, ale tym razem ja już jestem pewien gdzie jest punkt. Zostawiam rower i wdrapuje się na kolejne górki. Na tej najwyższej, zgodnie z opisem świeci się lampion! Bingo! Teraz szybki asfalt do Kuligowa. Punkt K znajduje się w skansenie. Odbijam kartę kontrolna przy jednym z lampionów, trochę dziwię się, że jest ich kilka, ale myślę, że może organizatorzy chcieli uniknąć kolejek? Kompletna głupota, pozostałe lampiony są dla zawodników z innych tras, a ja właśnie odbiłem punkt z ekstremalnej! Na szczęście bezmyślność startujących też została przewidziana i na karcie kontrolnej znajdują się trzy miejsca oznaczone jako poprawki, gdzie można przecinać pomyłkowo zaznaczone punkty. Odbijam zatem K z trasy rowerowej, nalewam 2 litry wody do bukłaka, rozwijam tym razem dwie płachty map i ruszam w dalszą drogę.
Punkt L odbijam razem z ekipą w kajakach, teraz chciałoby się jechać do P, ale zgodnie ze swoją strategią, skręcam na południe i jadę szosą do M. W lewo dobra droga na skraju lasu, powinienem liczyć odległość na liczniku, nie robię tego i jadę na czuja. Punkt M to „górka”, a po prawej stronie mam same górki. Dojeżdżam do przejazdu przez kanał, to musi być tutaj, wdrapuję się na górkę i szukam. W tym momencie zostaję osaczony przez chmarę komarów. Są wściekle żarłoczne, chyba dawno nie czuły ludzkiej krwi. Przeraźliwie macham rękami i uciekam na rower, nic z tego, punktu nie ma. Pomny niedawnych doświadczeń przyglądam się uważnie mapie. Przestrzeliłem! Wracam się i już bezbłędnie lokalizuje punkt na jednej z górek. M podobnie jak I, to chyba najtrudniejsze nawigacyjnie punkty na trasie. Jadę do P, przedzieram się przez zasieki jakiegoś ogrodzenia, bo wiem, że kompas ma wskazywać północ i nic mnie więcej nie obchodzi. Lampion świeci z daleka, znowu mam wrażenie jakbym zbierał grzyby w lesie, gdy serce się cieszy po odnalezieniu dorodnego prawdziwka. Punkt schowany w krzakach i świetnie widoczny tylko dla jadących z południa. Przelot do R szybki, punkt łatwy na skraju lasu przy potwornej kałuży. Jadę do U, nie mam wątpliwości, że zaatakuję ten punkt od południa, widziałem śmiałków zmierzających od północy i to chyba był średni pomysł. Do punktu docieram przeciskając się pod linkami pod prądem dla bydła. Porażenia uniknąłem. Teraz czas na X jak Xtreme. Zostało mi dziwnie dużo czasu i nieśmiało zaczynam myśleć o próbie zaatakowania wszystkich punktów. Do punktu X biegnie piękny skrót przez starorzecze, tylko czy uda mi się przedrzeć po ostatnich powodziach? Próbuję. Dojeżdżam do wieeelkiej wody, najpierw chcę ominąć prawą stroną, ale zgodnie z mapą tędy nie przedostanę się przez wodę. Zostaje zatem znikająca w wodzie droga na wschód. Nagle po drugiej stronie wody widzę zawodnika, który zmierza w moim kierunku! Wraca z punktu, a więc mój skrót jest właściwy, wystarczy tylko przedostać się przez wodę. On w moją, a ja w jego stronę zaczynamy wchodzić do wody. Najpierw kolana, potem pas, rower trzymam już nad głową. Kolega z drugiej strony poddał się, zawrócił. Hej, wracaj! Kto mnie wyciągnie jak będę się topił? Wlazłem po piersi i zrezygnowałem. Jasny szlag! Było tak blisko. Przeklinam stracone minuty i wracam. Przy lesie znowu spotykam Inżyniera, wyjaśniam mu zwięźle sytuację hydrologiczną i pomykam do objazdu. Jadąc objazdem punkt okazuje się banalny.
Jadę do T. Zaczynają się straszne piachy. Mimo to punkt łatwy, chociaż, to znowu „górka”. Teraz zmierzam do S nad jeziorkiem. Bezbłędnie skręcam w przecinkę, która prowadzi mnie nad sam punkt. Spotykam dwóch zawodników, których widziałem wcześniej na U, a potem mijałem ich wracających z X. Tam od razu wybrali poprawny wariant, więc byli sporo przede mną. Dlaczego teraz znowu się spotykamy? Razem jedziemy na OS. Myślę, że łatwiej nam będzie pokonać odcinek specjalny wspólnie. Konsultowanie trasy i wypatrywanie punktów we trzech na pewno ułatwi zadanie. OS zaczyna się koszmarnie – wielka piaszczysta pustynia, to frajda dla quadów, a rowery trzeba prowadzić. Już za drugim zakrętem znajdujemy confetti, ktoś ewidentnie ukradł lampion. Na szczęście znajdujemy go urwanego po drugiej stronie drogi. Brniemy dalej. Wjeżdżamy na normalny grunt i teraz czeka nas długa prosta. Czujnie zauważam mały ząbek na trasie OSu mniej więcej w środku prostej drogi. Ten ząbek to zmiana drogi głównej na gęsto zarośniętą przecinkę. Wcale nas nie dziwi, że po kilkunastu metrach odkrywany drugi punkt. Teraz już łatwo, cały czas prosto. Wyjeżdżamy na chwilę z lasu i tuz za zakrętem znajdujemy trzeci i ostatni punkt OSu. Trzeba przyznać, że Odcinek specjalny był wyjątkowo łatwy nawigacyjnie w tym roku. (w ubiegłej edycji na której debiutowałem, punkty były raczej dla kajakarzy!). Mając komplet odbitych oesików nie przejmuję się dalszą drogą i zmierzam na wschód w stronę asfaltu. Chłopaki odbijają wcześniej, bo jadą jeszcze do M.
Rany Boskie! Mam tylko 3 punkty do zaliczenia, a słońce jeszcze wysoko, dopiero po piątej!
Teraz długi przelot asfaltem do Radzymina, jakieś 7-8km. Wcinam jakiś żel, po którym robi mi się słabo. Odganiam złe myśli i koncentruje się na jak najszybszym dotarciu do punktu E. Żeby nie przejeżdżać przez centrum sprytnie skręcam przed torami w szutrową drogę i przecinam tory już na wylocie w kierunku stacji uzdatniania wody. W lesie drogi są szerokie i twarde, przyjemnie się jedzie. Nie czytam opisu punktu i go mijam. Szybko jednak odzyskuję kierunek i docieram do wysepki na bagienku. Punkt zlokalizowany przecudnie! Znowu łatwa droga do D. Nagle ktoś mnie dogania i pyta ile mi zostało, odpowiadam, że jeszcze dwa punkty D i A. Zawodnik przestrzega mnie, żebym A brał koniecznie od południa, bo on próbował od północy i mało nie wciągnęły go bagna. Mówi jeszcze, że Mirek niezależnie miał podobną przygodę. W tym momencie rozpoznaję Adama, organizatora Waypointrace i niedawnego zdobywcę Harpagana! Jemu zostały jeszcze trzy punkty, no niemożliwe! Kawałek dalej – mostek i kogo widzę? Inżynier! Świat jest mały! Jedziemy i razem odbijamy punkt D. Pytam jak tam? On jedzie jeszcze do E, potem A i na metę. A ja, ja mam już tylko punkt A i do mety!!! Myślę chwilę o skrócie przy kanale, ale nie, nic z tego, nie będę ryzykował tuż przed metą. Na płn-wsch do zabudowań i głównej drogi, i dalej na południe, kolejny raz przecinam tory. Przecinam drogę 631 i koło leśniczówki, zgodnie ze wskazówkami, atakuję punkt od południa. Trafiam na wyraźne ślady ponad setki rowerzystów, skręcam i leśną drogą pełną gałęzi i błota docieram na bagnisty punkt A. Bagno jest tutaj naprawdę konkretne, wyobrażam sobie dramat zawodników, którzy w nim brnęli. Odbijam kartę i patrzę pod światło nie mogąc uwierzyć, że naprawdę zaliczyłem wszystkie punkty! Podekscytowany sprawdzam godzinę i jadę szosą do mety. Przed kładką wypatruje przeciwników. Czy trzeba będzie jeszcze się z kimś ścigać na mecie? Uff, na szczęście jestem sam, nikogo przed, nikogo za mną. Wjeżdżam na metę godzinę przed czasem! Kilka minut później przyjeżdża Adam również z kompletem punktów.
Impreza FANTASTYCZNA. Perfekcja organizacji pod każdym względem. Uprawiać takie zawody, to po prostu czysta przyjemność bez względu na osiągnięty wynik. Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestników i czekam na Wasze relacje. Może umieścicie linki w komentarzach.
Aktualizacja
Są już wyniki. Zająłem 19 miejsce z bliską godzinna stratą do poprzednika. Ta godzina, to pierwszy etap i piekielny punkt O.
- DST 27.09km
- Teren 5.00km
- Czas 01:13
- VAVG 22.27km/h
- VMAX 32.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 151 ( 83%)
- HRavg 133 ( 73%)
- Kalorie 1096kcal
- Podjazdy 30m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętla poranna krótka
Czwartek, 27 maja 2010 · dodano: 27.05.2010 | Komentarze 0
Krótkie sprawdzenie roweru i rozgrzewka przed DYMnO.
- DST 9.76km
- Czas 00:30
- VAVG 19.52km/h
- Temperatura 22.0°C
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Dojazdówka przed i po Waypointrace 2010
Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 0
Dojazd na start, przejazd na piwko i potem do mamy.
- DST 111.62km
- Teren 50.00km
- Czas 05:57
- VAVG 18.76km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 187 (103%)
- HRavg 173 ( 96%)
- Kalorie 6262kcal
- Podjazdy 320m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Waypointrace 2010
Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 5
Waypointrace 2010. Jak zawsze świetna organizacja, ciekawa trasa i lokalizacja punktów.
Oto moja krótka relacja.
Rozstrzygnięcie maratonu miało miejsce tak naprawdę już na pierwszym punkcie. Jadę jak większość do PK2, trafiam bezbłędnie i tu następuje strategiczna decyzja. Albo jadę punkty 3, 1 i dalej 4, zostawiająć PK5 i PK6 na powrót, albo jadę 1, 3 i dalej PK6, PK5. W tej chwili myślę, że pojechałem gorszy wariant nr 1.
Czyli lecę do PK3, rzecz jasna skrótem czerwonym szlakiem. Mrówka wylała i mam całkowicie mokre buty już na dzień dobry. Wiatę odnajduję gładko, Szybki przejazd do PK1 i trzy punkty mam zaliczone w godzinę. Teraz zaczynają się dłuższe przebiegi. Przecinam katowicką i jadę prosto do Marysina. Odbijam na Szamoty i bojąc się dwóch strumyczków na mapie atakuję punkt od zachodu. Lekko przestrzelam i ląduję na środku wielkiej łąki punkt mam 50m z tyłu. Do PK7 dróg jest nieskończona ilość! Wybieram wariant szutrowy tak aby na punkt wjechać bezbłędnie od wschodu. Jadę prosto aż do Księżaka, mimo że asfalt przez Wolę Krakowiańską i Krakowiany kusi. Kolega jadący przede mną nagle odbija w lewo! Dlaczego? Pewnie nigdy się nie dowiem. Mój wariant opłacił się, punkt schowany na wyrobisku piachu odnajduję bezbłędnie. Jadę dalej szerokim ale błotnistym szutrem, szybko stwierdzam, że nie po to organizatorzy zostawili widoczną na mapie szosę z Tarczyna aby z niej nie skorzystać! Prawie 10km prostego asfaltu do Grzegorzewic. Pięknie położony PK8 znajduję z zamkniętymi oczami. Jadę na północ i drugi raz przecinam trasę katowicką. Szybko odbijam na żółty szlak i lekko przestrzelam punkt. Szybki powrót i dzięki śladom oraz innym towarzyszom niedoli znajduję punkt ukryty głęboko w krzakach. Przed PK9 spotykam Inżyniera, który jak sądzę robi pętlę w drugą stronę. Hm, to mój siódmy punkt, a jego szósty, chociaż on pod koniec będzie miał trzy szybkie punkty. Czyli jesteśmy mniej więcej na tym samym etapie trasy. Czy tym razem uda mi się go objechać? Ciekawe dlaczego mi tak na tym zależy? Dostaje nowych sił w nogach i gnam do PK10. Miało być trudno, wyszło bardzo łatwo. Na punkcie spotykam zawodnika z dokładnie takim samym przebiegiem jak ja, jedziemy do PK5... tylko on w przeciwnym kierunku. Dziwne, ale już dawno postanowiłem jechać swoje i nie oglądać się na innych. Nie pytam, nie dyskutuję, nie tracę czasu, po prostu jadę. W Książenicach jakieś księżycowe osiedle domków jednorodzinnych. Współczuję mieszkańcom. Skręt do PK5 jest zaznaczony setką błotnych śladów rowerowych opon. Pomimo tego, punktu szukam kilka minut kręcąc się wokół opuszczonych zabudowań, po prostu śladów jest zbyt wiele i trzeba się trochę rozglądać. Jadę na PK6, napotkani zawodnicy mówią że nie jest łatwo. Zakaz ruchu, teren prywatny, to jednoznacznie wskazuje na właściwą drogę :-) Znajduję ogrodzenie i strumień ale punktu nie ma. OK, czyli nie ta strona ogrodzenia. Przedzieram się przez opuszczony sad, wygnieciona trawa wskazuje kierunek marszu. Punkt zgodnie z przewidywaniami jest po drugiej stronie. Zostają mi dwa punkty i trzy godziny do mety. Do PK11 mam jeden z najdłuższych przebiegów i to jeszcze przez centrum Milanówka. W Żółwinie zaczyna się kryzys, mam bolesne skurcze i końcówkę picia. Pierwszy raz testuję Enervit G, smak bardzo mi odpowiada ale te skurcze są niepokojące. Rozciągam się na rowerze i gimnastykuję, kawałek gorzkiej czekolady i wszystko wraca do normy. Milanówek cały zalany wodą, przed momentem musiała tu być niezła ulewa. Na mnie, póki co nie spadła nawet kropla. W Żukowie mijam moją córkę, która jedzie FAN z koleżanką. Coś do mnie krzyczy ale ja przecież walczę o kolejne punkty w Pucharze Polski! PK11 w krzakach na błotnej szutrówce. Do PK12 wybieram krótszy lecz gorszy wariant. Straszliwa droga biegnąca w miejscu przyszłej autostrady A2. Dojeżdżam do stawu nad którym ma być punkt i choć chłopaków widać z daleka ja szukam go w zupełnie innym miejscu. To zmęczenie i bliskość mety wprowadza kompletną dezorientację. OK, mam wszytkie punkty, teraz najkrótszą drogą na tor kolarski. W Pruszkowie nie mieszkam już od kilku lat ale skrót przy Daewoo wychodzi mi idealnie! Na mecie omal nie wpadam na wyjeżdżającą samochodem lalę, która w ogóle nie zwraca uwagi na finiszera. Kapie deszcz, ostro hamuję i wpadam w poślizg. Cudem utrzymuję równowagę i mijam linię mety.
Mirek - główny organizator i przyjaciel z czasów liceum - informuje mnie, że jestem w pierwszej dwudziestce!!! Podaje mi butelkę wody, która ratuje mi życie! Po chwili jeszcze jeden news... Inżyniera jeszcze nie ma na mecie!
Mirek już po raz trzeci wycisnął z tych trudnych terenów to co najlepsze. Wielki szacunek za wspaniałą organizację i ciekawą trasę.
W ubiegłym roku byłem 12 na 102 startujących, ale wtedy to nie był Puchar Polski i nie było Panów B. (zajęli pierwsze dwa miejsca rzecz jasna).
Mój przebieg wyglądał nastepująco:
PS:
Są już wyniki, zająłem 15 miejsce! Może jeszcze utrzymam piate miejsce w Pucharze Polski? To byłoby coś!
Damian był szósty, a Inżynier siedemnasty. Wielkie GRATULACJE!
- DST 54.53km
- Teren 20.00km
- Czas 02:40
- VAVG 20.45km/h
- VMAX 36.90km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 170 ( 94%)
- HRavg 143 ( 79%)
- Kalorie 2225kcal
- Podjazdy 143m
- Sprzęt Specialized Stumpjumper - SPRZEDANY!
- Aktywność Jazda na rowerze
Pętla 50km
Czwartek, 20 maja 2010 · dodano: 20.05.2010 | Komentarze 0
Kampinos przed Waypointracem. Nie mogę się zdecydować jakie opony założyć. W Kampinosie mnóstwo wody, wszystkie małe rzeczki wylały. Na żółtym szlaku przed Truskawiem brnąłem po kolana w wodzie.
PS
Jestem piąty w Pucharze Polski po dwóch maratonach! Taki obrazek już się nie powtórzy!